Zoperował już 1,5 tys. pacjentów z zerwanymi więzadłami krzyżowymi. Stawiał na nogi najlepszych piłkarzy. Kim jest prof. Pier Paolo Mariani?

Większość piłkarzy z zerwanym więzadłem krzyżowym przednim w kolanie, ląduje na jego kozetce. Jest najwybitniejszym traumatologiem, obrósł już legendą. Pomógł Tottiemu, Baggio, Milikowi, a ostatnio Nicolo Zaniolo. - Po co ci te kule? Wyrzuć je. Po operacji chodzisz bez nich i zaczynasz rehabilitację. Za trzy miesiące wracasz na boisko - motywował Macieja Makuszewskiego, piłkarza Lecha Poznań.

Przyjmuje w samym centrum Rzymu, w klinice Villa Stuart. Raptem kilometr od Stadio Olimpico, na którym w niedziele grała Roma z Juventusem. Mariani oglądał ten mecz w telewizji, Romie kibicuje od dziecka. Poderwał się w 34. minucie. Nie padł gol, padł na murawę Nicolo Zaniolo, piłkarz gospodarzy, a profesor przewidział co się za chwilę wydarzy. Gdy dostał telefon z klubu, był już w samochodzie. Zaniolo na noszach opuszczał stadion. Dwanaście godzin później był operowany. 

Zobacz wideo

"A po co ci te kule? Wyrzuć je!". Jaki jest prof. Pier Paolo Mariani?

Z pacjentów prof. Marianiego, dałoby się nawet ułożyć mocną jedenastkę: Perin; De Silvestri, Nesta, Rudiger, Ghoulam; Strootman, Emerson, Insignie; Totti, Milik, Baggio. Wybierać jest z kogo, bo Włoch przeprowadził już 1500 operacji zerwanych więzadeł w kolanie, a koszulki najlepszych piłkarzy oprawił sobie w ramki i powiesił w gabinecie. Został najbardziej cenionym specjalistą od traumatologii sportowej, chociaż marzył o karierze kardiologa. Miał jednak za słaby słuch i nie zdał testów. 

O więzadłach krzyżowych opowiada w intrygujący sposób: - Są jak ABS w samochodzie. Można je operować na kilkadziesiąt sposobów, ale zawsze najważniejsza jest precyzja. Bardzo duża precyzja. To jest cały sekret - mówił profesor dla portalu Chronicle Live. -  Oczywiście, pomaga mi też doświadczenie, bo przeprowadziłem już wiele takich operacji. Spędziłem bardzo dużo czasu na oddziałach patologicznych, żeby próbować nowych metod i doskonalić swoją technikę. Ale każdy przypadek delikatnie się różni, nad stołem operacyjnym zawsze jest adrenalina. Trzeba się ciągle uczyć. Nauka jest kluczowa - uważa.

- Robi bardzo dobre wrażenie. Jest bardzo miły, bije od niego energia. Troszczy się o każdego pacjenta, każdego odwiedza w klinice po operacji. Pamiętam, że przyszedł do mnie w niedzielę po operacji, żeby sprawdzić jak się czuję, mimo że miał wtedy wolne - opowiada Bartosz Kapustka, zawodnik Leicester, który w Villa Stuart wylądował na początku kwietnia zeszłego roku. Do treningów wrócił po pół roku. - Prof. Mariani jest zwolennikiem szybkiego powrotu na boisko i ciężkiej pracy, żeby ten proces przyspieszyć - dodaje. 

- To nie tak, że się ścigamy. Po prostu szkoda marnować czas na niepotrzebne kroki. Mam kilkadziesiąt lat doświadczenia, własny model leczenia takich kontuzji i uważam, że ruch jest potrzebny od pierwszego dnia po operacji, nie ma sensu czekać. Ale nigdy nie pozwolę na to, by piłkarz wrócił pięć minut za wcześnie. Nie podejmę takiego ryzyka. Jeden z zawodników Steauy Bukareszt wrócił do gry po 102 dniach, ale nie chodziło o żaden rekord. Po prostu był gotowy. Piłkarze przyjeżdżają na konsultacje pod koniec trzeciego miesiąca po zabiegu robię opis i wtedy mogę pozwolić im wrócić. Zawsze ode mnie zależy kiedy piłkarz może być brany pod uwagę przy ustalaniu składu - wyjaśniał prof. Mariani w Super Expressie.

- Przyszedł starszy, uśmiechnięty, opalony pan i od razu przeszedł do rzeczy. Od początku wzbudził zaufanie. Po prostu było czuć, że jest wybitnym specjalistą. On coś mówił, a ja mu od razu wierzyłem. Przy tym był bardzo miły, serdeczny, bardzo profesjonalny. Wiadomo, kogo już operował i ile tych operacji przeprowadził, więc myślałem, że może podejść do tego ot tak. Dzień jak co dzień. Ale nie. Każdego pacjenta traktuje bardzo indywidualnie - wspomina Maciej Makuszewski, piłkarz Lecha Poznań, który zerwał więzadła pod koniec 2017 roku. Był wtedy w formie, Adam Nawałka widział go w roli jokera na mundialu w Rosji. Kontuzja zmieniła wszystko. Rozpoczęła się walka z czasem. 

- Szybko udało się wszystko załatwić, dzięki doktorowi Jackowi Jaroszewskiemu z reprezentacji. Po pięciu dniach miałem operację. Wiadomo, że byłem wtedy przybity, smutny i rozczarowany. Pojechałem tam z kulami, a profesor popatrzył i powiedział, że mogę je wyrzucić, bo nie będą potrzebne. Po operacji od razu będę chodził bez nich i zacznę rehabilitację. I tak było. Przyszedł do mnie dzień po operacji, popukał w kolano i mówił, że operacja przebiegła bardzo dobrze. Że za trzy miesiące wracam na boisko, tylko muszę ciężko pracować. I tutaj trzeba zaznaczyć, że profesor otacza się innymi znakomitymi specjalistami. Już następnego dnia po operacji pracuje się z najlepszymi fizjoterapeutami - mówi Makuszewski. - Później jeszcze są konsultacje, gdzie wszystko sprawdza. Ja byłem chyba na trzech. Na ostatniej poklepał po plecach, powiedział, że dobra robota i mogłem wracać do treningów. Na koniec stwierdził, że ma nadzieje, że widzimy się ostatni raz - śmieje się skrzydłowy Lecha.

Jednocześnie w Villa Stuart może przebywać pięćdziesięciu pacjentów, rocznie przeprowadza się tam 3 tys. operacji. FIFA przyznała klinice specjalny certyfikat. Doceniła najnowocześniejsze wyposażenie i długą listę świadczonych usług - od zapobiegania urazom, przez diagnostykę i operację, aż po rehabilitację. Z kliniką na stałe współpracują m.in. Chelsea, Manchester City, FC Barcelona, Szachtar Donieck, Lokomotiw Moskwa i większość klubów Serie A. 

- Polecamy piłkarzom, żeby po operacjach zostawali i rehabilitowali się u nas. Chodzi o aspekt psychologiczny. Gdy kontuzjowany zawodnik wraca do klubu, często jest odizolowany od drużyny, trenuje indywidualnie. Tutaj spotyka piłkarzy będących w tej samej sytuacji. Mogą rozmawiać, nakręcać się wzajemnie, rehabilitują się razem. Chodzą na obiady, spacery, nie są sami - tłumaczył profesor w Chronicle Live. 

- Zresztą, nigdy nie pomijam aspektu psychologicznego. Uważam, że piłkarz z kontuzją więzadeł potrzebuje trzech rzeczy: udanej operacji, dobrej rehabilitacji i pozytywnego nastawienia. Kiedy widzę w oczach zawodnika determinację i hasło „chcę wrócić jak najszybciej”, to od razu lepiej się pracuje - mówił Super Expressowi prof. Mariani. - Takie coś zobaczyłem u Arkadiusza Milika - przyznał.

Dlaczego piłkarze tak często zrywają więzadła?

W tym samym meczu, co Zaniolo, więzadło przednie zerwał też obrońca Juventusu Merih Demiral. Dzień później pecha miał reprezentant Polski, Krystian Bielik. Dlaczego do urazów ACL dochodzi tak często? 

- Do uszkodzenia więzadła krzyżowego przedniego w 85 proc. przypadków dochodzi bez udziału przeciwnika. Najczęściej podczas lądowania po wyskoku, pressingu na przeciwnika, nagłej zmiany kierunku biegu. Kontuzje zazwyczaj przytrafiają się dlatego, że zawodnicy nie są przygotowani na takie sytuacje, bo podczas treningu nie da się odwzorować warunków meczowych. Nawet jeżeli zawodnicy ćwiczą lądowanie po wyskokach, to w tym momencie skupiają się tylko na tym. Przygotowują się na moment zetknięcia z murawą. Podczas meczu dzieje się to bardziej instynktownie, trzeba jednocześnie skoordynować wiele działań: samo lądowanie, myślenie o piłce, analizowanie gdzie jest przeciwnik i co zrobi - uważa fizjoterapeutka Patrycja Kuliś.

- Najlepszym sposobem zapobiegania kontuzjom więzadeł krzyżowych jest przeprowadzony trening stabilizacyjny i koordynacyjny, który pozwala przygotować organizm na działający mechanizm urazu. Dobrze wytrenowany organizm, mający odpowiednią stabilizację i koordynację będzie szybciej reagował i chronił przed powstaniem urazu. Podam przykład jak skuteczne są takie treningi: w krajach skandynawskich, gdzie dużo kobiet gra w piłkę nożną, zaobserwowano kilkanaście lat temu, że dochodzi do bardzo wielu urazów w obrębie stawu kolanowego. Głównie właśnie uszkodzeń więzadła krzyżowego przedniego. Wprowadzono więc obowiązkowe treningi stabilizacyjne w klubach i reprezentacjach. Zawodniczki odbywały taki trening zazwyczaj dwa razy w tygodniu przez dwadzieścia minut. Po roku od wprowadzenia tego programu liczba urazów spadła o 70 proc. - mówi dr Wojciech Słowiński z Enelmed.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.