Po trzech meczach Polacy zajmują trzecie miejsce w grupie D. Zagrają jeszcze z Arabią Saudyjską (22.01 o godz. 19) i Danią (24.01 o godz. 21). Zobacz sytuację w grupie.
Biliśmy głową w mur w meczach z Niemcami i Argentyną? No to będziemy bić i w spotkaniu z Rosją, a nuż tym razem uda się go przebić - trudno wyobrazić sobie, że takie ustalenia padły w polskiej szatni. Ale patrząc na grę biało-czerwonych jeszcze trudniej uwierzyć, że nasi zawodnicy naprawdę mieli inny plan. Asystent Michaela Bieglera Jacek Będzikowski przekonywał przed meczem, że skoro przeciw Argentynie skrzydłowi pokazali, że można na nich liczyć, to przeciw Rosji rozgrywający będą z nimi współpracować jeszcze chętniej. I co? Przez pierwsze pół godziny ze skrzydła oddaliśmy jeden rzut - niecelny Przemysława Krajewskiego. A rywale naszą, też twardą obronę, rozrywali właśnie akcjami do skrzydeł. Sam Sziszkariew (prawoskrzydłowy), zdobył do przerwy pięć z 12 bramek swojej drużyny. - Ten mecz będzie okazją do pokazania się dla Karola Bieleckiego - zapowiadał Będzikowski. I co? W pierwszej połowie Michał Jurecki szarpał się z Rosjanami, rzucał na kontakcie, często trafiając w ich ręce, a kiedy dostał chwilę, by odpocząć, to w jego miejsce wchodził Piotr Chrapkowski. W porządku, Bielecki nie jest tak dobry, jak w 2007 roku, gdy był jedną z największych gwiazd mundialu, ale na pewno nie jest tak słaby, by prawie nie wstawać z ławki rezerwowych.
Zresztą, udowodnił to. Biegler dał zagrać Bieleckiemu od początku drugiej połowy, a ten odwdzięczył się trzema golami (60-procentowa skuteczność) i czterema asystami. Trafiał - jak za starych, dobrych czasów - w sytuacjach wręcz beznadziejnych. A jeśli idzie o asysty, to dwie dał Jureckiemu, wykorzystując fakt, że wychodząc do niego rosyjska obrona siłą rzeczy zostawiała kołowemu więcej miejsca, a dwa razy uruchomił Adama Wiśniewskiego. Zawodnik Wisły potwierdził, że nasze skrzydła wcale nie są takie ostatnie - zagrał ze 100-procentową skutecznością, zdobywając trzy gole.
Jego trzy straty w pierwszej połowie bolały bardziej niż cieszyły dwa gole. W trzeciej minucie kontuzji doznał Krzysztof Lijewski i Michael Biegler nie miał wyjścia - musiał dać Andrzejowi Rojewskiemu okazję do prawdziwego debiutu (czytaj chrztu bojowego, meczu o stawkę, w którym zawodnik będzie musiał wziąć na siebie odpowiedzialność) w reprezentacji Polski. Urodzony w Wejherowie, a mieszkający w Magdeburgu rozgrywający, długo wchodził w spotkanie. Ale od początku drugiej połowy grał jak przystało na zawodnika z wieloletnim doświadczeniem z Bundesligi. 'Roje' pokazał, że potrafi i pójść na przebój, i rzucić z wyskoku, i efektownie przyłożyć z podłoża, i obsłużyć kapitalnymi asystami Bartosza Jureckiego, z którym od lat współpracuje w klubie. Dobrze wiedzieć, że naprawdę mamy dwóch bardzo dobrych zawodników na prawym rozegraniu.
Kontuzjowany Lijewski zdejmuje bluzę i wchodzi na boisko, bo Polska ma rzut karny - taki obrazek oglądaliśmy w meczu z Rosją dwa razy. W drużynie światowej czołówki to sytuacja dziwna. Karne zazwyczaj rzucają skrzydłowi, bo to oni dysponują najlepszą techniką. U nas od jakiegoś czasu wykonuje je Bartosz Jurecki, czyli kołowy, którego głównym atutem jest siła i który w klubie, a więc na co dzień, karnych nie rzuca. 'Lijek' z ławki był ściągany po tym, jak Jurecki się pomylił (trafił w Bogdanowa). Panowie skrzydłowi, przypomnijcie sobie, jak w najlepszych czasach naszej kadry karne rzucał Tomasz Tłuczyński. Bez ich pewnego egzekwowania o sukces będzie nam naprawdę trudno.