Pływanie. Paweł Słomiński: Płyną na dobrym torze

Między klęską igrzysk w Londynie a mistrzostwami świata w Kazaniu jest przepaść. Współtwórca sukcesów Otylii Jędrzejczak, Pawła Korzeniowskiego i Radosława Kawęckiego wyjaśnia dlaczego.

Radosław Leniarski: Pozytywnie zaskakujące były te mistrzostwa świata, zwłaszcza w porównaniu z igrzyskami. Bo w Londynie Polacy nie pobili żadnego rekordu Polski i żadnego rekordu życiowego, a w Kazaniu - 14 rekordów Polski i 22 rekordy życiowe. Mógłby pan to wyjaśnić?

Paweł Słomiński: Wtedy, w Londynie, minęło niewiele czasu od zakazu używania kostiumów poliuretanowych. A teraz nowe pokolenie nauczyło się już pływać w dozwolonych materiałach, a my nauczyliśmy się ich trenować. Dlatego padło dużo rekordów Polski, ustanowionych w epoce tych ultraszybkich, dziś zabronionych kostiumów. Dlatego padło dużo rekordów życiowych, niekoniecznie w finałach - co z kolei świadczy, że trenerzy i zawodnicy potrafią się wstrzelić w najważniejszą imprezę roku, w punkt. Wskoczyli do czołówki Jan Świtkowski i Wojciech Wojdak, wcześniej ich tam nie było, więc trójka - Radek Kawęcki, Konrad Czerniak, Paweł Korzeniowski - już jest piątką.

Cieszę się, że w pływaniu coś się nowego dzieje. Wynikowo. Zdobyliśmy olimpijskie kwalifikacje w sztafetach - nie w jednej, ale w czterech, co nie zdarzyło nam się nigdy. W Kazaniu tylko Rosjanie potrafili doprowadzić wszystkie męskie sztafety do finałów. A to świadczy, że mamy nie jedną czy trzy gwiazdy, ale szerokie możliwości.

Dobrze, ale jakie jest główne źródło sukcesu?

- W 2008 roku, po igrzyskach w Pekinie, pojawił się na jednym z portali pływackich artykuł "Klęska szkolenia centralnego".

Tak, zmęczeni wszyscy zgrupowaniami...

- Od tamtego czasu system szkolenia praktycznie nie istniał. Trenerzy poszczególnych zawodników jeździli sobie na zgrupowania klubowe, za które płacił związek. Jako członek jego władz bardzo chciałem powrotu starego systemu, choć trochę na innych zasadach. Chodziło o to, aby organizować konkretne zgrupowania, gdzie reprezentacja miałaby szansę pływać ze sobą w atmosferze rywalizacji. Wybraliśmy trenera reprezentacji w konkursie - Piotra Gęgotka. On dobrał współpracowników, stworzył grupy treningowe i zaplanował zgrupowania, na których musieli się stawić wszyscy. Ale oprócz trenerów klubowych. Wyglądało to tak jak w okolicach 2004 i 2005 roku, kiedy wzrosła pierwsza fala sukcesów pływackich, a na mistrzostwach świata w Montrealu padło kilkanaście rekordów Polski i niemal wszyscy reprezentanci bili rekordy życiowe.

W klubie zawodnik nigdy nie zrealizuje takiego treningu jak w kadrze - właśnie ze względu na rywalizację, motywacje i mobilizację.

No, ale zaraz znów pojawi się zmęczenie, jak w olimpijskim sezonie 2008.

- Nie boję się tego. Wtedy harowaliśmy w tym kieracie cztery lata. Wszyscy byliśmy umordowani. Teraz dopiero zaczynamy. Nie zdążymy się tą harówką zmęczyć.

Ja jednak trochę pokrytykuję. Mam wrażenie, że nasi pływacy późno osiągają najlepsze wyniki. Kawęcki jako 24-latek uchodzi w Polsce za młodego pływaka, a w finale tylko dwóch było starszych. Korzeniowski był najstarszy w finale na 200 motylkiem, od Czerniaka w tym samym wyścigu starsi byli tylko Korzeniowski i Cseh.

- Nie wiem, co by się działo, gdybyśmy zajęli się 17-18-latkami. Korzeniowski zaczął pływać w systemie centralnym jako 19-latek przed igrzyskami w Atenach, był tam czwarty i jednocześnie był to jego najlepszy wynik olimpijski. Wierzę, że mamy zdolnych młodych pływaków, tylko oni muszą wykonać odpowiednią pracę. Potrzebna jest większa podaż dobrze przygotowanych zawodników z klubów. Najlepszych w reprezentacji przecież mamy - 21-letni Świtkowski długo się rozwijał w klubie i być może wybił się właśnie dzięki centralnym zgrupowaniom. 19-letni Wojdak świetnie się rozwija.

Mam w głowie Katie Ledecky, która jako 15-latka zdobyła złoto w Londynie, w Kazaniu pięć złotych, w tym jeden w sztafecie.

- Kawęcki jako 22-latek był wicemistrzem świata. W czołówce był jako 20-latek. Problemem jest to, że młodych i utalentowanych jest za mało. Że ćwiczą w małych klubach, bez rywalizacji.

Czerniak z zaskoczenia zdobył brąz na 50 m st. mot., ale w swojej najważniejszej konkurencji - 100 m motylkowym - traci coraz więcej do czołówki. Dlaczego?

- Po pierwsze, z tym pytaniem proszę do Bartka Kizierowskiego, trenera Konrada. Po drugie, finał na 100 m był najszybszy od wielu lat, bo aż trzech zawodników popłynęło poniżej 51 s. W Londynie nawet szósty Czerniak ze swoim czasem z Kazania zdobyłby srebrny medal, a aż czterech finalistów pokonałoby złotego na igrzyskach Phelpsa.

A pamięta pan, kiedy Konrad pobił rekord życiowy na 100 m?

- No tak, było to w 2011 roku, na mistrzostwach świata w Szanghaju. Fakt, nie poprawia się. Ale nawet tamten wynik - 51,15 - nie dałby mu tu medalu. Jego konkurencja bardzo skoczyła do przodu. Jego rywale przekraczają bariery, jak Chad le Clos. I zaraz będzie jeszcze szybciej, bo wraca do formy Michael Phelps, słychać to z mistrzostw USA w San Antonio, gdzie Amerykanin pływa szybciej niż zawodnicy w Kazaniu i pokonuje bariery, których od zakazania kostiumów poliuretanowych nie łamał.

A dlaczego Polacy nie startują w większej liczbie konkurencji?

- Konrad oprócz motylka był zgłoszony do 100 m st. dowolnym, ale wspólnie z trenerem zdecydowali się nie startować. Miał jeszcze dwie sztafety.

Nie mówię tylko o nim. To jest uwaga ogólna. Jedna, dwie konkurencje indywidualne to u nas maks. Czołówka startuje zwykle w trzech plus sztafety, a supergwiazdy jak Ledecky - w czterech plus sztafety. Nie wspominając o Phelpsie w najlepszych czasach.

- Jeśli się ma kogoś tak wszechstronnego jak Australijczyk Mitch Larkin [trzy konkurencje plus sztafety] lub Cseh [tak samo], można sobie pozwolić. Sprinter jest delikatny, jeśli chodzi o eksploatację. Może nie potrafimy przygotować wszechstronnych zawodników, może za wcześnie koncentrujemy się na specjalnościach. Z drugiej strony w mniejszych zawodach Korzeniowski startował w kilku konkurencjach. W rywalizacji światowej zawodnicy chcą jednak po prostu zdobyć medal. Jeden medal dla Polski. Nie chciałbym zaryzykować medalu Kawęckiego jakąś egzotyczną dla niego konkurencją.

To brak wiary zawodników w siebie czy brak wiary trenerów w zawodników? Czy ocena realnych szans?

- Nie ma reguły. Radek powiedział w telewizji po wylądowaniu w Warszawie ni mniej, ni więcej: "Zabrakło mi wiary w zwycięstwo". Dla mnie to przekłada się na konkretne złe zachowania podczas wyścigu. Że Radek bardziej bał się, że przegra, niż wierzył, że wytrzyma, choć jest jednym z najbardziej doświadczonych. Stąd ósme miejsce w połowie dystansu. Czapki z głów, że z tego wyciągnął srebrny medal, ale rozłożenie sił - kicha. I dla mnie dobry znak, mam podstawy myśleć, że jak to poprawi, będzie lepiej. Ma rezerwy. Jakby zdobył srebro po idealnym wyścigu, to chybabym usiadł i płakał.

A uogólniając: widocznie za granicą mają zawodników, którzy mniej boją się zmęczenia, i bardziej wszechstronnych. Albo my źle ich trenujemy.

Skoki z klifu do wody w małej czeskiej wsi. Także w parach i grupach! [ZDJĘCIA]

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA