Krzysztof Piątek wytrzymał olbrzymią presję i znów jest najlepszym strzelcem Serie A

Tegoroczne derby Genui były wyjątkowe ze względu na tragedię, która w sierpniu dotknęła to miasto. Spotkanie Genoi z Sampdorią miało na półtorej godziny pozwolić kibicom zapomnieć o Ponte Morandi. Mecz skończył się remisem 1:1. Jedną z bramek zdobył Krzysztof Piątek.

Psychologicznie był to jeden z najtrudniejszych do wykonania karnych. Za bramką, na którą Piątek miał uderzyć stało kilka tysięcy kibiców Sampdorii. Krzyczeli, gwizdali, buczeli. Robili wszystko, żeby go rozproszyć. Chwilę wcześniej to on był faulowany przez bramkarza „Sampy”, a przecież mówi się, że lepiej by w takiej sytuacji poszkodowany oddał piłkę komuś innemu. Piątek sam ustawił ją na jedenastym metrze i uderzył najspokojniej jak tylko się dało. Audero wylądował w jednym narożniku bramki, a piłka w drugim. Genoa wyrównała na 1:1.

Derby Genoi inne niż dotychczas

Minęły dopiero 103 dni od jednej z największych tragedii w historii tego miasta. Wiele osób wciąż nosi żałobę po pechowcach, którzy w sierpniowy wtorek, tuż przed południem znaleźli się na tym przeklętym moście. Korzystali z niego codziennie - dojeżdżali nim do pracy, wracali z niej albo jak Karol Linetty zawsze przejeżdżali nim w drodze na lotnisko. Dziesięć minut przed zawaleniem był na nim kapitan Genoi – Domenico Criscito. Zdążył przejechać. 30 innych osobówek i 3 ciężarówki takiego szczęścia nie miały. Zginęły 43 osoby.

Ta tragedia wciąż jest wśród kibiców Sampdorii i Genoi żywa. Piłkarze i trenerzy wielokrotnie wspominali o niej w przedderbowych wypowiedziach. Chcieli rozegrać wyjątkowe derby ku chwale tego miasta.

Lepiej zaczęli piłkarze Marco Giampaolo, którzy wyszli na prowadzenie już w ósmej minucie. Gaston Ramirez świetnie dośrodkował do Fabio Quagliarelli, a on przyłożył głowę do piłki i trafił do siatki. Genoa nie mogła się odnaleźć, brakowało im akcji zaczepnej, impulsu który pozwoliłby uwierzyć w odrobienie strat. Ostatni raz wygrali w derbach ponad dwa lata temu. Ich kibice milczeli. Za to za bramką Sampdorii powiewały wielkie niebiesko-biało-czerwone flagi.

Święto kibiców „Sampy” nie trwało długo. W 17. minucie do piłki zagrywanej w ich pole karne ruszył Krzysztof Piątek. Był zdecydowany, szybki i wygrał pojedynek z Joachimem Andersenem, a sekundę później leżał sfaulowany przez bramkarza Emila Audero. Polak wykorzystał rzut karny i znów jest samodzielnym liderem strzelców Serie A. W sobotę Cristiano Ronaldo strzelił swojego dziewiątego gola i na kilkadziesiąt godzin zrównał się z Piątkiem w klasyfikacji strzelców. Polski napastnik nie mógł trafić do siatki przeciwnika od 7 października. 

Piątek kluczowy, a Bereszyński nie do przejścia

Piątek znów był kluczowym piłkarzem swojej drużyny. Nie tylko wywalczył i wykorzystał rzut karny. Był też bliski trafienia na 2:1, gdy wykorzystał spore zamieszenie w polu karnym Sampdorii i mocno uderzył na bramkę. Piłka leciała jednak na tyle blisko Audero, że mimo małej odległości bramkarz zdążył skutecznie ją odbić. Piątek powinien skończyć ten mecz z asystą, ale zawiódł jego partner z ataku.

Z Bartoszem Bereszyńskim w tym meczu nie było żartów. Gdy w ostatnich minutach Polak walczył o piłkę z Domenico Criscito, to kapitan Genoi omal nie wypadł poza boisko. Wcześniej bardzo ostrym i ryzykownym wślizgiem zatrzymał dobrze zapowiadającą się akcję rywali. Trafił idealnie w piłkę, co wywołało podziw kibiców. Bereszyński imponował siłą i zadziornością, ale najczęściej sprawdzane było jego przygotowanie motoryczne. Na poważne próby wystawiał go Darko Lazović, którego drybling w większości akcji sprowadzał się do wypuszczenia piłki na kilka metrów i dogonienia jej przed obrońcą Sampdorii. Po kilku takich akcjach był już bez siły, więc Ivan Jukić zdjął go z boiska w 71. minucie. Bereszyński był na murawie do końca meczu i w większości akcji dobrze radził sobie z Serbem. Zazwyczaj za nim nadążał, ale gdy czuł, że nie uda mu się go dogonić, przerywał akcję wślizgiem 

Karol Linetty nie mógł zagrać w tym meczu, bo był zawieszony za żółte kartki, a Dawid Kownacki pojawił się na boisku w czasie doliczonym i nawet nie dotknął piłki. Derby Genoi. Piątek wytrzymał olbrzymią presję i znów jest najlepszym strzelcem Serie A

Tegoroczne derby Genui były wyjątkowe ze względu na tragedię, która w sierpniu dotknęła to miasto. Spotkanie Genoi z Sampdorią miało na półtorej godziny pozwolić kibicom zapomnieć o Ponte Morandi. Mecz skończył się remisem 1:1. Jedną z bramek zdobył Krzysztof Piątek.

Psychologicznie był to jeden z najtrudniejszych do wykonania karnych. Za bramką, na którą Piątek miał uderzyć stało kilka tysięcy kibiców Sampdorii. Krzyczeli, gwizdali, buczeli. Robili wszystko, żeby go rozproszyć. Chwilę wcześniej to on był faulowany przez bramkarza „Sampy”, a przecież mówi się, że lepiej by w takiej sytuacji poszkodowany oddał piłkę komuś innemu. Piątek sam ustawił ją na jedenastym metrze i uderzył najspokojniej jak tylko się dało. Audero wylądował w jednym narożniku bramki, a piłka w drugim. Genoa wyrównała na 1:1.

Derby Genoi inne niż dotychczas

Minęły dopiero 103 dni od jednej z największych tragedii w historii tego miasta. Wiele osób wciąż nosi żałobę po pechowcach, którzy w sierpniowy wtorek, tuż przed południem znaleźli się na tym przeklętym moście. Korzystali z niego codziennie - dojeżdżali nim do pracy, wracali z niej albo jak Karol Linetty zawsze przejeżdżali nim w drodze na lotnisko. Dziesięć minut przed zawaleniem był na nim kapitan Genoi – Domenico Criscito. Zdążył przejechać. 30 innych osobówek i 3 ciężarówki takiego szczęścia nie miały. Zginęły 43 osoby.

Ta tragedia wciąż jest wśród kibiców Sampdorii i Genoi żywa. Piłkarze i trenerzy wielokrotnie wspominali o niej w przedderbowych wypowiedziach. Chcieli rozegrać wyjątkowe derby ku chwale tego miasta.

Lepiej zaczęli piłkarze Marco Giampaolo, którzy wyszli na prowadzenie już w ósmej minucie. Gaston Ramirez świetnie dośrodkował do Fabio Quagliarelli, a on przyłożył głowę do piłki i trafił do siatki. Genoa nie mogła się odnaleźć, brakowało im akcji zaczepnej, impulsu który pozwoliłby uwierzyć w odrobienie strat. Ostatni raz wygrali w derbach ponad dwa lata temu. Ich kibice milczeli. Za to za bramką Sampdorii powiewały wielkie niebiesko-biało-czerwone flagi.

Święto kibiców „Sampy” nie trwało długo. W 17. minucie do piłki zagrywanej w ich pole karne ruszył Krzysztof Piątek. Był zdecydowany, szybki i wygrał pojedynek z Joachimem Andersenem, a sekundę później leżał sfaulowany przez bramkarza Emila Audero. Polak wykorzystał rzut karny i znów jest samodzielnym liderem strzelców Serie A. W sobotę Cristiano Ronaldo strzelił swojego dziewiątego gola i na kilkadziesiąt godzin zrównał się z Piątkiem w klasyfikacji strzelców. Polski napastnik nie mógł trafić do siatki przeciwnika od 7 października.

Piątek kluczowy, a Bereszyński nie do przejścia

Piątek znów był kluczowym piłkarzem swojej drużyny. Nie tylko wywalczył i wykorzystał rzut karny. Był też bliski trafienia na 2:1, gdy wykorzystał spore zamieszenie w polu karnym Sampdorii i mocno uderzył na bramkę. Piłka leciała jednak na tyle blisko Audero, że mimo małej odległości bramkarz zdążył skutecznie ją odbić. Piątek powinien skończyć ten mecz z asystą, ale zawiódł jego partner z ataku.

Z Bartoszem Bereszyńskim w tym meczu nie było żartów. Gdy w ostatnich minutach Polak walczył o piłkę z Domenico Criscito, to kapitan Genoi omal nie wypadł poza boisko. Wcześniej bardzo ostrym i ryzykownym wślizgiem zatrzymał dobrze zapowiadającą się akcję rywali. Trafił idealnie w piłkę, co wywołało podziw kibiców. Bereszyński imponował siłą i zadziornością, ale najczęściej sprawdzane było jego przygotowanie motoryczne. Na poważne próby wystawiał go Darko Lazović, którego drybling w większości akcji sprowadzał się do wypuszczenia piłki na kilka metrów i dogonienia jej przed obrońcą Sampdorii. Po kilku takich akcjach był już bez siły, więc Ivan Jukić zdjął go z boiska w 71. minucie. Bereszyński był na murawie do końca meczu i w większości akcji dobrze radził sobie z Serbem. Zazwyczaj za nim nadążał, ale gdy czuł, że nie uda mu się go dogonić, przerywał akcję wślizgiem.

Karol Linetty nie mógł zagrać w tym meczu, bo był zawieszony za żółte kartki, a Dawid Kownacki pojawił się na boisku w czasie doliczonym i nawet nie dotknął piłki.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.