Paweł Korzeniowski był mistrzem i dwukrotnym wicemistrzem świata. Na mistrzostwach Europy zdobył trzy medale złote i jeden brązowy. A to tylko osiągnięcia z basenu długiego, olimpijskiego. Na igrzyskach był m.in. czwarty, szósty i siódmy. Trzy lata temu skończył karierę. A teraz postanowił ją wznowić. Po to, by spróbować popłynąć w swoich piątych igrzyskach w karierze.
Paweł Korzeniowski: Wiem, że to mnie będzie rozwijało. Będę musiał świetnie zarządzać czasem, podreperuję kondycję. Czyli nawet gdyby się nie udało, to sam fakt, że próbuję jest na plus. Lubię dużo od siebie wymagać. Pięć razy na igrzyskach chyba nikt w historii polskiego pływania nie był. Fajnie byłoby być pierwszym. To byłby bonusik do mojej kariery.
- Trochę tak. Wtedy jeszcze trenowałem z Piotrem Woźnickim w Oświęcimiu, dopiero później dołączyłem do Pawła Słomińskiego i Otylii Jędrzejczak.
- Niestety, nie trafiłem z rokiem. Gdyby igrzyska były w 2005, a nie 2004 roku, pewnie medal bym miał. Rok po Atenach był Montreal i to w Kanadzie byłem w swoim sztosie. Między igrzyskami a mistrzostwami zrobiłem ogromny progres. W Atenach zająłem bardziej "aż" czwarte miejsce niż "tylko" czwarte miejsce. Byłem za młody, zbyt niedoświadczony, żeby zrobić więcej. To była moja dopiero druga wielka impreza w życiu. Poza tym jeszcze fizjologicznie się rozwijałem i moje parametry nie doszły do najwyższego poziomu.
- Gdybym taką formę miał w Atenach, to możliwe, że przegrałbym tylko z Michaelem Phelpsem. O olimpijskie srebro ścigałbym się z Japończykiem Takashim Yamamoto. Niestety, w sporcie trzeba trafić ze swoim idealnym momentem. Są zawodnicy, którzy trafiają idealnie, zdobywają jeden medal olimpijskimi i tyle, są szczęśliwi, chociaż nic więcej nie osiągnęli. Są też tacy jak ja - naklepali medali, ale olimpijskiego nigdy nie zdobyli.
- Czy ja wiem? Na pewno olimpijski jest najcenniejszy, ale doceniam to, co zdobyłem.
- Wtedy trenowałem tak samo ciężko jak przez kilka wcześniejszych lat. Ja się późno zacząłem rozwijać, dopiero jako 14-latek mocno urosłem i dopiero wtedy zdobyłem swój pierwszy ważny medal. Wyszło tak, że praca wykonywania od 14. roku życia najlepszy efekt przyniosła akurat w 2005 roku, a nie w 2004.
- Było nawet odwrotnie, bo przed MŚ w Montrealu przepłynąłem mniej kilometrów niż przed igrzyskami w Atenach. W roku olimpijskim w przygotowaniach zrobiłem w wodzie 3200 km, a rok później - 2700 km. Ale na wszystkich treningach przed Montrealem pływałem szybciej, wszystkie czasy były zdecydowanie lepsze, każde ćwiczenie miało wyższą jakość niż rok wcześniej. Wiedziałem, że dyspozycja będzie większa.
- Zawsze chciałem go pokonać. Szkoda, że akurat w Montrealu na moim dystansie nie wystartował. Byłem przygotowany, że będzie, ale on 200 m delfinem ominął. W kilku innych konkurencjach płynął, a w tej nie.
- Nie wiem, trzeba by jego zapytać. Wiem, że na konferencji prasowej zapytano go o moje zwycięstwo i wtedy powiedział, że wkrótce na mistrzostwach USA pokaże, kto jest naprawdę najlepszym delfinistą świata. Mistrzostwa USA były tydzień później. Wygrał je, ale z czasem o 0,20 s gorszym od mojego z mistrzostw. Tak się tym zdenerwował, że nie przyszedł na konferencję prasową. Może w Montrealu nie czuł się super, może nie był doskonale przygotowany w tej konkurencji i wolał odpuścić? Choć przecież w formie był, bo złote medale w Montrealu zdobywał.
- W sezonie pływałem szybko, ale czy aż tak, żeby Phelps się bał? Trudno mi tak powiedzieć, że moje wyniki mogły go skłonić do rezygnacji.
- Półfinałów czy eliminacji nie pamiętam, ale z finałów to były Ateny, było Melbourne, był Pekin, był Rzym - chyba cztery. I w bezpośrednim wyścigu nigdy z nim nie wygrałem. Nawet nie dało się być blisko, bo za każdym razem on bił rekordy świata. Zawsze był w swoim sztosie.
- Z Otylią się kumplowaliśmy i też chciałem bić rekordy. Odważnie celowałem w rekord Phelpsa w 2006 roku. To był wynik 1:53,93. Byłem przygotowany na pobicie go, ale zadziała się jedna zła rzecz.
- Trenując do ME w Budapeszcie, pływałem jeszcze zdecydowanie szybciej niż przed MŚ 2005. Dyspozycję na treningach miałem taką, że za cel minimum stawiałem sobie pobicie rekordu Europy, czyli popłynięcie wyniku 1:54 z małym haczykiem, ale za naprawdę realny uważałem rekord świata. Trenowałem bardzo ciężko, ale okazało się, że nie odpocząłem. Tuż przed startem kinaza kreatynowa, która pokazuje poziom zmęczenia, była taka, jakbym był w ciągłym treningu. Byłem wtedy bardzo zły na trenerów, że mi nie odpuścili przed zawodami.
- Mam żal do teraz. Pływałem bardzo szybko, a nie udało mi się pobić nawet rekordu życiowego. Był złoty medal, ale mnie to nie satysfakcjonowało, bo wiedziałem, że było mnie stać na świetny wynik. Bardzo żałowałem, że taka szansa uciekła. Badania pokazały, że kiedy mówiłem, że jestem zmęczony, to mówiłem prawdę. Niestety, nie chciano mi zaufać. Wyniki pokazały kto miał rację. Ale co z tego. Złoty medal był dla mnie tylko na pocieszenie.
- Około 2500 km. Błędy były w pracy w ostatnich tygodniach przed mistrzostwami. Trzeba było odpuścić, nie zrobiono tego i byłem zmęczony.
- Pobudka o szóstej, trening o 6.30 po odżywce albo po bananie. Długi trening, osiem kilometrów, dwie-dwie i pół godziny w wodzie. Później śniadanie i spanie: trzy-cztery godziny regeneracji. Dalej obiad, chwila odpoczynku i znowu trening, znowu osiem kilometrów, często poprzedzone siłownią. W niej spędzałem godzinę-półtorej. Teraz wiem, że robiąc siłownię i zaraz po niej pływając, popełniałem ogromny błąd. Takich rzeczy się nie robi, bo jedno zabija drugie.
- Na pewno nie. To było dorzynanie organizmu. Niestety, wtedy nie byłem zawodnikiem tak świadomym jak teraz.
- Nie ma szans. Musiałbym wziąć jakiś doping.
- Nie, nigdy nikt mi nie proponował dopingu.
- Wszystko wybuchło na igrzyskach w Pekinie. Poziom zrobił się kosmiczny, nie wiedziałem co się dzieje. Rekord olimpijski wynosił 1:54,04, a tu trzeba było zejść poniżej 1:53, żeby mieć brązowy medal. Coś niesamowitego, jak świat przyspieszył. Gdybym miał strój z tego świetnego materiału, to na pewno powalczyłbym o podium. Zostało mi szóste miejsce. Pamiętam jak zazdrościłem Federice Pellegrini. Płynęła w dwóch takich strojach i wygrała finał olimpijski.
- Tak było. Kto miał te stroje, ten wiedział, jak z nich korzystać. Nowe stroje mieli Amerykanie, Australijczycy, Włosi, a nas, jako biedniejszych, wojna technologiczna nie dotyczyła.
- Faktycznie trudno było nadążyć ze śledzeniem tego wszystkiego. Ale wreszcie na MŚ w Rzymie w 2009 roku dostałem taki strój. Naprawdę fajny, dopasowany do mnie.
- Tak, pobiłem rekord Polski, wynikiem 1:53,23. Phelps popłynął 1:51,51, to był nowy rekord świata. Amerykanin zawsze był poza zasięgiem, tu stroje niczego nie zmieniły. Ale resztę rywali w Pekinie naprawdę mógłbym pokonać, gdyby szanse były równe. Byłem tam w dobrej dyspozycji. Choć szczerze powiem, że nie w najlepszej w życiu. Nie wiem dlaczego, ale na igrzyskach nigdy nie było tak, że wskakując do wody czułem taki lot, taką siłę, że po 150 metrach nie byłem zmęczony i na ostatnich 50 jeszcze dokładałem. Tak miałem na MŚ w Montrealu, na MŚ w Rzymie i jeszcze na wielu innych zawodach, ale na igrzyskach nigdy.
- Nie, stres raczej na to nie miał wpływu. Po prostu nie miałem optymalnej dyspozycji.
- Samo zakwalifikowanie się na igrzyska. To byłby ogromny sukces. Przy dwójce dzieci, przy tym, że trzy lata temu skończyłem karierę, to by naprawdę było coś. Oczywiście przez te trzy lata nie siedziałem na kanapie. Bawiłem się w triathlon, to mnie utrzymało w niezłej dyspozycji. Ale teraz muszę wejść na wyższe obroty. Największy problem jest z regeneracją. Noce z dziećmi czasem wyglądają tak, że poranny trening muszę odpuścić, bo nie miałby sensu.
- Ha, ha, chyba tak.
- Największym było wygranie mojej kategorii wiekowej na dystansie olimpijskim w Warszawie. To jedne z najlepiej obsadzonych zawodów w Polsce.
- No tak, z pływaniem problemów nie miałem, za to długo męczyłem się z bieganiem. Pływacy biegając mają problemy ze stawami. Strasznie mnie nogi bolały i początkowo 10 km pokonywałem w 56 minut. Byłem totalnym kapeluchem, 90 proc. zawodników biegało szybciej niż ja. W ciągu trzech lat zszedłem do 39 minut. To już jest wynik okej, ale jeszcze trochę będę chciał z tego urwać, moim docelowym czasem jest 35 minut.
- Tak, spodobało mi się.
- Nie, to jest akcja jednorazowa. Mam nadzieję, że się zakwalifikuję, a później chętnie bym się załapał na jakiś obóz kadry i potrenowałbym sobie w normalnych warunkach.
- Wyspać się, zjeść, swobodnie odpocząć - to by było coś. Teraz po każdym treningu przychodzę i od razu dzieci się na mnie rzucają.
- Właśnie jestem w trakcie ogarniania wszystkiego.
- Nie ma szans, przemiana materii już nie jest taka jak kilkanaście lat wstecz. Ale jeśli chodzi o dietę, to jestem dużo mądrzejszy niż kiedyś. Ech, gdybym wtedy miał to doświadczenie, co teraz. Albo gdyby mi ktoś zaufał, kiedy byłem wybredny, a byłem. Dzisiaj widzę, jakie błędy były popełniane. Teraz jem bardzo zdrowo - bardzo dużo warzyw, piję sok z buraka. Gdybym tak robił w wieku 19 lat, to pływałbym jeszcze szybciej.
- Tak, pizza była często. To była zupełnie inna świadomość - jadło się cokolwiek, myśląc, że po prostu jedzenia musi być dużo, żeby była siła na trening. Warzyw i owoców jadłem bardzo mało, a teraz to moja podstawa. Do tego praktycznie nie jem słodyczy, a kiedyś potrafiłem zjeść za jednym podejściem całe ptasie mleczko i popić litrową pepsi.