MŚ piłkarzy ręcznych 2017. Francja - Polska 26:25. Chapeau bas. Co dalej?

Czapki/kapelusze z głów przed "orzełkami" Tałanta Dujszebajewa za występ przeciw Francji w ostatnim meczu fazy grupowej mistrzostw świata. Kadra, która przeszła rewolucję i zawiodła, nie uzyskując awansu do 1/8 finału, w meczu z typowanymi do złota gospodarzami była blisko sprawienia sensacji. Polacy przegrali 25:26, ale pokazali, że mają większy potencjał niż się wydawało

Obserwuj @LukaszJachimiak

W sobotę o godz. 16 Polska zmierzy się z Tunezją. Zwycięzca zagra w meczu o 17. miejsce w turnieju, a przegrany - o 19. pozycję.

Wygrali kredyt zaufania

Największy z francuskich mistrzów, Nikola Karabatić, nie wyszedł na boisko nawet na chwilę. Ale takie asy jak Thierry Omeyer, Luc Abalo czy Daniel Narcisse, musiały się napocić, by fazę grupową zakończyć z kompletem punktów. Francuzi Brazylijczyków i Rosjan, z którymi my przegraliśmy, pobili różnicą odpowiednio 15 i 11 bramek. Można mówić, że nas też pokonaliby wysoko, gdyby musieli, że mając pewne pierwsze miejsce w grupie nie grali tak umotywowani jak wcześniej. Ale czy jest sens deprecjonować postawę Polaków? Czy nie lepiej docenić Adama Malchera za kolejny mecz z wieloma odbitymi piłkami (10 interwencji, dwa zatrzymane karne, tu 100 proc. skuteczności)? Czy nie lepiej dostrzec, jak grając w roli pierwszego prawoskrzydłowego poradził sobie Arkadiusz Moryto? Najmłodszy w drużynie, 19-letni zawodnik, zdobył trzy bramki, a gdy na "dzień dobry" wielki Omeyer kapitalnie zatrzymał jego kontrę, ten za kilka minut zrewanżował się bodaj najlepszemu bramkarzowi w historii rewelacyjną wkrętką. Między tymi graczami jest 21 lat różnicy, kiedy Omeyer zaczynał grać dla swej drużyny narodowej, Moryto miał dwa lata. W czwartek w Nantes różnica między nimi naprawdę nie wydawała się wielka, a przecież w istocie właśnie taka jest. Długo powyżej swoich możliwości grał też Tomasz Gębala. Mecz skończył z 45-procentową skutecznością, bo po przerwie rzucał pięć razy, ale bramki nie zdobył. Jednak słowa uznania za pierwsze pół godziny bezsprzecznie mu się należą. Wtedy miał zapis 5/6. Prawda jest taka, że w meczu, w którym cieszyć nas miały najwyżej pojedyncze akcje, praktycznie każda z nowych postaci kadry miała co najmniej swój moment. A cała drużyna pokazała - jak w meczu pierwszej kolejki z Norwegią - że gdy nie gra pod presją, bo nie jest faworytem, to potrafi dotrzymać kroku najlepszym. Co z tego, że zdarzył się nam przestój, przez który z 13:13 do przerwy na początku drugiej połowy zrobiło się 13:18? Na tym etapie budowy drużyny ważniejsze, że nikt nie spuścił głowy, że przy stanie 25:26 była jeszcze minuta, podczas której mieliśmy szansę na zdobycie punktu. Czy liczy się, że w pierwszej połowie własne błędy potrafiliśmy ograniczyć do trzech, a dokładnie tyle samo strat zanotowaliśmy już w trzech minutach rozpoczynających drugą połowę? Nie, bo później znów graliśmy skoncentrowali i w sumie błędów mieliśmy mniej (11) od wielkiej Francji (14). Wygrać tego meczu nie mieliśmy prawa. O tym wiedzieli wszyscy już przed jego rozpoczęciem. Za to nasi zawodnicy na pewno wygrali kredyt zaufania. A na to po ich poprzednich występach się nie zanosiło.

Praca u podstaw dopiero rozpoczęta

W 2020 roku igrzyska olimpijskie w Tokio, w 2023 roku mistrzostwa świata w Polsce i Szwecji - to na te turnieje ma być gotowa nowa reprezentacja dowodzona przez Dujszebajewa. Czy zdążymy zbudować zespół będący w stanie rywalizować z najlepszymi? Po meczach z Brazylią czy Rosją większość odpowiedziałaby "nie", a teraz? Oczywiście zadanie jest trudne. Wielka szkoda, że Związek Piłki Ręcznej w Polsce późno rozpoczął pracę u podstaw. Po niespodziewanym wicemistrzostwie świata zdobytym przez kadrę Bogdana Wenty w 2007 roku musiały minąć lata, by dyscyplina zaczęła być upowszechniania wśród dzieci i młodzieży, by liga wreszcie stała się profesjonalna, a nawet by federacja pozyskała głównego sponsora. Merdaliśmy MŚ 2007 i 2009 w rozmowach z mediami długo narzekali, że ich sukcesy nie są wykorzystywane. Na szczęście to się w końcu zmieniło. Ale program rozwoju piłki ręcznej w szkołach działa dopiero od półtora roku, liga rozgrywa dopiero pierwszy sezon jako twór w pełni profesjonalny, wielkie imprezy też dopiero zaczynamy organizować (ubiegłoroczne mistrzostwa Europy + MŚ ze Szwecją w 2023 roku). To ważne kroki, ale na wymierne efekty trzeba będzie czekać. Piłkę ręczną w Polsce uprawia dziś trochę ponad 20 tys. osób. Żeby zrozumieć, o ile trudniej pracuje się trenerowi naszej kadry niż trenerom potęg szczypiorniaka wystarczy powiedzieć, że we Francji zrzeszonych jest ponad pół miliona zawodników. Ktoś powie, że Francuzów jest o 30 milionów więcej niż Polaków? W porządku, posłużmy się duńskim przykładem. Dania ma prawie sześć milionów obywateli, a w piłkę ręczną gra tam o 100 tysięcy więcej osób niż w naszym kraju.

Liderzy się wyleczą

Szlifowanie diamencików już potrafiących błysnąć w kadrze, napływ nowych talentów i ich rozwój pod okiem trenera Dujszebajewa (który koordynuje też pracę juniorskich reprezentacji), ale również powrót do kadry graczy już uznanych, z międzynarodowym ograniem na najwyższym poziomie - tego wszystkiego trzeba, by w najbliższych latach Polska najpierw nie wypadła z gry w wielkich imprezach, a wreszcie by znów walczyła o medale. Gdyby nie kontuzje, we Francji zagraliby Michał Jurecki, Mariusz Jurkiewicz, Kamil Syprzak i Piotr Wyszomirski. Nikt nie twierdzi, że z nimi w składzie Polska byłaby tak samo mocna jak na poprzednich MŚ, gdy zdobyła brązowy medal albo jak na ubiegłorocznych igrzyskach w Rio, gdzie zajęła czwarte miejsce. Ale na powrót każdego z wymienionych trzeba czekać, bo oni dodadzą i jakości, i doświadczenia. A wtedy będziemy mogli grać dobrze nie tylko wówczas, gdy nie będzie presji.

Więcej o:
Copyright © Agora SA