Szkło w oku i gaz pieprzowy w nosie okazały się wabikiem. Weterani z Europy chcą kończyć kariery w Ameryce Południowej

To paradoks, że skandal z udziałem Boca i River okazał się doskonałą reklamą ich futbolu. Zeszłoroczny finał Copa Libertadores nie mógł zostać rozegrany w Argentynie, bo niebezpieczeństwo było zbyt duże. Przygarnął go Madryt, a na Santiago Bernabeu zrobiło się głośno od przywiezionych z Ameryki bębnów. Zobaczyli to europejscy piłkarze i się zakochali. Coraz częściej chcą tam kończyć kariery.

Drużyna Bury FC wykluczona z rozgrywek w Anglii. Kibice składali kwiaty i zostawiali listy

Zobacz wideo

Piłkarze Boca jechali już na stadion, mecz miał się rozpocząć za około półtorej godziny. Zaatakowani zostali nagle – z tłumu otaczającego autobus poleciały puszki, butelki i kamienie. Wybiły szyby, kapitan Pablo Perez dostał odłamkiem w oko, wylądował w szpitalu. Carlos Tevez przekonywał, że on i koledzy nie są w stanie grać, bo albo mają porozcinane ręce, albo wymiotują, albo skarżą się na zawroty głowy. Policja nie oszczędzała gazu pieprzowego, więc nawdychali się go również piłkarze. Kierowca autobusu dostał zbitą szybą w twarz, jechał z zamkniętymi oczami aż za kierownicę chwycił wiceprezydent Boca. 

Od tamtej pory nie doszło do żadnego meczu między nimi. Po dziewięciu miesiącach spotkają się ponownie na Estadio Monumental. Tak gorąco, jak ostatnio pewnie nie będzie, bo wtedy był to finał Copa Libertadores, ale Superclasico nigdy nie jest letnie. Tym bardziej, że kibice nie wyjaśnili jeszcze wszystkich nieporozumień z końcówki poprzedniego roku.

Pieniądze nie są najważniejsze. Piłkarze zachwycają się pasją

Z tamtego meczu w pamięci został jeszcze jeden obrazek: gdy fanka River Plate zakładała swojej córeczce pas z racami. Mała podtrzymywała koszulkę, a mama zwiesiła pas na brzuchu i dokładnie obklejała taśmą, żeby te kilkanaście rac dotarło na stadion. Jest też historia chłopca, który kilka dni przed spotkaniem, wystawił na ulicy stolik i sprzedawał swoje zabawki, żeby zarobić na bilet. Historia chwyciła za serce prezesa River Plate, który dał mu wejściówkę za darmo. A że fanatyzm nie ustępuje z wiekiem, pokazuje przykład bardzo popularnego w Argentynie El Tano Pasmana, który mecze River ogląda siedząc metr od telewizora. Starszy pan siedzi oczywiście tylko na początku, później już skacze, macha rękami, rzuca pilotem, no i krzyczy. Przede wszystkim krzyczy. Jego dzieci ukryły w pokoju kamerę, nagrały jego reakcje, a później wrzuciły film do internetu i zebrały miliony wyświetleń.

W takim oddaniu, niekiedy szalonym i niebezpiecznym, bo mogącym skończyć się szkłem w oku i gazem pieprzowym w nosie, zakochują się piłkarze z Europy. Może mają dosyć kibica-konsumenta, są spragnieni emocji innych niż te dobrze znane, potrzebują jakiegoś przełomu na koniec kariery? Bohaterami tych transferów są bowiem weterani, którym trudno byłoby znaleźć miejsce w topowej europejskiej drużynie, a od gry u średniaków wolą taką właśnie przygodę. Wolą ją bardziej niż azjatyckie czy bliskowschodnie pieniądze. - Miło byłoby tam kiedyś grać. Tamtejsza piłka wydaje się bardzo konkurencyjna i agresywna, pasja wydaje się być niesamowita. Poszedłem na finał Copa Libertadores, ten przeniesiony do Madrytu, i wyszedłem absolutnie zachwycony. Kibice byli niesamowici. Grałem też z reprezentacją na Estadio Monumental i atmosferę pamiętam do dzisiaj – zachwycał się Cesc Fabregas w wywiadzie dla „Super Deportivo Radio”. Niemal identycznie o południowoamerykańskim futbolu wypowiadał się Juanfran, który tego lata dołączył do brazylijskiego Sao Paulo. Też wspominał rozgrywany na Santiago Bernabeu finał Copa Libertadores, też mówił o pasji. – W Sao Paulo, podobnie jak w Atletico panuje kult walki o każdą piłkę i niepoddawania się w nawet najtrudniejszych sytuacjach. Podoba mi się to. Jestem piłkarzem z Europy, ale liga brazylijska od dawna budziła moją ciekawość. Jest pasjonująca, wydaje mi się dawać wszystko to, czego potrzebuje piłkarz, by był szczęśliwy – mówił w „ESPN”.  – Nie potrafię na razie wskazać czy wolę Boca, czy River. Kibice obu drużyn są świetni – dodał Fabregas. 

Problemu z wyborem nie miał Daniele De Rossi, który dołączył do Boca w tym oknie transferowym, bo dyrektorem jest tam Nico Burdisso, jego kumpel z czasów AS Romy. Ale pasja we Włochu kiełkowała od dawna – tam jeździł na wakacje, interesował się argentyńską tradycją, kulturą i kuchnią, zakochał się w Diego Maradonie i był pewien, że kiedyś zagra w ich lidze. Od Diego Perottiego usłyszał kiedyś, że „28 minut jakie spędziłem na Bombonerze w koszulce Boca jest cenniejsze niż kilkanaście lat w Sevilli”. A Leonardo Paredes wynajął mu swój apartament w Buenos Aires i poprosił znajomych o opiekę nad jego rodziną. Ochrania ich firma Rafaela Di Zeo, legendy wśród ultrasów Boca. – Mając 36 lat zmieniłem wszystko naraz. Mieszkałem przez 20 lat w mieście, które przez całą dobę żyje futbolem, Rzym mi się podobał, więc nie szukałem miejsca spokojnego, żeby się zrelaksować. Świadomie wybrałem miejsce z najbardziej szalonymi kibicami na świecie – tłumaczy Daniele De Rossi. – Lądowałem w Buenos przed szóstą, a i tak na lotnisku witały mnie tłumy! A przecież nie przyleciał piłkarz, który będzie strzelał gola za golem, jak Diego Maradona – dodał z uśmiechem. Znajomość z Burdisso pomogła mu wylądować w Boca, ale na pewno nie była kluczowa. Włoscy dziennikarze twierdzą, że i tak wybrałby Argentynę, a i pewnie – jako fan Maradony i człowiek już rozumiejący tamtejsze konwenanse – nie zdecydowałby się na River. Boca to klub z pochodzenia włoski, założony w 1905 roku przez genueńczyków, którzy dobili do portu w La Boca - dzielny Buenos Aires.

Nico Burdisso jest jednak w tej historii i pojawiającym się trendzie ważny z innego powodu niż znajomości. Chodzi o obycie, okrzesanie z europejskim futbolem, rozumienie działania tego rynku i pewnych standardów. Byli argentyńscy i brazylijscy piłkarze, którzy przez lata grali w Europie wracają do swoich krajów i zajmują stanowiska dyrektorskie. Kilka lat temu Atletico Mineiro niezwykle zależało na ściągnięciu Nicolasa Anelki i chociaż on też był zainteresowany ich ofertą, to do transferu nigdy nie doszło, bo negocjacje i przygotowywanie umowy odbywały się w zbyt amatorski sposób. – Za dużo było przy tych negocjacjach zabawy w galeriach, a za mało rozmowy. Szczegóły umowy zostały podane do mediów jeszcze przed zakończeniem negocjacji, a klub wysłał mi tylko jeden bilet lotniczy, chociaż zastrzegałem, że chcę przylecieć z moim agentem. Podobne zachowania zwyczajnie mnie odstraszyły – skomentował Francuz. Daniego Alvesa i Juanfrana na przejście do Sao Paulo namawiali Brazylijczyk Rai – przez lata grający w PSG i Diego Lugano, kapitan Urugwaju grający w Turcji, Francji, Hiszpanii i Anglii. Obaj są teraz dyrektorami brazylijskiego klubu i zdobyte w Europie doświadczenie wykorzystują do takich właśnie transferów. O podejście jak w przypadku Anelki nie ma mowy.

- Nie chcę się tutaj relaksować ani odpoczywać. Przyjechałem, żeby stanąć przed kolejnymi wyzwaniami w mojej karierze. Po tylu latach spędzonych w szalonym na punkcie futbolu Rzymie, chciałem znaleźć się w miejscu jeszcze bardziej szalonym i rozkoszować się atmosferą miasta. Ile tu jest stadionów! Klubów! Każdy komuś kibicuje – wymieniał De Rossi. - Innym powodem jest to, że chociaż najlepsze kluby w Ameryce Południowej nie są w stanie sprostać europejskim wynagrodzeniom, nadal mogą płacić duże pensje i zapewniać konkurencyjne standardy. Co ważne – oferują piłkarzom kilkuletnie kontrakty, których nie chcą im zaproponować w Europie – pisze portal „WorldSoccer.com”

GUSTAVO GARELLO/AP

Włoch w udzielanych po transferze wywiadach rozpływał się nad atmosferą i oddaniem kibiców. Fabregas i Juanfran z podziwem wspominał madrycki finał Copa Libertadores. Jakby nie dostrzegali, że przeniesienie go na Santiago Bernabeu wynikało ze skandalu. Że ich koledzy po fachu zostali zaatakowani przez kibiców i znaleźli się w niebezpieczeństwie. Jakby nie wiedzieli, że nawet największa pasja nie uśmierzy bólu wywołanego przez szkło w oku, a oddaniem kibiców nie da się zatamować krwawienia po tym jak w autobusie wybiją szybę. Niewykluczone, że De Rossi sam się o tym wszystkim przekona. Jeśli nie w niedzielę, skoro to „tylko” ligowy mecz, to w październiku, gdy Boca Juniors zagra w półfinale z River Plate. Juanfran już zdążył usłyszeć, jak kibice skandują, że prowadzący SE Palmeiras Luis Felipe Scolari powinien umrzeć, jeśli nie wygra kolejnego meczu. - Wiadomo, że wielkie gwiazdy, które przybyły do ??Ameryki Południowej, nie zrobiły tego ze względów ekonomicznych. Pod tym względem są lepsze kierunki. Dołączyły do naszych klubów, bo mamy coś, co budzi ich ciekawość. Nasze życie, nasza piłka jest inna niż w Europie. Cały czas panuje u nas rywalizacja, a tacy piłkarze mają ją we krwi, potrzebują jej niezależnie od wieku – uważa Scolari, były selekcjoner „Canarinhos”. 

W wyborach prezydenckich startują: były prezes Boca i kibic Argentinos Juniors

W Brazylii pojawiają się też jej świetni piłkarze – Dani Alves, Filipe Luis czy Rafinha. W Boca gra Carlos Tevez. Dla nich to jednak powrót w dobrze znane strony. Ale mimo to, wcale nie muszą od razu grać na swoim najwyższym poziomie. Mówi o tym Diego Simeone, który sam po kilkunastu latach gry w Europie, wrócił zakończyć karierę w Racingu. – De Rossiemu na pewno nie będzie łatwo. Zresztą, pozostałym piłkarzom: Alvesowi, Luisowi czy Juanfranowi też. Przez lata grali w zupełnie innej kulturze, bardzo taktycznej. W Europie przestrzenie są zdecydowanie mniejsze, linie pomocy i obrony grają bardzo blisko siebie. Argentyński czy brazylijski futbol jest znacznie bardziej otwarty, a to naprawdę skomplikowane dla tych, którzy w tym nie dorastali albo zdążyli się odzwyczaić. Mnie też się to przytrafiło, gdy wracałem tutaj z Hiszpanii. Było znacznie więcej miejsca, a to zmienia wszystko, wymaga zupełnie innych zachowań na boisku – opisywał trener Atletico.

Przekonał się o tym chociażby David Trezeguet, który kończył karierę grając najpierw w River Plate, a później w Newell’s Old Boys. W obu klubach w 55 meczach strzelił łącznie 18 goli. Piłkarzem, który poradził sobie lepiej był Clarence Seedorf, który kończył karierę w brazylijskim Botafogo i w 59 meczach strzelił 17 goli oraz zaliczył 14 asyst. – Łączył talent, doświadczenie i osobowość. Tym rozwiązał ten problem – opisuje Simeone. „Doskonale czytał grę, świetnie dostosowywał swoją pozycję do wydarzeń na boisku. Wydawało się, że akcja rozgrywa się zawsze tam, gdzie jest Seedorf, a on przy tym wszystkim świetnie się bawi” – opisuje „WorldSoccer.com”. Dziennikarze dopiero teraz zauważają trend z dołączającymi do nich piłkarzami z zagranicy. Zupełnie obcymi dla Argentyny lub Brazylii, więc nie uwzględniają w tym gronie Seedorfa, którego transfer do Botafogo był ukłonem w stronę żony, która pochodzi z Brazylii i chciała wrócić do kraju, ani Trezegueta, który choć jest Francuzem, to korzenie ma argentyńskie. Dopiero kolejne okna transferowe pokażą czy kolejni europejscy weterani pójdą śladami De Rossiego, Juanfrana czy Daniego Alvesa. Kolejna reklama argentyńskiego futbolu już w tę niedzielę – River zagra z Boca. A jeśli tak, jak Fabregas potrzebują reklamy bardziej specyficznej, to w październiku te zespoły spotkają się w kolejnym dwumeczu Copa Libertadores. Argentyńczycy już spekulują, jak wpłynie to na wyniki wyborów prezydenckich, zaplanowanych na ledwie cztery dni po rewanżu. Bo że jakoś wpłynie, nikt nawet nie ma wątpliwości. O stołek walczą przecież Mauricio Macri, były prezes Boca i Alberto Fernandez, kibic Argentinos Juniors, którego koszulkę przykładał do serca po wygranych prawyborach. On jest w znacznie lepszym położeniu – ewentualny skandal spadnie jeszcze na konto jego rywala.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.