Michael Phelps dla Sport.pl: Są trudniejsze rzeczy niż pływanie w tę i z powrotem

Najbardziej utytułowany olimpijczyk w historii, 23-krotny złoty medalista igrzysk, Michael Phelps wyczynową karierę już zakończył. Ale z wody do końca nie wyszedł. Ostatnio "ścigał się" z rekinem, choć przyznaje, że większe wyzwania czekają na niego na lądzie.

Emisja „Shark week”, w którym bierzesz udział, zbiegła się w czasie z mistrzostwami świata w pływaniu rozgrywanymi w Budapeszcie. I to pierwsze mistrzostwa świata w XXI wieku, w których nie ma ani ciebie, ani Ryana Lochte, twojego rodaka i wielkiego rywala.

- Szykuje się niezły tydzień, co? Ale lepiej, że mnie tam nie ma! Zaliczyłem już sporo wielkich imprez pływackich i wcale za tym nie tęsknię. Teraz mogę po prostu usiąść i patrzeć, jak reszta świata się ściga. A potem mogę włączyć kolejny odcinek „Shark Week”.

Za drugim razem łatwiej było ci przejść na sportową emeryturę?

- Rety, bez porównania! Teraz naprawdę tego chciałem. W 2012, kiedy po raz pierwszy zrezygnowałem z wyczynowego pływania, byłem rozdrażniony, miałem dość treningów, w ogóle bycia w wodzie. Czułem się jakby zmuszony do tego, by odejść. Ale kiedy wróciłem do sportu, pływanie naprawdę mnie cieszyło. Dwa ostatnie lata mojej kariery były chyba najfajniejsze. Zmieniło się też moje życie - założyłem rodzinę, urodziło mi się dziecko. Nie było lepszego sposobu na zakończenie kariery i rozpoczęcie czegoś nowego. I to tak wspaniałego. Teraz mogę robić to, na co nie miałem wcześniej czasu, bo ciągle rywalizowałem w basenie.

Na początku, przez pierwszych kilka miesięcy po rozbracie z pływaniem, trudno było mi myśleć o jakichkolwiek celach. W życiu sportowca to znacznie łatwiejsze - wyznaczać sobie cele, które musisz osiągnąć. A potem okazało się, że rzeczy, które mnie teraz zajmują, są dużo większym wyzwaniem niż kariera. Wychowywanie dziecka i takie codzienne życie to o niebo trudniejsza sprawa i większe wyzwanie niż pływanie w tę i z powrotem.

Ale z pływaniem na pewno nie skończyłeś. Codziennie jesteś w basenie?

- Codziennie nie, choć ostatnio nabrałem przyzwyczajenia, by być w wodzie 5-6 razy w tygodniu. Chciałem być w niezłej formie przed tym wyścigiem z rekinem, przez ten czas schudłem jakieś 4-5 kilogramów. Ale generalnie wysiłek fizyczny sprawia, że lepiej się czuję. Jestem lepszym mężem, lepszym ojcem, lepszym synem, po prostu lepszym człowiekiem. W wodzie się uspokajam, to miejsce, gdzie nikt nie zadaje mi pytań – bez urazy oczywiście. Jestem tam sam ze sobą, to daje mi wyciszenie, schodzi ze mnie ciśnienie. Chyba każdy potrzebuje czegoś takiego, to jak forma medytacji. Miałem zły dzień - ok, skoczę na basen, popływam, wezmę głęboki oddech.

Albo „pościgam się” z rekinem… Kto wpadł na ten pomysł i jaka była twoja pierwsza reakcja?

- Wspólnie się to jakoś narodziło. Pomyślałem, że to ciekawa sprawa. No i nikt tego wcześniej nie robił. Ile osób może powiedzieć: "ścigałem się z żarłaczem"? Poza tym od dziecka uwielbiam rekiny i taki wyścig był na mojej liście „rzeczy do zrobienia”. I jestem wielkim fanem „Shark Week” - to fantastyczne, że dostałem możliwość bycia w wodzie z tymi niezwykłymi stworzeniami. Ziemia w 70 procentach pokryta jest wodą, a my nie wiemy niemal nic o oceanach!

Jak na ten pomysł zareagowała twoja rodzina?

- Mama nie była zaskoczona, bo wiedziała, że od dawna planowałem zrobić coś takiego. A moja żona Nicole chciała tylko wiedzieć, że nic mi nie grozi. Zresztą była z nami na łodzi, kiedy nurkowałem z rekinami.

A ty pozwoliłbyś swojemu synowi, Boomerowi, na taki wyścig?

- Jeśli by chciał… Moja mama zawsze wspierała mnie w każdym przedsięwzięciu, którego się podejmowałem, dbała o te wszelkie drobne, ale niezbędne rzeczy. Myślę, że to dzięki niej moja kariera była tak długa. Jeśli więc mój syn chciałby popływać z rekinem - proszę bardzo, chcesz, zrób to! Tylko oczywiście najpierw upewnię się, że naprawdę potrafi pływać. Zresztą Boomer bardzo lubi rekiny, ma wiele zabawek-rekinów.

Jak wyglądał twój trening? Był inny niż zwykły trening pływaka? 

- Dla mnie ściganie się z ludźmi jest łatwe (śmiech). Robiłem to przez całe życie. Ale jeśli zabrać kogoś z jego naturalnego środowiska, jakim dla mnie był basen i wrzucić go w inne, obce dla niego, to jest wielkie wyzwanie. W basenie masz stałą głębokość, stałą temperaturę, wyznaczone tory. Chyba tylko raz w życiu wziąłem udział w wyścigu na otwartych wodach. I miałem wtedy 11 lat… Niemal całe życie rywalizowałem w basenie. Teraz największym problemem była temperatura. Woda miała jakieś 13 stopni Celsjusza, ta w basenie ma ponad 26! Po starcie przez jakieś pół godziny siedziałem w łodzi opatulony kocem, żeby się rozgrzać.

To było najtrudniejszy start w twojej karierze?

- Cóż… na pewno był zupełnie inny od tych, w której do tej pory uczestniczyłem. To było kompletnie różne pływanie, jak niebo a ziemia. Okazał się wielkim wyzwaniem, ale w końcu ja więcej pływałem niż chodziłem w życiu! 

Było trudniej niż w finale na 100 metrów delfinem na IO w Pekinie, kiedy pokonałeś Milorada Cavicia o 0,01 s?

- Uczestniczyłem w życiu już w wielu wyścigach, sporo z nich było trudnych… Ale ten ostatni przeciwnik był z pewnością najbardziej przerażający (śmiech).

Czyli pływanie na otwartym akwenie to raczej nie twoja bajka?

- O nie, nie mam najmniejszego zamiaru tego próbować, choć wielu mnie do tego namawia. Przecież ja nawet jak już miałem wakacje, to niespecjalnie chciało mi się pływać w morzu.

A jakie szanse miałby rekin na igrzyskach olimpijskich?

- Ciężka sprawa, bo wyścig w basenie nie skończyłby się dobrze, szczególnie dla rekina - taka woda mocno by mu zaszkodziła. Ok, ja w basenie pewnie miałbym nad rekinem przewagę, ale i tak nie byłaby ona zbyt duża.

To z kim się teraz będziesz ścigał? Może delfin?

- W zeszłym roku, podczas Święta Dziękczynienia, poszedłem z żoną i Boomerem na wystawę poświęconą delfinom. W opisie użyto mnie jako odnośnika - że pływam około 8 kilometrów na godzinę. A delfin jakieś 50 kilometrów na godzinę. Nie ma opcji, żebym z nimi rywalizował, ci goście są za szybcy. Ich skóra jest jak bardzo śliska guma, naprawdę potrafią zasuwać.

„Ścigałeś się” z rekinem; Jesse Owens, słynny amerykański lekkoatleta, zdobywca trzech złotych medali na igrzyskach olimpijskich w Berlinie w 1936 roku, kiedyś rywalizował z koniem. Myślisz, że takie konkurencje, człowiek kontra natura, mogą w przyszłości stać się regularnymi dyscyplinami?

- Trudno powiedzieć… To byłaby niezła zabawa i z drugiej strony pożyteczna nauka. Ludzie  mogliby dowiedzieć się wiele o tych zwierzętach, jak bardzo są wyjątkowe. Myślę, że większość ludzi nie wie, jak szybkie są rekiny, że mako ostronosy potrafi rozwinąć prędkość 70 km na godzinę. Odkrywanie takich rzeczy jest fascynujące i rzeczywiście, moglibyśmy robić takie pojedynki. Tylko co dalej? Ustawimy Usaina Bolta do wyścigu z gepardem? Nie miałby żadnych szans.

Przez całe życie byłeś oceniany - trenerzy, dziennikarze, kibice starali się mówić ci, co masz robić. Teraz jesteś po drugiej stronie barykady - to ty opowiadasz o czymś ludziom. To musi być miła odmiana?

- Kiedyś moje życie koncentrowało się tylko na jednym. Dziś nad większą liczbą rzeczy mam kontrolę, mam możliwość opowiedzenia, co mnie fascynuje, co uważam za ważne. Jest wiele istotnych kwestii, o których ludzie nie wiedzą, a o których chciałbym opowiedzieć, choćby o rekinach, ich życiu, ochronie. Przez ostatnie dwa lata miałem sposobność pokazać, kim naprawdę jest Michael Phelps. Dotąd byłem tylko pływakiem, a teraz żyję pełnią życia, cieszę się swobodą, bycie prawdziwym sobą sprawia mi wielką frajdę. Patrzę w lustro i lubię tego gościa, który stamtąd na mnie spogląda.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.