Piłka ręczna. O Rio w Trójmieście czy w Tunezji? Decyzja w środę albo w czwartek

- Mówienie, że mamy 50, 60 czy 70 proc. szans nie ma sensu. Pewne jest tylko, że turniej dostaniemy albo my, albo Tunezja - mówi nam Bogdan Sojkin, wiceprezes Związku Piłki Ręcznej w Polsce. W środę albo we czwartek IHF ma wybrać gospodarzy kwietniowych turniejów kwalifikacyjnych do igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro.

Po mistrzostwach Europy i mistrzostwach Afryki, które skończyły się w miniony weekend, do pewnych już gry w Rio Brazylii, Francji, Argentyny i Kataru dołączyli złoci medaliści swoich kontynentalnych imprez - Niemcy oraz Egipcjanie.

O sześć pozostałych miejsc w turnieju olimpijskim od 7 do 10 kwietnia walczyć będzie 12 zespołów. Nas z trzech imprez kwalifikacyjnych najbardziej interesuje ta nazwana turniejem numer jeden. Rywalami Polski będą Macedonia, Tunezja i Chile. Gdyby obowiązywały stare zasady, to za zajęcie trzeciego miejsca w mistrzostwach świata mielibyśmy prawo zorganizować zawody. Ale Międzynarodowa Federacja Piłki Ręcznej wybierając gospodarzy zmieniła kryteria, które sprawdziły się przecież w walce o grę na igrzyskach w Pekinie i Londynie.

- W środę i we czwartek w swojej siedzibie w Bazylei będzie obradował Komitet Wykonawczy Międzynarodowej Federacji Piłki Ręcznej. Tak naprawdę wszystko w sprawie gospodarzy turniejów kwalifikacyjnych zależy od Hassana Moustafy - mówi Sojkin.

Mustafa to Egipcjanin, prezydent IHF. Teoretycznie to dobrze dla nas, że w sobotnim finale mistrzostw Afryki Egipt pokonał Tunezję (21:19) i że to nie on będzie naszym rywalem w eliminacjach. - Nie jest powiedziane, że Egipt miałby większe szanse na organizację turnieju niż ma Tunezja. On już dostał MŚ 2021, choć jego kandydatura wcale nie była mocna, przed chwilą gościł też mistrzostwa Afryki. Egipt ma obiekty nieporównywalne z naszymi, generalnie nawet w 50 procentach nie zorganizuje takiego turnieju, jakim były nasze mistrzostwa Europy. Mogłoby się okazać, że kolejnej imprezy IHF już by mu nie mogła dać, mimo że na jej czele stoi Moustafa - tłumaczy jednak wiceprezes ZPRP.

Nasza federacja próbowała zadbać o wsparcie. Przyjacielem Polski jest prezydent Europejskiej Federacji Piłki Ręcznej Jean Brihault z Francji, naszym gościem na ME 2016 był szef Panamerykańskiej Federacji Piłki Ręcznej Argentyńczyk Mario Moccia, a do Wrocławia na spotkanie z władzami ZPRP ściągnięto nawet Moustafę. - Mimo to Afryki się boimy, ona może stanąć za Tunezją. Snucie prognoz, mówienie, że mamy 50, 60 czy 70 proc. szans nie ma sensu. Pewne jest tylko, że turniej dostaniemy albo my, albo Tunezja. Chile nie ma pieniędzy, a Macedonia się od początku nie liczy, ona w ostatniej chwili wskoczyła do walki o igrzyska, korzystając z tego, że mistrzami Europy zostali Niemcy i zwolniło się miejsce w kwalifikacjach (pierwotnie naszym rywalem miała być Słowenia) - mówi Sojkin.

- Teoretycznie jesteśmy pierwsi do organizacji, tak nam mówiono po tym, gdy Katar zapewnił sobie prawo gry w Rio. Ale wiadomo, koszula zawsze bliższa ciału, Afryka może Tunezję poprzeć - dodaje wiceprezes.

Gdyby kwalifikacje odbyły się w Tunezji, droga Polaków do Rio mogłaby się okazać znacznie trudniejsza. Afrykanie nigdy nie byli potęgą, ale raz w historii dotarli do strefy medalowej wielkiej imprezy. Stało się to w 2005 roku, kiedy organizowali mistrzostwa świata. - Oni potrafią grać w piłkę ręczną, wielu z nich występuje w lidze francuskiej, nie będą łatwym przeciwnikiem nawet jeśli przyjadą grać do gdańskiej Ergo Areny. A jeśli zmierzymy się z nimi w Tunisie, to będą podwójnie groźni. Ale nasz cel, bez względu na to, gdzie odbędą się kwalifikacje, jest jasny: musimy zagrać w Rio - kończy Sojkin.

Zobacz wideo

Obserwuj @LukaszJachimiak

Czy polscy piłkarze ręczni zagrają na igrzyskach w Rio?
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.