Najważniejszy mecz tego roku. Kibice Juventusu chcą zabrać gwiazdę Conte

Faktycznie może to być najważniejszy mecz w tym roku. Inter ma Conte, a Conte ma reputację, osiem mistrzostw Włoch w CV i chęć przerwania hegemonii, którą sam rozpoczął. Juventus ma za to niesamowitą pewność siebie i tak ogromne doświadczenie, że stwierdzenia Sarriego, że to mecz, jakich wiele, nikt nie traktuje jak herezji.
Zobacz wideo

Oba zespoły chcą sobie coś odebrać: fani Juventusu napisali petycję, by symboliczna gwiazda w galerii sław obok stadionu, należąca do Antonio Conte została mu odebrana, bo dołączeniem do Interu się zhańbił i na takie wyróżnienie już nie zasługuje. Ponad 15 tys. kibiców, których podpisało petycję, zamiast Conte chciałoby gwiazdy Claudio Marchisio. Władze Juventusu, mimo upływu lat nie ustają w staraniach o odebranie Interowi mistrzostwa z 2006 roku, gdy w związku z aferą Calciopoli tytuł przypadł trzeciej drużynie. I akurat przed derbami ich prawnicy złożyli w tej sprawie kolejną apelację. Inter natomiast, chce Juventusowi zabrać scudetto w tym sezonie. I wywiązać się z roli, do której został wyznaczony jeszcze przed rozpoczęciem sezonu. Tabela po sześciu kolejkach potwierdza, że Inter jest jedyną nadzieją opozycji – jest pierwszy, z dwoma punktami przewagi nad Juventusem. Napoli, Roma i Lazio już zostały w tyle. Blisko trzyma się jeszcze Atalanta, ale i ona zdążyła już przegrać.

Debry d’Italia – w tym sezonie, na serio

Określenie „derby d’Italia” raz było bardziej, raz mniej prawdziwe. W ostatnich latach mniej. Powstało w latach sześćdziesiątych, gdy dziennikarz Gianniego Brera chciał oddać splendor meczowi dwóch najbardziej utytułowanych zespołów w Italii. Ale w latach dziewięćdziesiątych do głosu doszedł Milan i liczbą trofeów wyprzedził Nerrazurrich, więc żeby wciąż nazywać ten mecz derbami Włoch, trzeba było zmienić definicję. Wówczas Inter i Juventus były jedynymi zespołami, które nigdy nie spadły do Serie B i tego się uczepiono. Wtedy na wierzch wypłynął brud Calciopoli, Juventus został zdegradowany, a gdy po roku wrócił, to Alberto Gallliani zaczął wszystkich przekonywać, że od teraz „derby d’Italia” to mecz mającego najwięcej krajowych trofeów Juventusu, z jego – najbardziej utytułowanym międzynarodowo – Milanem. Większość kibiców uznała to za głupotę i wolała w ogóle z tego pojęcia zrezygnować. Czas leczył rany, „derby d’Italia” zaczęły wracać, ale dopiero w tym roku znów są najważniejszym meczem we Włoszech: dwóch zespołów ze szczytu tabeli, wielkiego faworyta do zwycięstwa i najsilniejszego przedstawiciela opozycji. Dwóch drużyn, które najwięcej płacą swoim piłkarzom.

Ale piłkarze to jedno, bo przed pierwszym gwizdkiem najwięcej mówi się o Antonio Conte, bodaj największej gwieździe Interu w ogóle, a już przed meczem z Juventusem na pewno. Osiem tytułów mistrzowskich jako trener i piłkarz wywalczył przecież z Juve, odbudował ich potęgę na krajowym podwórku, rozpoczął hegemonię, zdobywając mistrzostwo bez żadnej porażki w pierwszym sezonie i z rekordem 102 punktów w ostatnim. I to, co zaczął, teraz ma zakończyć. Przed tym sezonem z Mauricio Sarrim zaczynali pracę w tym samym czasie. Inter gra już „Conteball”, a Nicolo Barella deklaruje, że jest gotowy „umrzeć za swojego trenera” i deklaruje, że mają tak wszyscy zawodnicy Interu. Jego zdaniem, to dlatego udało im się rozpocząć sezon najlepiej od 1966 roku – sześcioma ligowymi zwycięstwami z rzędu. W Juventus wciąż delikatnie się powątpiewa, bo jednak zostawili już dwa punkty we Florencji, w innych meczach się męczyli, nie porywali tak, jak za Sarriego porywać mieli. Ale to tylko część prawdy, bo „La Gazzetta” przypomina z jakim potworem mamy do czynienia, pisząc, że to już szósty przypadek w ostatnich ośmiu latach, że żaden zespół nie daje rady pokonać Bianconerich do siódmej kolejki. I gdy ten wychwalany Inter przegrywał w Lidze Mistrzów z Barceloną, to Juventus miażdżył Bayer Leverkusen 3:0 i nie pozwolił nawet oddać celnego strzału na swoją bramkę.

Mija właśnie dziesięć lat, odkąd Inter i Juventus skończyli sezon jako mistrz i wicemistrz. Dokładnie w tej kolejności. To był czas Jose Mourinho na San Siro, gdy świetnie nastroił swoich piłkarzy do derbów. Wygrali więc z Juventusem 1:0, a w rewanżu w Turynie zremisowali 1:1. I to gospodarze mówili wtedy o szczęściu. Ale od 2011 roku w tej rywalizacji dominuje Juventus - z 21 ostatnich meczów przegrał tylko cztery. Gospodarze, żeby zwyciężyć będą potrzebowali gigantycznych płuc – bo bronią wyżej, bo grają intensywniej, bo Barcelona też częściej miała piłkę i w końcu ich zmęczyła. Ten mecz pozostał w ich nogach. A Juventus nie dość, że grał dzień wcześniej i zmęczył się mniej, to i skład ma głębszy.

Derby podtekstów

Podtekstów tu na niejedną opowieść. Giuseppe Marotta stracił siłę przebicia w Juventusie, który zaczął projektować zespół po swojemu, więc teraz buduje Inter. A postronni komentują: kopiuje to, co robił przed laty w Turynie. I okazuje się, że to, co działało wtedy, działa też teraz. Silna obrona pozwalała w ostatnich latach wygrywać scudetto, a Inter traci najmniej bramek w Serie A. Nie sprowadził nikogo z pierwszych stron gazet, wziął Stefano Sensiego i Nicolo Barellę, których grą można się było delektować w meczu z Barceloną, gdy w pierwszej połowie wpędzili środkowych pomocników rywala w kompleksy i żeby dorównać im dynamiką, Ernesto Valverde musiał zdjąć niezdejmowalnego wcześniej Sergio Busquetsa i użyć nieużywanego w tym sezonie Arturo Vidala. Nawet Alexis Sanchez, który zgubił się parę lat temu w drodze z Londynu do Manchesteru zaczyna odnajdywać się w Mediolanie. Podobnie jest z Romelu Lukaku, który w przeciwieństwie do Chilijczyka (zawieszenie) powinien zagrać w tych derbach.

To Sarri zastępował Conte w Chelsea, a zmiana odbyła się w kuriozalnych okolicznościach, gdy podobno obaj zaplanowali z zespołem trening na poniedziałek. Różnili się godzinami. Sarri już wiedział, że obejmie zespół, Conte mógł tylko przypuszczać, że zostanie zwolniony. Oficjalnie jednak pracował, więc mało brakowało, a minęliby się w drzwiach. Poza tym, Diego Godin spotka się z Crisitiano Ronaldo, by napisać kolejny rozdział w historii pojedynku, który trwa, odkąd walczyli w derbach Madrytu. Walczyli na pięści. Tak przynajmniej twierdzi Urugwajczyk, rzekomo uderzony któregoś razu z premedytacją w twarz. Godin mówił też o braku szacunku, gdy uraził go sposób, w jaki Ronaldo cieszył się w zeszłym sezonie z hat-tricka w meczu Ligi Mistrzów przeciwko Atletico.

Większość tych pozaboiskowych opowieści sprowadza się jednak do Conte. Zmierzy się przecież z zespołem, którego koszulkę wkładał trzysta razy, którego był kapitanem i który pomógł odbudować już jako trener. A on tylko to zainteresowanie i dyskusje podsyca. Na konferencji odniósł się do wspomnianej petycji kibiców. Choć on tych, co ją podpisali, woli nazywać ignorantami. – Ktoś dopuścił do tego, że w sferze publicznej pojawił się ruch ignorancji, braku wartości i jakiejkolwiek wiedzy. Wy, dziennikarze, dajecie się pokazać tym głupim ludziom – mówił, a gdy nieco ochłonął, dodał: - To sport, nie wojna. Niektórzy jednak o tym zapominają. W piłce nożnej należy się pochylić nad ludzkimi wartościami, którymi nie są nienawiść i przemoc. A jeśli ma zostać tak, jak jest, będę pierwszym, który zrezygnuje z piłki. Nikt nie zmusi mnie do pracy w roli trenera. To staje się coraz trudniejsze, bo społeczeństwo zwraca coraz większą uwagę na nienawiść i przemoc. Ciągle mam jakieś problemy, odkąd wróciłem do Włoch. Będę dalej trenować, dopóki moja pasja do piłki nie zostanie prześcignięta przez te problemy. Jeśli ta jednak zmaleje, po prostu się wycofam. Futbol na tym nie straci, ale ja również.

Może to urażona duma, poczucie niedocenienia, a może tylko próba podgrzania atmosfery przed derbami. Bo jakoś trzeba wyprowadzić rywala z równowagi. Tym bardziej, jeśli zdobywa on mistrzostwo nieprzerwanie od ośmiu lat, a twój zespół nie zajął w tym czasie miejsca wyższego niż czwarte.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.