To była jedna z największych tragedii w historii futbolu. Nikt nie przeżył. Przeżyła jedynie pamięć o Grande Torino

W sobotę mija 70 lat od jednej z największych tragedii w historii futbolu. 4 maja 1949 roku samolot, na którego pokładzie było 18 piłkarzy Torino, rozbił się na piemonckim wzgórzu Superga. Nikt nie przeżył. Przeżyła jedynie pamięć o Grande Torino, jednej z najlepszych drużyn w historii włoskiej piłki. - To był zespół, który wyprzedzał epokę - mówi Sport.pl Carlo Laudisa, dziennikarz "La Gazzetta dello Sport".
Zobacz wideo

Sauro Toma, urodzony w 1925 roku zawodnik Torino, był jednym z nielicznych piłkarzy na świecie, którym kontuzja uratowała życie. To właśnie uraz kolana sprawił, że Włoch nie udał się z drużyną na towarzyskie stracie z Benfiką Lizbona. Ale o tym za chwilę. W latach 40. nie było jeszcze europejskich pucharów, dlatego nie można było dokładnie zmierzyć, która drużyna faktycznie jest najlepsza. Za taką wielu uważało ówczesne Torino. Wśród nich był Jose Ferreira, legenda Benfiki, który pożegnał się z kibicami meczem przeciwko turyńskiej drużynie. - Od zawsze marzyłem, aby się w końcu z nimi zmierzyć – tłumaczył.

Benfica ostatecznie wygrała 4:3, ale - już kilkanaście godzin po meczu - ten wynik nie miał żadnego znaczenia. 4 maja 1949 roku zostanie zapamiętany, jako najtragiczniejszy w historii włoskiej piłki. Wracający z Portugalii samolot Fiat G.212CP natrafił na wyjątkowo niesprzyjające warunki atmsoferyczne. Silny deszcz i kłęby ciemnych chmur niemal całkowicie ograniczyły widoczność pilotowi, który w dodatku miał fatalną łączność radiową z kontrolą lotów. To nie mogło się dobrze skończyć. Trzysilnikowy samolot rozbił się na wzgórzu Superga, uderzając w marmurową bazylikę. Nikt nie przeżył. Zginęło 31 osób, w tym 18 zawodników Torino.

Do końca sezonu zostały zaledwie cztery kolejki, a turyńczycy stracili całą drużynę, zostali im tylko juniorzy. Trenerzy kolejnych rywali Torino, czyli: Genoi, Palermo, Fiorentiny i Sampdorii solidarnie wystawili przeciwko Torino drużyny rezerwowe. Ostatecznie lepsza okazała się młodzież turyńska, która wygrała wszystkie cztery mecze, co przełożyło się na piąte z rzędu scudetto. Rekordowe scudetto. Dopiero obecny Juventus pobił osiągnięcie sąsiadów, zapewniając sobie niedawno ósme mistrzostwo z rzędu.

Grande Torino - wyjątkowa drużyna

Torino końcówki lat 40., zwane Grande Torino, było drużyną wyjątkową. W sezonie 47/48 sięgnęło po mistrzostwo kraju, wbijając rywalom aż 125 goli! Tracąc niespełna 40. Ba, na ówczesnej twierdzy, stadionie Filadelfia nie przegrali ani razu, choć rozegrali niemal sto spotkań.

- Maj 1949 roku to wciąż ważny moment dla Włochów. Ciągle pamiętają tragedię i licznie przychodzą na uroczystości upamiętniające tamten wieczór. Jestem za młody, by pamiętać Grande Torino z boiska, ale ci, którzy ich podziwiali, zawsze powtarzali, że to była niezwykła ekipa. Włosi kojarzą się z defensywnym futbolem, ale catenaccio [system taktyczny kładący szczególny nacisk na szczelną obronę] zostało wymyślone dopiero w latach 60.. W Turynie powstała drużyna, która atakowała od pierwszej do ostatniej minuty. To był zespół, którego nie trzeba było reklamować – mówi Carlo Laudisa, dziennikarz ”La Gazzetta dello Sport”.

I dodaje: - Ludzie, którzy zarządzali tamtą drużyną byli wizjonerami. Prezes Ferruccio Novo, dyrektor sportowy Ernest Erbstein i trener Leslie Lievesley . Prezes Novo ściągnął Erbsteina z Węgier, a wtedy kontraktowanie działaczy z zagranicy nie było popularne. Pomysły Erbsteina okazały się ponadczasowe. To właśnie on nakazał juniorom, by grali w tym samym ustawieniu i stylu, co pierwszy zespół. Dziś to normalna praktyka, ale wtedy to było coś nowego. A trener? Najlepiej o nim świadczą wyniki. Torino potrafiło upokarzać rywali [np. 10:0 z Alessandrią]. Ich czołowym piłkarzem był Valentino Mazzola, fenomenalny ofensywny pomocnik, archetyp pozycji numer „10” – kończy Laudisa.

Żeby pojąć skalę potęgi Grande Torino, warto rzucić okiem na ówczesną reprezentację Włoch, która niemal w całości złożona była z graczy turyńskiego klubu. Bywały takie spotkania, jak np. z Węgrami w 1947 roku, gdy aż dziesięciu reprezentantów było zawodnikami Torino. Nawet Hiszpania z 2010 roku nie była w tak dużej mierze oparta na graczach Barcelony.

Przeklęte Torino

Później Torino tylko raz sięgnęło po mistrzostwo, a było to w 1976 roku. Być może już kilka lat wcześniej mogło walczyć o trofea, ale tego nigdy się już nie dowiemy. W latach 1964–1967 największą gwiazdą Torino był Gigi Meroni, nietuzinkowy piłkarz, którego historia zasługuje na osobny akapit.

Już samo imię i nazwisko powodowało dreszcze, bo tak samo nazywał się pilot samolotu z 1949 roku. Meroni na boisku był artystą, słynnym z niekonwencjonalnego dryblingu. - Nie wiem, na czym polega mój sukces. Dla mnie drybling to rzecz osobista, ale i instynktowna. Moje zwody wykonuje spontanicznie – wyjaśniał.

Poza boiskiem sztuka też nie była mu obca, namalował wiele obrazów. Jego oryginalny ubiór i bujna fryzura bywała częstym tematem plotkujących Włochów. W konserwatywnym kraju było o nim głośno, również ze względu na jego liczne romanse, z którymi wcale się nie krył. Po latach zaczęto go nazywać włoskim Georgem Bestem. Ale w odróżnieniu od Irlandczyka nie dożył nawet 24. urodzin. Zginął tragicznie, potrącony przez samochód. Jednym z nich kierował Attilio Romero, późniejszy prezes... Torino.

Obecne Torino jest przeciwieństwem zespołu Erbsteina. Nie gra efektownie. Skupia się głównie na szczelnej obronie. Ale dobrze im to wychodzi. W tym sezonie przegrali zaledwie sześć meczów. Tylko Juventus, który poniósł dwie porażki, ma lepszy bilans. Piątkowe derby Turynu zakończyły się remisem 1:1. Torino – na trzy kolejki przed końcem Serie A – ma zaledwie dwa punkty straty do Atalanty, która zajmuje czwarte miejsce, dające Ligę Mistrzów. Ligę Mistrzów, w której Torino nigdy jeszcze nie grało.

Więcej o:
Copyright © Agora SA