Piłka ręczna. Polska - Niemcy 18:26. Tomasz Tłuczyński: Nie można się godzić z porażką. Chłopaki muszą zrobić rachunek sumienia

- Niemcy grali na nie więcej niż 60 procent swoich możliwości, a i tak nie mieliśmy żadnych szans - mówi Tomasz Tłuczyński po spotkaniu Polska - Niemcy w trzeciej kolejce eliminacji ME 2020 piłkarzy ręcznych. W Gliwicach nasz zespół przegrał 18:26. - Zapamiętałem sobie 46. minutę. Przegrywaliśmy sześcioma bramkami, a w ataku chodziliśmy spacerkiem. Nie można się godzić z porażką - dodaje były skrzydłowy, wicemistrz świata z 2007 roku i brązowy medalista MŚ 2009.
Zobacz wideo

Łukasz Jachimiak: Prowadziliśmy tylko raz, 2:1, przegraliśmy aż 18:26 - czwarta drużyna ostatnich mistrzostw świata to po prostu rywal poza zasięgiem reprezentacji Polski?

Tomasz Tłuczyński: Niestety, za wysokie progi. Trudno powiedzieć coś pozytywnego po takim meczu. Było widać dużą różnicę między nami a Niemcami. Oni są doświadczeni, dobrze zgrani, każdy z nich gra w Bundeslidze albo w bardzo dobrym klubie zagranicznym, więc indywidualnie też znacznie nas przewyższają. To wszystko pokazało boisko. Po tym spotkaniu trudno szukać pozytywów po naszej stronie.

Jeśli za najlepszego zawodnika Polski słusznie uznano bramkarza Mateusza Korneckiego, mimo że przegraliśmy ośmioma bramkami, to faktycznie trudno znaleźć coś, z czego moglibyśmy się cieszyć.

- Bramkarze na pewno się pokazali z dobrej strony, Adam Morawski wcześniej, Kornecki później. Niemcy mieli bardzo dużo czystych pozycji, a nasi bramkarze sporo piłek odbili. Gdyby nie oni, porażka byłaby dużo wyższa, bo Niemcy naprawdę bardzo łatwo dochodzili do czystych sytuacji. Czyli mamy minus dla naszej gry w obronie. A w ataku byliśmy za wolni, nie umieliśmy znaleźć tempa, zupełnie nie potrafiliśmy Niemców zaskoczyć.

Pewnie trudno liczyć, że zaskoczymy jedną z najlepszych drużyn świata, kiedy pierwszy raz w roli mózgu drużyny, czyli środkowego rozgrywającego, występuje skrzydłowy Michał Daszek?

- Dokładnie, dla Michała to musiało być bardzo trudne. Zresztą, on nawet starał się napędzać grę, wchodził między niemieckich zawodników, ale jeszcze cały zespół musi grać z nim. Trzeba się ruszać bez piłki, a my tego nie robiliśmy. No, zdarzało nam się. Pamiętam ładną bramkę po takiej akcji, w której Maciej Pilitowski wleciał w obronę, dostał piłkę i rzucił bramkę. Niemcy byli zaskoczeni. A jak próbowaliśmy grać z kozłami, ustawiać powolne akcje, to sytuacja wyglądała źle, nie mieliśmy żadnej siły przebicia. Brakowało mi też lidera w naszym zespole. Kiedyś był Grzesiek Tkaczyk, był Karol Bielecki, był Marcin Lijewski, zawsze się ktoś znalazł. A teraz nie widziałem nikogo chętnego do pociągnięcia drużyny.

Lepiej wypadli niedoświadczeni, jak wspomniany przez ciebie Maciej Pilitowski albo jak skrzydłowy Piotr Jarosiewicz, a nie pomogli jak powinni Piotr Chrapkowski czy Kamil Syprzak. Chrapkowski był nerwowy, gubił dużo piłek, Syprzak mimo świetnych warunków fizycznych na kole raczej nie wygrywał pozycji.

- Chrapkowski nie jest zawodnikiem, który gra jakąś rolę w ataku w Magdeburgu. On jest od obrony. W ataku jakieś krótkie akcje ma, ale to nie jest jego rola. Dlatego w kadrze ma problem. Z kołowym faktycznie mało było współpracy. Masz rację, że Kamil Syprzak musi dać więcej jako doświadczony zawodnik. Niestety, mało piłek dostaje, bo współpraca rozegrania z nim się nie klei, brakuje przygotowanych schematów. On powinien wiedzieć, gdzie ma stać, dokąd ma biegać. Cały czas walczył na kole z też wielkimi Niemcami, ale piłka do niego nie dochodziła, nie dawał rady wbiec w jakąś lukę, znaleźć się. Trudno mi to wszystko oceniać. Rozczarowany trochę jestem. Zapamiętałem sobie 46. minutę. Przegrywaliśmy sześcioma bramkami i w ataku chodziliśmy spacerkiem. Zamiast powalczyć, myśmy sobie podawali piłkę, nie było żadnej próby pójścia jeden na jeden, nie było walki. Ona musi być. Nie można się godzić z porażką. Każdy chłopak musi zobaczyć siebie w tym meczu i zrobić rachunek sumienia, odpowiedzieć sobie na pytania czy ja dałem z siebie wszystko, czy byłem zaangażowany w stu procentach. Miejmy nadzieję, że to się z czasem lepiej poukłada.

O awans do ME 2020 chyba się nie boisz? Wyobrażasz sobie, że moglibyśmy również u siebie przegrać z Izraelem i przez to nie zagrać w trzecim z rzędu mistrzowskim turnieju?

- To się nie ma prawa wydarzyć. Musimy te eliminacje przejść i koniec. I trzeba pracować, zgrywać się, znajdować zrozumienie, zbierać doświadczenie później na mistrzostwach. Chociaż przed nami trudne lekcje. Moim zdaniem było widać, że w Gliwicach Niemcy grali na nie więcej niż 60 procent swoich możliwości, a i tak nie mieliśmy żadnych szans. Oni sobie spokojnie kontrolowali wynik i nie podkręcali tempa. W sobotę w Niemczech będzie inaczej.

Straszysz, że przegramy dużo wyżej?

- W Halle trybuny wypełnią się po brzegi i Niemcy przed swoją publicznością na pewno zagrają z pełnym zaangażowaniem. Zwłaszcza że w styczniu grali u siebie mistrzostwa świata i skończyli je z niedosytem, minimalnie zabrakło im do medalu [przegrali jedną bramką mecz o brąz z Francją]. Na pewno będą chcieli wygrać jak najwyżej, ucieszyć kibiców. Z drugiej strony to dobrze. Nasi zawodnicy muszą się uczyć. I jak najszybciej zrozumieć, że najlepiej będzie dla nich, jeśli sobie poszukają zagranicznych klubów, bo w Polsce poza Vive Kielce i Wisłą Płock poziom jest słaby.

Chcesz powiedzieć, że z Bundesligi nawet zespół broniący się przed spadkiem u nas walczyłby o medal?

- Wielkiem ekspertem od polskiej ligi nie jestem, bo mieszkam w Niemczech i nie oglądam wszystkim meczów polskiej ekstraklasy. Ale myślę, że tak by było. Dlatego moim zdaniem im więcej naszych chłopaków wyjedzie do zachodnich klubów, tym lepiej będzie dla kadry.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.