Bartosz Kizierowski: Nie, wiedziałem, że wyprzedziłem kolegę z prawej i kolegę z lewej. Kiedy spojrzałem na tablicę, nie mogłem uwierzyć. Tym bardziej że w eliminacjach i finałach wcale nie było tak dobrze.
- Nie chciałem zapeszać. Wiedziałem, że czuję się dobrze, że dobrze mi się pływa, ale dystans tak krótki jak 50 m jest nieprzewidywalny, łatwo go zepsuć. Przed startem nigdy nie wiem, jaki będzie czas.
- Nie, ale po raz pierwszy od 2000 roku płynąłem na kompletnym bezdechu. Mój pierwszy trener powiedział, że to najlepszy wyścig w moim życiu. Zgodzę się, ale tylko w połowie. Start i pierwsze 35 metrów były rewelacyjne, ale nie podobało mi się zakończenie - za krótkie dopłynięcie. Na początku czułem, że mnie niesie, potem walczyłem ze sobą o ostatnie 15 metrów. A gdy zobaczyłem wynik, była już tylko radość, spontaniczny skok do góry, nad którym nie panowałem. Włączył mi się emocjonalny autopilot.
- Tak, ale nie można zapominać, że nawet jeśli do basenu wchodzę sam z rozpiską, nad całością treningu zawsze czuwa Mike Bottom. Nawet jeśli podejmuję samodzielne decyzje dotyczące treningu, zawsze je z nim konsultuję. On jest mózgiem całej operacji.
- Przede wszystkim nie muszę już nic udowadniać samemu sobie. Jeszcze cztery - pięć lat temu pływanie i wyniki były sednem mojego życia. Teraz mam już plany na przyszłość i o pływaniu myślę oddzielnie. Cieszę się, że nadal mogę pływać i bić rekordy życiowe, ale wiem, że są też inne rzeczy w życiu. Dojrzałem.
- Być może sprinterzy osiągają maksimum właśnie w tym wieku? A na poważnie, nie jestem w stanie powiedzieć, czy uda mi się zmierzyć z tym sześcioletnim dziś rekordem. Będę się starał.