Paweł Korzeniowski po 3 latach wznawia karierę i walczy o igrzyska! "Wynik jak sprzed lat? Musiałbym wziąć doping"

- Z Otylią Jędrzejczak się kumplowaliśmy i ja też chciałem bić rekordy świata. Celowałem w rekord Michaela Phelpsa w 2006 roku. Byłem przygotowany na pobicie go, ale zadziała się jedna zła rzecz - opowiada Paweł Korzeniowski. Najlepszy Polski pływak ostatnich lat wraca, bo chce się zakwalifikować do kadry na przyszłoroczne igrzyska olimpijskie w Tokio.

Paweł Korzeniowski był mistrzem i dwukrotnym wicemistrzem świata. Na mistrzostwach Europy zdobył trzy medale złote i jeden brązowy. A to tylko osiągnięcia z basenu długiego, olimpijskiego. Na igrzyskach był m.in. czwarty, szósty i siódmy. Trzy lata temu skończył karierę. A teraz postanowił ją wznowić. Po to, by spróbować popłynąć w swoich piątych igrzyskach w karierze.

Łukasz Jachimiak: Masz 34 lata, dwoje małych dzieci, własny biznes i nagle, po trzech latach, wracasz do bardzo ciężkich, pływackich treningów. Po Ci to? Aż tak kusi marzenie o piątych igrzyskach w życiu?

Paweł Korzeniowski: Wiem, że to mnie będzie rozwijało. Będę musiał świetnie zarządzać czasem, podreperuję kondycję. Czyli nawet gdyby się nie udało, to sam fakt, że próbuję jest na plus. Lubię dużo od siebie wymagać. Pięć razy na igrzyskach chyba nikt w historii polskiego pływania nie był. Fajnie byłoby być pierwszym. To byłby bonusik do mojej kariery.

Mierząc w Tokio przypominasz sobie siebie z olimpijskiego debiutu? Widzisz Ateny 2004 i tego 19-letniego chłopaka, którym byłeś i który dopłynął do czwartego miejsca na 200 m delfinem?

- Trochę tak. Wtedy jeszcze trenowałem z Piotrem Woźnickim w Oświęcimiu, dopiero później dołączyłem do Pawła Słomińskiego i Otylii Jędrzejczak.

Miałeś wtedy nadzieję na medal?

- Niestety, nie trafiłem z rokiem. Gdyby igrzyska były w 2005, a nie 2004 roku, pewnie medal bym miał. Rok po Atenach był Montreal i to w Kanadzie byłem w swoim sztosie. Między igrzyskami a mistrzostwami zrobiłem ogromny progres. W Atenach zająłem bardziej "aż" czwarte miejsce niż "tylko" czwarte miejsce. Byłem za młody, zbyt niedoświadczony, żeby zrobić więcej. To była moja dopiero druga wielka impreza w życiu. Poza tym jeszcze fizjologicznie się rozwijałem i moje parametry nie doszły do najwyższego poziomu.

Czy esport powinien być na igrzyskach? Paweł Fajdek ma jasną opinię [WIDEO]

Zobacz wideo

W Atenach pobiłeś rekord Polski wynikiem 1:56.00, a w Montrealu wygrałeś złoto, płynąc w czasie 1:55,02. Liczby potwierdzają, że zrobiłeś ogromny progres.

- Gdybym taką formę miał w Atenach, to możliwe, że przegrałbym tylko z Michaelem Phelpsem. O olimpijskie srebro ścigałbym się z Japończykiem Takashim Yamamoto. Niestety, w sporcie trzeba trafić ze swoim idealnym momentem. Są zawodnicy, którzy trafiają idealnie, zdobywają jeden medal olimpijskimi i tyle, są szczęśliwi, chociaż nic więcej nie osiągnęli. Są też tacy jak ja - naklepali medali, ale olimpijskiego nigdy nie zdobyli.

To dla Ciebie duży niedosyt? Jesteś jednym z tych sportowców, którzy mówią "Oddałbym wszystkie swoje medale za jeden olimpijski"?

- Czy ja wiem? Na pewno olimpijski jest najcenniejszy, ale doceniam to, co zdobyłem.

Wróćmy do 2005 roku - wiesz, dlaczego wtedy byłeś taki mocny?

- Wtedy trenowałem tak samo ciężko jak przez kilka wcześniejszych lat. Ja się późno zacząłem rozwijać, dopiero jako 14-latek mocno urosłem i dopiero wtedy zdobyłem swój pierwszy ważny medal. Wyszło tak, że praca wykonywania od 14. roku życia najlepszy efekt przyniosła akurat w 2005 roku, a nie w 2004.

Nie było tak, że reżim treningowy po igrzyskach stał się jeszcze większy?

- Było nawet odwrotnie, bo przed MŚ w Montrealu przepłynąłem mniej kilometrów niż przed igrzyskami w Atenach. W roku olimpijskim w przygotowaniach zrobiłem w wodzie 3200 km, a rok później - 2700 km. Ale na wszystkich treningach przed Montrealem pływałem szybciej, wszystkie czasy były zdecydowanie lepsze, każde ćwiczenie miało wyższą jakość niż rok wcześniej. Wiedziałem, że dyspozycja będzie większa.

Miałeś nadzieję, że pokonasz Phelpsa czy zawsze uznawałeś, że walczysz z resztą świata o srebro, a złoto na pewno weźmie on?

- Zawsze chciałem go pokonać. Szkoda, że akurat w Montrealu na moim dystansie nie wystartował. Byłem przygotowany, że będzie, ale on 200 m delfinem ominął. W kilku innych konkurencjach płynął, a w tej nie.

Mógł się trochę bać Korzeniowskiego?

- Nie wiem, trzeba by jego zapytać. Wiem, że na konferencji prasowej zapytano go o moje zwycięstwo i wtedy powiedział, że wkrótce na mistrzostwach USA pokaże, kto jest naprawdę najlepszym delfinistą świata. Mistrzostwa USA były tydzień później. Wygrał je, ale z czasem o 0,20 s gorszym od mojego z mistrzostw. Tak się tym zdenerwował, że nie przyszedł na konferencję prasową. Może w Montrealu nie czuł się super, może nie był doskonale przygotowany w tej konkurencji i wolał odpuścić? Choć przecież w formie był, bo złote medale w Montrealu zdobywał.

Może na jakichś zawodach przed Montrealem pokazałeś taką formę, której mógł się wystraszyć?

- W sezonie pływałem szybko, ale czy aż tak, żeby Phelps się bał? Trudno mi tak powiedzieć, że moje wyniki mogły go skłonić do rezygnacji.

Liczyłeś kiedyś, ile razy płynęliście w jednym wyścigu?

- Półfinałów czy eliminacji nie pamiętam, ale z finałów to były Ateny, było Melbourne, był Pekin, był Rzym - chyba cztery. I w bezpośrednim wyścigu nigdy z nim nie wygrałem. Nawet nie dało się być blisko, bo za każdym razem on bił rekordy świata. Zawsze był w swoim sztosie.

A kiedy rekordy świata biła Otylia Jędrzejczak, to co sobie myślałeś? Że za chwilę też będziesz coś takiego robić, czy jednak uważałeś, że Otylia to fenomen, na naszą skalę ktoś taki jak Phelps?

- Z Otylią się kumplowaliśmy i też chciałem bić rekordy. Odważnie celowałem w rekord Phelpsa w 2006 roku. To był wynik 1:53,93. Byłem przygotowany na pobicie go, ale zadziała się jedna zła rzecz.

Opowiadaj.

- Trenując do ME w Budapeszcie, pływałem jeszcze zdecydowanie szybciej niż przed MŚ 2005. Dyspozycję na treningach miałem taką, że za cel minimum stawiałem sobie pobicie rekordu Europy, czyli popłynięcie wyniku 1:54 z małym haczykiem, ale za naprawdę realny uważałem rekord świata. Trenowałem bardzo ciężko, ale okazało się, że nie odpocząłem. Tuż przed startem kinaza kreatynowa, która pokazuje poziom zmęczenia, była taka, jakbym był w ciągłym treningu. Byłem wtedy bardzo zły na trenerów, że mi nie odpuścili przed zawodami.

Trener za mocno dokręcił śrubę?

- Mam żal do teraz. Pływałem bardzo szybko, a nie udało mi się pobić nawet rekordu życiowego. Był złoty medal, ale mnie to nie satysfakcjonowało, bo wiedziałem, że było mnie stać na świetny wynik. Bardzo żałowałem, że taka szansa uciekła. Badania pokazały, że kiedy mówiłem, że jestem zmęczony, to mówiłem prawdę. Niestety, nie chciano mi zaufać. Wyniki pokazały kto miał rację. Ale co z tego. Złoty medal był dla mnie tylko na pocieszenie.

W przygotowaniach do Budapesztu pływałeś tyle co do Montrealu, tyle co do Aten czy jeszcze inaczej?

- Około 2500 km. Błędy były w pracy w ostatnich tygodniach przed mistrzostwami. Trzeba było odpuścić, nie zrobiono tego i byłem zmęczony.

Jak bardzo w najtrudniejszym okresie przygotowań do wielkich imprez się zarzynałeś? Jak wyglądał wtedy Twój dzień?

- Pobudka o szóstej, trening o 6.30 po odżywce albo po bananie. Długi trening, osiem kilometrów, dwie-dwie i pół godziny w wodzie. Później śniadanie i spanie: trzy-cztery godziny regeneracji. Dalej obiad, chwila odpoczynku i znowu trening, znowu osiem kilometrów, często poprzedzone siłownią. W niej spędzałem godzinę-półtorej. Teraz wiem, że robiąc siłownię i zaraz po niej pływając, popełniałem ogromny błąd. Takich rzeczy się nie robi, bo jedno zabija drugie.

Phelps tak nie robił?

- Na pewno nie. To było dorzynanie organizmu. Niestety, wtedy nie byłem zawodnikiem tak świadomym jak teraz.

Ale teraz jesteś w takim wieku, że jakiej mądrości byś nie miał, już nie zbliżysz się do wyników sprzed lat?

- Nie ma szans. Musiałbym wziąć jakiś doping.

Byłeś kiedyś kuszony? Słyszałeś "Weź, a będziesz pływał szybciej"?

- Nie, nigdy nikt mi nie proponował dopingu.

Technologicznego - niestety - też w odpowiednim momencie nikt Ci nie zaproponował? Myślę o superstrojach, przez które w latach 2008-2009 pływanie oszalało.

- Wszystko wybuchło na igrzyskach w Pekinie. Poziom zrobił się kosmiczny, nie wiedziałem co się dzieje. Rekord olimpijski wynosił 1:54,04, a tu trzeba było zejść poniżej 1:53, żeby mieć brązowy medal. Coś niesamowitego, jak świat przyspieszył. Gdybym miał strój z tego świetnego materiału, to na pewno powalczyłbym o podium. Zostało mi szóste miejsce. Pamiętam jak zazdrościłem Federice Pellegrini. Płynęła w dwóch takich strojach i wygrała finał olimpijski.

Chyba normą było, że pływacy zakładali po dwa stroje i po dwa czepki, żeby mieć jak najlepszą wyporność?

- Tak było. Kto miał te stroje, ten wiedział, jak z nich korzystać. Nowe stroje mieli Amerykanie, Australijczycy, Włosi, a nas, jako biedniejszych, wojna technologiczna nie dotyczyła.

Odechciewało Ci się wtedy pływania? W półtora roku padło sto rekordów świata, a Ty długo mogłeś tylko patrzeć.

- Faktycznie trudno było nadążyć ze śledzeniem tego wszystkiego. Ale wreszcie na MŚ w Rzymie w 2009 roku dostałem taki strój. Naprawdę fajny, dopasowany do mnie.

Efektem było srebro, przegrałeś tylko z Phelpsem.

- Tak, pobiłem rekord Polski, wynikiem 1:53,23. Phelps popłynął 1:51,51, to był nowy rekord świata. Amerykanin zawsze był poza zasięgiem, tu stroje niczego nie zmieniły. Ale resztę rywali w Pekinie naprawdę mógłbym pokonać, gdyby szanse były równe. Byłem tam w dobrej dyspozycji. Choć szczerze powiem, że nie w najlepszej w życiu. Nie wiem dlaczego, ale na igrzyskach nigdy nie było tak, że wskakując do wody czułem taki lot, taką siłę, że po 150 metrach nie byłem zmęczony i na ostatnich 50 jeszcze dokładałem. Tak miałem na MŚ w Montrealu, na MŚ w Rzymie i jeszcze na wielu innych zawodach, ale na igrzyskach nigdy.

Stres? Wioska olimpijska za duża i zbyt przytłaczająca?

- Nie, stres raczej na to nie miał wpływu. Po prostu nie miałem optymalnej dyspozycji.

Co by Cię zadowoliło w Tokio?

- Samo zakwalifikowanie się na igrzyska. To byłby ogromny sukces. Przy dwójce dzieci, przy tym, że trzy lata temu skończyłem karierę, to by naprawdę było coś. Oczywiście przez te trzy lata nie siedziałem na kanapie. Bawiłem się w triathlon, to mnie utrzymało w niezłej dyspozycji. Ale teraz muszę wejść na wyższe obroty. Największy problem jest z regeneracją. Noce z dziećmi czasem wyglądają tak, że poranny trening muszę odpuścić, bo nie miałby sensu.

Byłby gorszy niż dawne łączenie siłowni z ośmioma kilometrami w basenie?

- Ha, ha, chyba tak.

Mówisz, że się w triathlon bawiłeś. Ale chyba z sukcesami?

- Największym było wygranie mojej kategorii wiekowej na dystansie olimpijskim w Warszawie. To jedne z najlepiej obsadzonych zawodów w Polsce.

Po pływaniu miałeś pewnie zawsze komfortową przewagę?

- No tak, z pływaniem problemów nie miałem, za to długo męczyłem się z bieganiem. Pływacy biegając mają problemy ze stawami. Strasznie mnie nogi bolały i początkowo 10 km pokonywałem w 56 minut. Byłem totalnym kapeluchem, 90 proc. zawodników biegało szybciej niż ja. W ciągu trzech lat zszedłem do 39 minut. To już jest wynik okej, ale jeszcze trochę będę chciał z tego urwać, moim docelowym czasem jest 35 minut.

Czyli zamierzasz wrócić do triathlonu?

- Tak, spodobało mi się.

To znaczy, że do pływania wracasz tylko z myślą o igrzyskach i po nich nie skuszą Cię już żadne mistrzostwa Europy albo świata?

- Nie, to jest akcja jednorazowa. Mam nadzieję, że się zakwalifikuję, a później chętnie bym się załapał na jakiś obóz kadry i potrenowałbym sobie w normalnych warunkach.

Ta prawdziwa regeneracja najbardziej Ci się marzy?

- Wyspać się, zjeść, swobodnie odpocząć - to by było coś. Teraz po każdym treningu przychodzę i od razu dzieci się na mnie rzucają.

Ale załatwiasz sobie wszystko, czego potrzebujesz - kriokomorę i inne pomocne rzeczy?

- Właśnie jestem w trakcie ogarniania wszystkiego.

Z dietą dostarczającą organizmowi osiem tysięcy kalorii już ruszyłeś?

- Nie ma szans, przemiana materii już nie jest taka jak kilkanaście lat wstecz. Ale jeśli chodzi o dietę, to jestem dużo mądrzejszy niż kiedyś. Ech, gdybym wtedy miał to doświadczenie, co teraz. Albo gdyby mi ktoś zaufał, kiedy byłem wybredny, a byłem. Dzisiaj widzę, jakie błędy były popełniane. Teraz jem bardzo zdrowo - bardzo dużo warzyw, piję sok z buraka. Gdybym tak robił w wieku 19 lat, to pływałbym jeszcze szybciej.

Wtedy jadłeś fast foody?

- Tak, pizza była często. To była zupełnie inna świadomość - jadło się cokolwiek, myśląc, że po prostu jedzenia musi być dużo, żeby była siła na trening. Warzyw i owoców jadłem bardzo mało, a teraz to moja podstawa. Do tego praktycznie nie jem słodyczy, a kiedyś potrafiłem zjeść za jednym podejściem całe ptasie mleczko i popić litrową pepsi.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.