Polki w półfinale MŚ w piłce ręcznej. Cud dziewczyny!

Polki w półfinale mistrzostw świata. Po wielkim meczu wygrały z francuskimi wicemistrzyniami świata 22:21 i już osiągnęły największy sukces w historii. O finał zagrają w piątek z Serbią o 18.

- Dużo biegajcie! Zmieniajcie pozycje! Nie rzucajcie na wariata, nie przy pierwszej szansie - mówił niby spokojnym głosem Kim Rasmussen, duński trener reprezentacji. Spokój był zadziwiający - do wczoraj polskim największym sukcesem na MŚ było piąte miejsce w 1973 roku.

Była niecała minuta do końca meczu w Nowym Sadzie w Serbii, Polki prowadziły jedną bramką i były o pół kroku od półfinału. Ale w piłce ręcznej przez minutę może się zdarzyć wszystko - pamięta to Artur Siódmiak, który zdobył zwycięskiego gola w ostatniej sekundzie meczu z Norwegią w mistrzostwach świata w 2009 roku, gwarantujący awans do półfinału.

Po chwili z dwuminutowej kary wróciła Karolina Kudłacz, Polki mogły grać przez kilkanaście sekund w przewadze, piłkę dostała Karolina Siódmiak - tak, rodzina Artura - i... gol. Pierwszy od ośmiu minut! W panice, chyba nie wierząc w to, co widzą, Francuzki jeszcze rzuciły się do ataku, ale po zdobyciu jednej bramki na więcej nie było już czasu.

To, co działo się na boisku w Nowym Sadzie po ostatnim gwizdku - euforia, pięści w górze, krzyk zwycięstwa - ma swoje źródło w niezwykłych wydarzeniach w pierwszej połowie. Polki właśnie w pierwszych 30 minutach meczu ustaliły warunki gry. One powiedziałyby, że pokazały pazury.

Rozpoczęły niepewnie, jakby trochę z respektem, ale gdy tylko zauważyły, że gra Francji idzie jak po grudzie, rzuciły się do frontalnego ataku.

Tylko że w piłce atak zaczyna się od obrony i tam właśnie zaczęła się fantastyczna seria Polek w pierwszej połowie (mówi o tym liczba dwuminutowych kar - Polska 4, Francja 1).

Rywalki przez blisko piętnaście minut nie były w stanie zdobyć bramki bronionej przez Małgorzatę Gapską. Żelazny mur przed Gapską postawiły Karolina Szwed-Orneborg, Karolina Kudłacz, Kinga Byzdra, największe polskie dziewczyny w zespole (jeśli nie liczyć najskuteczniejszej rzucającej Aliny Wojtas), każda na schwał, po 180 wzrostu. To dzięki nim Siódmiak, najlepsza rozgrywająca ligi francuskiej, mogła spokojniej grać z przodu, podejmować większe ryzyko - właśnie ona i Wojtas w pierwszej połowie zdobyły po trzy bramki (w całym meczu po pięć), w tym był fantastyczny gol Aliny z bodaj 12 metrów. To dzięki obronie Polek Francuzki nie były groźne w kontrze, zwykle bardzo groźnej broni.

Po przerwie trener Alain Portes już wiedział, że jego drużyna nie może wygrać meczu na pół mocy. Kombinował, przesuwał linię obrony do przodu, ale to niewiele dawało. Bramki nadal padały. Zaczął panikować, kiedy Anna Wysokińska, która w drugiej połowie zastąpiła Gapską, obroniła dwa rzuty karne, a Polki zdobyły dwa fantastyczne gole, grając w osłabieniu.

To było to. Okazało się, że piękne, imponujące, emocjonujące i zaskakujące zwycięstwo z Rumunią w 1/8 finału nie spadło z nieba.

Nawet po nim kibice niepokoili się, że Francja to za wysokie progi, bo przecież w Zrenjanie w meczach grupowych Polki pokonały tylko słabiutkie drużyny Angoli, Argentyny i Paragwaju, aż za łatwo zdobywając w tym trójmeczu 103 bramki i tracąc 46. Bo przecież porażki z Norwegią i Hiszpanią, drużynami od dawna grającymi w światowej czołówce, były po prostu bezdyskusyjne.

Niepokoili się, bo Francja, nawet jeśli przechodzi właśnie trudny okres po odejściu przed trzema miesiącami Oliviera Krumbholza, trenera-symbolu, który stał za jej wszystkimi sukcesami w ostatnich 15 latach, w tym za wicemistrzostwami w 2009 i 2011 roku, nie zmieniła się przy Alainie Portesie. Wciąż rządziła w niej Siraba Dembele, która do meczu z Polską miała 75-procentową skuteczność rzutów i była prawie bezbłędna z linii 6 metrów. Wciąż rozgrywa w niej i rzuca ważne gole Allison Pineau, wybierana do drużyny gwiazd na tę prestiżową pozycję w dwóch ostatnich mistrzostwach świata. Wciąż trzon stanowią dziewczyny, które rozegrały ze sobą dobrze ponad 100 meczów i potrafią zdobywać bramki grupowo - na turnieju w Serbii aż 10 z nich zdobyło 10 lub więcej bramek. Wciąż Amandine Leynaud jest jedną z najlepszych bramkarek świata, w najtrudniejszym meczu grupowym Francji - z Czarnogórą, wygranym zaledwie jedną bramką - miała aż 46-procentową skuteczność. A cała drużyna miała w serbskich mistrzostwach najlepszą obronę, tracąc średnio jedynie 16,5 bramki na mecz.

Teraz kibice dalej będą się niepokoić, ale po wczorajszym, historycznym zwycięstwie już inaczej.

W piątek przed Polkami mecz o finał z Serbią, która wczoraj sensacyjnie pokonała Norwegię 28:25 (15:16). Norweżki - mistrzynie olimpijskie i świata - uchodziły za faworytki MŚ, na ostatnich 15 wielkich turniejach wywalczyły 12 medali. Serbki ostatni raz w półfinale MŚ grały w 2001 r., na ostatnie cztery mundiale w ogóle się nie zakwalifikowały. Na ubiegłorocznych mistrzostwach Europy, które także organizowały, zajęły czwarte miejsce.

Dziewczyny, co wy na to?

 

Oto nasze bohaterki. Półfinalistki mistrzostw świata na zdjęciach

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.