MŚ w pływaniu. Srebrny Korzeniowski

Paweł Korzeniowski wicemistrzem świata na 200 m motylkiem! 28-letni Polak wdrapał się na podium dzięki zmianie metod treningowych, ale także dlatego, że w październiku złamał nogę, a dziewczyna złamała mu serce

Korzeniowski prowadził po pierwszym nawrocie na 50 m, i po trzecim na 150 m, ale na finiszu, choć frunął do mety z całych sił, nie dał rady 21-letniemu Chadowi Le Closowi, który na igrzyskach w Londynie pokonał na tym dystansie Michaela Phelpsa.

Wynik pływaka z RPA - 1.54:32 - nie był rewelacyjny, w Londynie pływał o 1,5 s szybciej. Wynik Korzeniowskiego - 1.55:01 - jest zbliżony do tego, co osiągnął dwa lata temu na olimpiadzie. Trzeci finiszował Chińczyk Wu Peng (1:55,09).

To trzeci medal Korzeniowskiego na MŚ po złocie w Montrealu (2005) i srebrze w Rzymie (2009). Medal trochę niespodziewany, bo po siódmym miejscu na igrzyskach w Londynie mało kto wierzył, że 28-latka stać jeszcze będzie na sukcesy.

Tym bardziej że droga na podium zaczęła się od wypadku. W październiku, grając w piłkę nożną, Korzeniowski poślizgnął się i złamał dwie kości śródstopia. Przerwa w treningach trwała ponad dwa miesiące. Pływak żartował, że wymuszone lenistwo pozwoli mu odświeżyć organizm. - I tak właśnie było. Paweł odpoczął od ciężkiej pracy, wrócił z większą motywacją - mówił Robert Białecki, trener z warszawskiego AZS AWF, który przejął zawodnika od Pawła Słomińskiego w 2010 r. Korzeniowski zajęcia na basenie wznowił dopiero w grudniu, do wody wchodził z kilkoma kilogramami nadwagi.

Białecki już w 2010 r. zaczął zmieniać metody treningowe najlepszego polskiego delfinisty. Większy nacisk kładł na trening siłowy i sprinty. Korzeniowski nie ćwiczył już tylko wytrzymałości - zamiast 10 km dziennie pokonywał 5 km. Pływał mniej, ale bardziej intensywnie. Więcej czasu spędzał też na siłowni.

Ta zmiana przyniosła dużą ulgę, bo trening delfinisty jest najcięższą rzeczą, jaką można sobie wyobrazić na pływalni. - Nienawidzę pływać delfinem na treningach. To masakra. Kiedyś robiłem tego więcej, ale to po prostu boli. Mięśnie, każdy mięsień! I głowa ze zmęczenia, bo układ nerwowy podczas tak ekstremalnego wysiłku też cierpi - opowiadał Korzeniowski.

Życie pływaka to nie sielanka, nawet takiego, który - jak 28-latek z Oświęcimia - ma płuca o pojemności 11 litrów, czyli takie jak Phelps (zwykli śmiertelnicy mają 4,5 litra). Na warszawskim AWF wskakiwał do wody już o 5.30 rano, później się nie dało, bo o 8 zajęcia zaczynali studenci. Za starych czasów, jeszcze gdy stawiał na wytrzymałość, spalał 8000 kalorii dziennie, równowartość 20 kotletów schabowych.

Korzeniowski twierdzi, że był jednym z pływaków, którzy najbardziej ucierpieli w erze kosmicznych kostiumów wypornościowych z poliuteranowej pianki, których zakazano dopiero w styczniu 2010 r. Polak, szczupły i wysoki, pływający w gorszych strojach, bo naszej federacji nie było stać na najnowsze technologie, tracił dystans do czołówki. Jego zdaniem, gdyby miał najlepszy kostium, na igrzyskach w Pekinie zdobyłby medal, bo finiszowałby o 1,5 s szybciej. Bez niego był szósty.

- W piankach zawodnicy mogli zamieniać się w kulturystów, bo i tak kostiumy unosiły ich na wodzie. Teraz, kiedy trzeba startować w tekstylnych strojach, zawodnicy są szczuplejsi, ważą tyle, co kiedyś, bo znów ma znaczenie opór, jaki stawia woda - mówił Korzeniowski.

Treningi sprinterskie sprawiły, że Polak poprawił się na 50 i 100 m delfinem - niedawno pobił na tych dystansach swoje rekordy życiowe. Przed MŚ kilka tygodni spędził w Hiszpanii u Konrada Czerniaka i opiekującego się nim Bartosza Kizierowskiego. Obaj mówią, że rywalizacja na treningach bardzo ich zmotywowała i pomogła w przygotowaniach.

Kto wie, czy kluczowe dla medalu Korzeniowskiego nie było jednak zranione serce. Po czterech latach rozpadł się jego związek z tenisistką Martą Domachowską. Długo uchodzili za pierwszą parę polskiego sportu, byli zaręczeni, on jeździł na jej turnieje, ona dopingowała go na pływalni, gdy tylko mogła. Ale kilka miesięcy temu się rozeszli. Domachowska widywana jest teraz w towarzystwie tenisisty Jerzego Janowicza.

- Z wielu powodów, również osobistych, mistrzostwa w Barcelonie to dla Pawła bardzo ważna impreza. Ten, kto śledzi jego życie, domyśla się, że on, jako ambitny mężczyzna, będzie chciał pokazać, że jest wartościowy. Czuję, że będzie się liczył - mówił przed MŚ Słomiński, jego były trener. Nie mylił się.

Relacje z Barcelony w Eurosporcie.

Więcej o:
Copyright © Agora SA