Rio 2016. Bose, ale złote Fidżi - najlepsza drużyna na igrzyskach?

W pierwszym turnieju rugby siedmioosobowego w historii igrzysk zwyciężyło Fidżi, które zdominowało cały turniej. Historia tego wspaniałego zespołu pisana jest jednak kryzysami i kataklizmami.

Było pięć minut do końca meczu finałowego, gdy Osea Kolinisau - kapitan reprezentacji - usiadł na ławce i zapłakał. To były łzy szczęścia, może też ulgi. Kilkumiesięczny maraton, który miał doprowadzić do tego właśnie momentu, był na finiszu. Reprezentacja z małego - 900 tysięcznego - państewka pośrodku Pacyfiku prowadziła z Wielką Brytanią 36-0. Ostatecznie wygrała 43-7 i zdobyła historyczny, pierwszy medal dla Fidżi.

Drużyna siedmiu Phelpsów

Rugby w wykonaniu Fidżi jest totalne, to być może najlepsza drużyna na tych igrzyskach, bliska amerykańskiemu dream teamowi w koszykówce. To dominacja: fizyczna, techniczna i taktyczna. W Rio byli sprawniejsi od każdego, nikt nie mógł im dorównać w swobodzie podań (sami mówią, że wykonują ich może zbyt dużo), nikt nie był też tak zdyscyplinowany. Mówi się, że to zespół idealnie skrojony pod rugby siedmioosobowe, które oferuje hektary wolnego miejsca dla kogoś, kto potrafi i szybko biegać, i szybko podawać. Nawet piłka Fidżijczykom bardziej pasuje - ta do siedmioosobowej odmiany sportu ma więcej wypustek. Łatwiej ją łapać, trudniej kopać. Są tak skrojeni pod własny sport jak Michael Phelps czy fenomenalna gimnastyczka Simone Biles.

Do Brazylii jechali jako zdecydowani faworyci turnieju, zwyciężyli w dwóch ostatnich edycjach World Rugby Seven Series (odpowiednika siatkarskiej Ligi Światowej). Mimo tej przewagi, po przerwie finału (29-0) lekko zwolnili, jak gdyby stłamszenie Brytyjczyków było dla nich niepojęte. Chyba nigdy wcześniej Wielka Brytania nie była tak bezradna - nie wyszła z własnej połowy przez całe dziesięć minut (przed finałem mecze trwały dwa razy po siedem minut).

Butelki wypełnione piaskiem

Po finale Fidżijczycy stanęli w kółku i odśpiewali rodzimą pieśń gospel. Są religijni, wspólna modlitwa - rano i wieczorem - to tradycja tej drużyny. Zresztą, jak mówi ich trener Ben Ryan, cały zespół wszystko robi razem. Trenuje, gra, bawi się i modli. Być może dlatego, żeby nie niszczyć harmonii w zespole, Anglik nie wziął do Brazylii Jarryda Hayne'a, który porzucił grę w NFL, bo chciał być na igrzyskach. A drużyna Ryana składa się z oficerów, policjantów, strażników więziennych, czasem ludzi szukających tylko dorywczej pracy. Tylko ci, którzy grają za granicą naprawdę zarabiają na rugby. Ryan mówi, że to na pewno najbiedniejsza drużyna, którą prowadził, ale zdecydowanie najszczęśliwsza.

Rugby w Fidżi to sport narodowy. Sprowadzona na wyspę przez nowozelandczyków w XIX wieku piłka od razu znalazła kopie w postaci szmacianych podróbek, wydrążonych kokosów, a później butelek wypełnionych piaskiem. Kolisinau opowiadał, że jako dziecko grał boso na asfalcie, najczęściej wtedy, gdy nie mógł jechać do szkoły, bo jego rodziców nie było stać na autobus.

On i jego koledzy zostali wysłani do Rio przez kraj, który wciąż liże rany po kataklizmie, który go spotkał w lutym tego roku. W pacyficzną wysepkę uderzył potężny cyklon Winston - 44 osoby zginęły, a dziesiątki tysięcy pozostało bez domu. - Chłopcy stracili miejsce do życia, ktoś umarł... - powiedział w rozmowie z CNN Ryan. Dwa tygodnie później Fidżijczycy, mimo żałoby, wygrali turniej w Las Vegas.

Odnalazł korzenie

Lutowa tragedia dołożyła drużynie jeszcze większą presję, ale i tak byli praktycznie odcięci od świata. Na trawie byli pełni życia, ekspresyjni, kreatywni, lecz poza boiskiem musieli podporządkować się Ryanowi, który zabierał im telefony komórkowe (na igrzyskach wyjątkiem była tylko ceremonia otwarcia, by wspomnienia zostały nie tylko w głowie), czasem wyrywkowo kontrolował alkomatami.

Zresztą sam Ryan musiał zrezygnować z wielu rzeczy. Zarabia mniej niż w poprzedniej pracy - był selekcjonerem reprezentacji Anglii, a na samym początku - w 2013 roku - pieniędzy w ogóle nie dostawał, bo Fidżi trafił finansowy kryzys. - Nie mogliśmy trenować. Nie mieliśmy ubrań, wody, hoteli czy benzyny - mówił Ryan telewizji ESPN. Niektórzy zawodnicy zrezygnowali i zaczęli szukać lepszej przyszłości w Europie.

Trener trafił do Fidżi, gdy rozmyślał nad odejściem ze sportu. W Anglii jajogłowi, wspierani przez technologię, mówili mu, że rugbyści spędzają za dużo czasu na boisku i mają nieodpowiednią muzykę w szatni. Ryanowi zaczął wątpić we współczesny sport, ale odnalazł korzenie na Fidżi. - Tutaj trenuje się po prostu do utraty tchu. Gdybym dostał zadanie napisania programu szkolenia w jakimś kraju, oparłbym się tylko na podstawach - opowiadał BBC.

Materiał do pracy miał znakomity, ale niezorganizowany. Reprezentacja Fidżi nazywana jest "Harlem Globetrotters". Są widowiskowi, ale często byli niefektywni. Ryan wspominał, że drużyna na początku nie potrafiła ani bronić, ani atakować w zorganizowany sposób.

W Rio pokazali się wspaniale. Szefowie światowych federacji mówią, że debiutanckie dla siedmioosobowego rugby brazylijskie igrzyska okazały się wielkim sukcesem dla całej dyscypliny, który skapnie nawet na jej bardziej znaną odmianę. Przed telewizory Fidżijczycy przyciągnęli cały świat, który zacznie teraz coraz bardziej wciągać się w ten sport.

Zjawiskowe kaski chińskich kolarzy torowych [ZDJĘCIA]

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.