Michael Biegler dla Sport.pl: Cieszę się, że jestem trenerem Polski, a nie Niemiec [WYWIAD]

- Kiedy popatrzymy na ?starą?, wielką reprezentację Polski, która w 2007 roku została wicemistrzem świata, to w niej na każdej pozycji było dwóch świetnych zawodników. W najbliższej przyszłości już tak nie będzie - mówi Sport.pl Michael Biegler, trener polskiej reprezentacji piłkarzy ręcznych, brązowych medalistów MŚ w Katarze.

Michał Szaflarski, Dominik Szczepański: Od kiedy jest pan trenerem?

Michael Biegler: Na poważnie od 1985 roku.

Dlaczego taki sukces, trzecie miejsce na mistrzostwach świata, przyszedł dopiero po 30 latach pracy?

- Ja patrzę na to zupełnie inaczej. Teraz w kadrze mamy świetnych zawodników, którzy grają regularnie w Lidze Mistrzów, są w dobrych klubach, w Kielcach czy Płocku, ale porównam to z czymś jeszcze innym.

Kiedyś byliśmy z Jackiem (Będzikowskim, obecnym asystentem trenera - red.) w bardzo trudnej sytuacji. Byłem wtedy trenerem w Wilhelmshaven, mieliśmy bardzo skromne możliwości i braki kadrowe, a Jacek musiał grać na trzech pozycjach. Był taki sezon, że ledwo daliśmy radę się utrzymać. I gdy po takim roku przychodzą sezony, w których nie spadamy z ligi, to jest sukces. Kiedy obejmuje się zespół, który jest ostatni w tabeli i utrzymuje się go w lidze, to też jest sukces. To wymaga przez cały sezon o wiele więcej wysiłku niż praca z reprezentacją narodową. Tego nie można nawet porównywać.

Nie chodzi mi tylko o medale, bo to nie mój styl pracy. W Niemczech nigdy nie prowadziłem wielkich drużyn, byłem trenerem, który wolał prowadzić mniejsze kluby. Ten styl mi bardziej odpowiada. Zostałem po prostu tak wychowany, że nie zawsze tylko pierwsze miejsce musi się liczyć. Chodzi o to, by poruszać się w ramach tego, co potrafimy robić, być coraz lepszym i ciągle się rozwijać. To daje mi satysfakcję.

Jak się zmieniła piłka ręczna w ciągu tych 30 lat?

- Bardzo. Gra jest teraz bardzo szybka, o wiele bardziej atletyczna. Zawodnicy muszą szybciej przestawiać się na obserwowanie kolejnego pola gry. Muszą widzieć, że nie stoją sami na boisku, kryć przeciwników, grając w osłabieniu. W ataku ważna jest naprawdę dobra technika, aby w ogóle była mowa o zdobyciu bramki. Zawodnicy są dziś bardziej wszechstronni i bardziej kreatywni, jeśli chodzi o grę w ataku. W ciągu tych 30 lat piłka ręczna ogromnie się rozwinęła.

A co dalej? W jakim kierunku pójdą te zmiany?

- Nie powinny iść w stronę przyspieszenia gry. Piłka ręczna w tym momencie konkuruje z innymi dyscyplinami o widzów i nie może stać się sportem, za którym nie będzie można nadążyć. Nie możemy jej jeszcze bardziej komplikować.

Jak to się stało, że został pan trenerem polskiej reprezentacji?

- Związek Piłki Ręcznej w Polsce organizował konkurs. Wysłałem zgłoszenie. Nie szukałem pracy obsesyjnie. Układ musiał pasować obu stronom. Byłem zaskoczony, że mnie wybrali, ale chyba zawsze jest się zdziwionym, gdy się dostaje taką pracę.

I jak się panu ta praca podoba?

- Jest różnorodna, bo nie zajmujemy się tylko pierwszą kadrą. Trzeba pochwalić prezesa i związek, że dają nam możliwość zapraszania na treningi wielu młodych ludzi. Dzięki temu możemy zająć się przyszłością.

Jak się nią zajmujecie?

- Czasami jest tak, że najpierw spędzamy kilka dni z bardzo utalentowanymi młodymi piłkarzami, a dopiero potem zajmujemy się Szmalem, Bieleckim czy Jureckimi. Czasami ciężko jest wypróbować coś nowego, ale koniec końców to wszystko daje mi dużo radości.

Trzecie miejsce na MŚ odzwierciedla naszą pozycję na świecie?

- Wiedzieliśmy o tym, że Polska jest w stanie wygrywać z drużynami z wielkiej czwórki, czyli z Danią, Francją, Hiszpanią i Chorwacją. I tak się stało - na mistrzostwach wygraliśmy z Hiszpanią po dogrywce, a wcześniej z Chorwacją. Ale to nie jest tak, że już odskoczyliśmy innym drużynom. W Katarze nie było Węgier, są przecież wciąż mocne Słowenia, Szwecja czy Niemcy.

Dlaczego przegraliśmy mecz z Katarem?

- Przez 60 minut nie kryliśmy rywala w taki sposób, jaki sobie założyliśmy. To był bardzo trudny mecz dla naszych zawodników, ale uważam, że drużyna przez długi czas grała świetnie, zgodnie z założeniami, nie dała się wybić z rytmu przez gorącą atmosferę na hali. Zdarzały się jakieś błędy, kilka razy w obronie nie przechwyciliśmy kilku prostych piłek. Mieliśmy w pewnym momencie realną szansę na dojście rywala, ale stało się kilka rzeczy, które się zdarzają, kiedy się gra przeciwko gospodarzom, to normalne, dlatego nie poszło nam tak, jak chcieliśmy.

A sędziowanie?

- Nie chcę o tym zbyt wiele mówić, mam osobiste zdanie na ten temat, ale powstrzymam się przed powiedzeniem zbyt dużo. Polska będzie w 2016 roku gospodarzem mistrzostw Europy i nie chciałbym przy okazji komuś zaszkodzić.

Czy zmieniłby pan coś w ustawieniu, składzie, taktyce podczas meczów na mistrzostwach świata?

- Jestem bardzo krytyczny w stosunku do siebie i cały czas zadaję sobie pytania, czy mogłem coś zrobić lepiej. I takie pytania też sam słyszę, ostatnio w telewizji pytali o Michała Szybę. Oczywiście w półfinale powinienem był Michała wpuścić wcześniej. Zastanawiam się, czy np. pięć minut wcześniej nie powinienem był wymienić formacji obronnej, czy nie trzeba było wpuścić jakiegoś zawodnika wcześniej lub później. To się zawsze zdarza po meczach, takie pytania się pojawiają nawet po wygranych spotkaniach, jak to o brąz.

W pewnym momencie ten mecz z Hiszpanami był już prawie przegrany, nie byłem zadowolony z tego, jak reagowaliśmy na boisku w drugiej połowie. Dopiero w dogrywce odnaleźliśmy właściwy rytm gry. Przed meczem powiedziałem zawodnikom, że Hiszpanie będą chcieli bardzo szybko wyjść na prowadzenie i musimy ich zaatakować. Mieliśmy dobre okazje, ale sporo z nich nie wykorzystaliśmy. W drugiej połowie Hiszpanie byli blisko wygrania, ale moi zawodnicy zrobili fantastyczny zryw.

Polski Związek Piłki Ręcznej i polska reprezentacja mają znakomitą pozycję w Europie. Inni nam się przyglądają, jak się rozwijamy. Ale nie będzie rozwoju, jeśli się nie jest krytycznym w stosunku do tego, co można by lepiej zrobić. Ta krytyka to taka siła napędowa wszelkich zmian w sporcie wyczynowym.

A czy nie nadchodzi czas zmiany pokoleniowej w kadrze?

- Właściwie od samego początku mojej pracy chciałem, żeby do drużyny dołączali młodzi zawodnicy. Od 2012 roku nastąpił duży postęp, zapraszamy sporo młodych ludzi na treningi, dajemy im szansę w meczach międzypaństwowych. Podczas mistrzostw świata w Katarze w niektórych meczach były takie fazy, kiedy długo grali Przemysław Krajewski, Michał Daszek, Piotr Chrapkowski, Kamil Syprzak, Andrzej Rojewski czy Piotr Wyszomirski. To już są zawodnicy, którzy mogą w przyszłości zastąpić "starą gwardię".

Ale musicie wiedzieć jedno: w porównaniu z Danią, Hiszpanią, Niemcami, Francją tych czołowych reprezentacji w Europie, nie macie zbyt wielu piłkarzy ręcznych w kraju. Ale można trafić na bardzo utalentowanych zawodników. Na treningach trafiliśmy na takie talenty jak np. Maciej Gębala, Maciej Majdziński czy Michał Potoczny i widzimy, jak bardzo chcą się rozwijać. Nie ma co się bać o przyszłość, trzeba tylko wiedzieć, że nie będzie można wybierać przyszłych kadrowiczów z ogromnej liczby zawodników.

Jest nowy lider?

- W 2016 roku będziemy mieć jeszcze zdrową mieszankę starszych, doświadczonych zawodników i tych młodszych. Dobrze, że piłkarze jak Daszek, Wyszomirski, Chrapkowski czy Syprzak ogrywają się i mają już spore doświadczenie międzynarodowe. To właśnie oni powinni w coraz większym stopniu stanowić o sile zespołu w 2017 roku. Ale jest też już następne pokolenie tych jeszcze młodszych zawodników, jak Gębala, Majdziński czy Potoczny.

Czy najstarsi zawodnicy z polskiej drużyny będą grali w 2016 na ME w Polsce?

- Bardzo chciałbym, że zagrali, bo to najwspanialsze uczucie wystąpić na turnieju u siebie w kraju. To motywacja dla takich zawodników jak Bartosz Jurecki czy Sławomir Szmal, którzy cały czas jeszcze grają na bardzo wysokim poziomie. Ale tak duża impreza w ich własnym kraju odbędzie się po raz pierwszy.

Nad czym będziecie pracować przez ten niecały rok, który został do ME?

- MŚ w Katarze były bardzo ważne. Gdybyśmy się na nie zakwalifikowali, to przez półtora roku gralibyśmy tylko mecze towarzyskie, bo do Euro 2016 nie musimy się kwalifikować. To byłaby katastrofa.

W pierwszym meczu turnieju znów nie wyszło wszystko na 100 proc. Próbowaliśmy sporo nowych rzeczy przed meczem z Niemcami, żeby ich zaskoczyć, ale jedna połowa nam naprawdę nie wyszła. Zapomnieliśmy, żeby trochę bardziej wyłączyć emocje.

Samymi emocjami w 2016 roku nie osiągniemy sukcesu. Świetny przykład to piłka nożna. Brazylijczycy próbowali wygrać latem dzięki emocjom i temu, że grali u siebie. I to im kompletnie nie wyszło.

Potrzebujemy trochę więcej czasu na analizę i planowanie meczu. Nad tym musimy popracować. Mamy kilka rzeczy, które jeszcze nie są zautomatyzowane, między innymi elementy gry w ataku, bo nie wygląda ona tak konsekwentnie, jak bym tego chciał.

Atak był improwizowany?

- Ludzie czasem pytają mnie, czy drużyna potrzebuje trenera. Proszę sobie samemu odpowiedzieć na to pytanie. Przed każdym spotkaniem przygotowujemy trzy strony planu meczowego, piszemy, jak ma wyglądać nasza gra w każdym z czterech elementów, czyli kryciu, kontrataku, ataku i powrocie. Wszystko tam jest napisane. Tak jak wspominałem wcześniej, to jest nasz problem, że nie zawsze konsekwentnie trzymamy się tego planu. Ale jeśli ktoś mówi, że nie mamy żadnego planu w ataku, to nas nie szanuje.

Widać było, że postawił pan przede wszystkim na obronę.

- Bez takiej taktyki nie zdobylibyśmy tego brązu. Weźmy taki przykład: Manolo Cadenas, który pracuje w Wiśle Płock i z reprezentacją Hiszpanii, w grudniu powiedział, że o sukcesie na mistrzostwach w Katarze zadecyduje gra obronna. Jeśli tylko przez dobrą grę w ataku chcielibyśmy zdobyć brązowy medal, to nie udałoby się tego dokonać i przegralibyśmy z Chorwacją czy Szwecją.

Czy to prawda, że będzie pan łączył pracę w kadrze z pracą w klubie?

- Jeden z niemieckich klubów złożył mi propozycję objęcia stanowiska trenera, ale na razie mam obowiązujący kontrakt z polskim związkiem. W Wiśle Płock pracuje Cadenas, który jednocześnie trenuje Hiszpanię, Tałant Dujszebajew prowadzi Vive Kielce i reprezentację Węgier, więc pewnie da się pogodzić te obowiązki. Ale sam się zastanawiam, czy w moim przypadku byłoby to możliwe. Prezes Andrzej Kraśnicki wie o tej ofercie, będziemy dopiero prowadzić rozmowy na ten temat. Żadna decyzja w tej sprawie jeszcze nie zapadła.

Jak radzi sobie pan z krytyką?

- Bardzo często jestem krytykowany za to, że wybraliśmy sposób gry z naciskiem na grę obronną, ale dla polskiego związku liczą się wyniki i za nie jestem odpowiedzialny.

Muszę też myśleć o przyszłości. Kiedy popatrzymy na "starą", wielką reprezentację Polski, która w 2007 roku została wicemistrzem świata, to w niej na każdej pozycji było dwóch świetnych zawodników. W najbliższej przyszłości już tak nie będzie. Musimy stawiać na kolektyw. Poza tym inne drużyny też przykładają wielką wagę do gry obronnej i powrotu. A w polskiej lidze tak się nie gra, tu bardziej liczy się zdobywanie bramek.

Ale ja - powtarzam - odpowiadam za wyniki. Jestem przekonany, że te wyniki mieszczą się w ramach tego, czego od 2012 roku można od nas oczekiwać.

Podczas meczu bardzo żywiołowo pan reaguje na wydarzenia na boisku, a w życiu prywatnym?

- Po pięćdziesiątce człowiek staje się bardziej spokojny, ale faktycznie mecz to mój żywioł. Uważam, że w takiej grze, opartej w dużej mierze na sile fizycznej, trener musi dawać zawodnikom taki przykład wysiłku, ruchu, jakiego sam od nich oczekuje. Stąd te gestykulacje i żywiołowe zachowanie podczas meczów. Zresztą, podczas treningów zachowuję się tak samo.

Jest jakaś różnica między polskimi zawodnikami a graczami z klubów w Niemczech, które pan trenował?

- Jest trochę inaczej, może też trochę do czego innego przykłada się wagę. Mamy cztery elementy gry w meczu: gra obronna, kontratak, atak i powrót, i czasami różnica polega na rozłożeniu akcentów.

Jak się pan zmienił jako trener przez te lata z naszą kadrą?

- Przede wszystkim cieszę się, że jestem trenerem Polski, a nie Niemiec. W Niemczech, Francji czy Hiszpanii trener dostaje o wiele mniej czasu na pracę z kadrą. W Polsce mam więcej czasu na treningi. To dla mnie ważne, bo moim "konikiem" jest rozwijanie metod treningowych. Nagrywam płyty DVD z moimi metodami, publikuję na całym świecie, jestem też lektorem IHF-u (Międzynarodowej Federacji Piłki Ręcznej). Jeśli miałbym mało czasu, to wtedy z reprezentacją mógłbym omówić co najwyżej taktykę. Nie rozwinąłbym niektórych metod szkoleniowych. To można osiągnąć, tylko pracując w klubie, gdzie trenuje się dwa razy dziennie. A z polską kadrą mam możliwości, aby to robić.

Związek zgodził się też, żeby wprowadzić opracowany przeze mnie trening atletyczny. Opracowanie zostało już opublikowane. Podczas mistrzostw świata wygłosiłem w Dausze na ten temat wykład na międzynarodowym sympozjum trenerów i będziemy jeszcze o tym mówić, bo wszyscy byli zainteresowani tą nową metodą.

Dlaczego wybrał pan piłkę ręczną?

- Od dziecka miałem do czynienia ze sportem, ale przede wszystkim z lekką atletyką. Dopiero pod koniec szkoły średniej zainteresowałem się piłką ręczną, kiedy znajomy mnie zabrał na trening. Potem zacząłem studia w Kolonii, musiałem wtedy sam na siebie zarobić, pracowałem między innymi jako taksówkarz. Dostałem później pracę w klubie piłki ręcznej, gdzie mogłem się uczyć fachu od wspaniałych trenerów. Od 1983 albo 1984 roku piłką ręczną zajmowałem się już codziennie.

Jak często jest pan w Polsce?

- Z tym jest różnie, ale w ciągu ostatnich dwóch lat sporo jeżdżę po waszym kraju. Raz na przykład pojechałem na trzy dni do Końskich, aby obejrzeć, jak trenują grupy młodzieżowe. Nie udałem się do dużego klubu, bo chciałem się przyjrzeć, jak wygląda w Polsce szkolenie w takich miejscach, na niższych poziomach. Żeby dobrze pracować, muszę to zrozumieć. Jeśli widzę efekty pracy na wyższym poziomie, muszę wiedzieć, skąd się one biorą. Oglądam mecze rundy finałowej w rozgrywkach juniorów, jeżdżę na treningi do klubów Superligi, bo chcę zrozumieć, skąd pochodzą pewne schematy gry. To wszystko zajmuje więcej czasu, niż przewiduje kalendarz terminów reprezentacji narodowej.

Co pan sądzi o Polsce i o Polakach?

- Jako trener jestem zachwycony atmosferą, jaka panuje na meczach reprezentacji w Polsce, niestety tych meczów nie było do tej pory zbyt wiele. To bardzo przyjemne uczucie, kiedy całe trybuny są w biało-czerwonych barwach, kibice się przebierają, mają flagi i szaliki. To nie jest publiczność z teatru.

A jak jest w Niemczech?

- Trochę inaczej, nie można tego porównać. Bo jest po prostu inaczej. W Polsce czuć patriotyzm. Mogę opowiedzieć, co przeżyła delegacja reprezentacji Niemiec, która przyjechała na mecz do Gdańska. Powiedziałem im wcześniej, że dostaną gęsiej skórki, kiedy usłyszą, jak publiczność w pełnej hali śpiewa a cappella hymn narodowy. Potem jeden z niemieckich dziennikarzy podszedł do mnie i pokazał mi rękę. Miał gęsią skórkę.

źródło: Okazje.info

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.