Z pozoru dziwny termin zwolnienia Marcelino - po reprezentacyjnej przerwie, ledwie trzy dni przed meczem z Barceloną na Camp Nou i sześć przez wizytą na Stamford Bridge - nie jest przypadkowy. Właściciel Valencii wiedział, że zwolnienie trenera może wywołać bunt wśród piłkarzy, więc miał świadomie poczekać aż zostanie zamknięte okno transferowe, by nagle nie okazało się, że kilku czy kilkunastu z nich zechce odejść razem z Marcelino. Takiej dziury w kadrze mógłby nie zasypać swoimi piłkarzami nawet Jorge Mendes. Bo o niego w tej historii głównie się rozchodzi. Jest przyjacielem Petera Lima, szepczącym do ucha diabełkiem, który miał namawiać go do zwolnienia kilku dyrektorów Valencii i tego przeklętego dyrektora sportowego - Mateu Alemany’ego. Podpadł superagentowi, bo zamiast sprowadzać jego kolejnych piłkarzy, sprzedawał tych już obecnych w zespole.Uznał, że są przepłaceni i nieprzydani.Kadrową rewolucję przeprowadzał z nim Marcelino, który ośmielił się wskazywać zawodników wartych sprowadzenia, a nie przyjmował ślepo tych, proponowanych przez Mendesa, m.in. Radamela Falcao, Nicolasa Otamendiego, Rafaela Leao czy Nabila Fekira. Przez działania tej dwójki Valencia przestała być jego prywatnym folwarkiem, w którym swego czasu upchnął aż siedemnastu swoich klientów. Bez żadnej odpowiedzialności za wyniki decydował o tym, jak wygląda zespół i kto w nim gra. Sterował wygodnie z tylnego siedzenia, bez narażania się. A gdy jeden z dziennikarzy zapytał, czy nie chce pełnić oficjalnej funkcji w klubie i wreszcie ponosić odpowiedzialność, przemilczał jego pytanie i natychmiast przeszedł do kolejnego.Alemany i Marcelino pozbyli się aż piętnastu jego piłkarzy. W kadrze został tylko Gabriel Paulista i Ezequiel Garay.
Valencia od lat balansuje na granicy sukcesu sportowego i katastrofy. Kolejni prezesi i trenerzy byli jak kalendarz adwentowy - nigdy nie było wiadomo, co skrywają. Im dłużej na Mestalla panowała cisza i spokój, tym rosła szansa, że zaraz coś wybuchnie. Tym razem wybuchło naprawdę konkretnie. Protest kibiców wydaje się pewny, piłkarze też są wzburzeni. Po treningu kapitanowie zespołu spotkali się na naradzie, by ustalić jak w tej sytuacji powinna zachować się drużyna – z jednej strony w obliczu trudnych i ważnych meczów, z drugiej po zwolnieniu bardzo ważnego dla nich człowieka. Marcelino przejął Valencię, gdy była na dwunasty miejscu w tabeli i dwukrotnie wprowadził ją do Ligi Mistrzów. W poprzednim sezonie zdobył Puchar Króla – pierwsze trofeum od jedenastu lat, zrobił porządek z kontraktami, zjednoczył cały zespół i przywrócił niewidzianą od dawna stabilizację.
Konflikt między właścicielem, a stojącymi ramię w ramię trenerem i dyrektorem sportowym nie zrodził się wczoraj. Hiszpańskie dzienniki już w styczniu przewidywały, że Marcelino zostanie zwolniony za nieposłuszeństwo, a do Valencii trafi Leonardo Jardim, w sprowadzeniu którego pomógłby Mendes. Ale że w ostatnim momencie Monaco zdecydowało, że powinien wrócić i ratować klub przed spadkiem, to plan się nie powiódł i Marcelino został. Do kolejnego zgrzytu doszło już w lipcu, gdy rządzący klubem z dystansu 11 tysięcy kilometrów singapurski miliarder wezwał do siebie na audiencję Marcelino i Alemany’ego. Zakomunikował im, że od tego momentu to on będzie decydował o wszystkich transferach, a oni mają witać piłkarzy z otwartymi ramionami. Sprzeciw nie został mile przyjęty i chociaż obaj spodziewali się zwolnienia, to do końca działali w zgodzie ze swoimi zasadami, więc na Mestalla zamiast Falcao pojawił się młodszy i bardziej perspektywiczny Maxi Gomez, który w dodatku zarabia mniej od Kolumbijczyka. Ten transfer był jak przybicie ich firmowej pieczątki.Niestety – na zwolnieniu Marcelino. Lim nie wytrzymał kolejnych szpilek wbijanych przez trenera na konferencjach prasowych, na których stawał się coraz bardziej bezpośredni. Otwarcie mówił o tym, że klub nie chce ściągnąć z Barcelony Rafinhi, chociaż transfer jest do zrealizowania ot tak, za to chce sprzedać Rodrigo Moreno. I to do Atletico Madryt. Udało się temu zapobiec, ale Lim wreszcie nie wytrzymał, wezwał do Singapuru prezesa klubu Anila Murthy’ego i kazał mu natychmiast rozstać się z Marcelino. Zwolnienie przyszło w niespodziewanym momencie, gdy wydawało się, że już jest na nie za późno, bo okno transferowe zamknięto kilkanaście dni temu, a Valencia w ciągu kilku dni ma zagrać z Barceloną i Chelsea. Marcelino dowiedział się o tym z mediów, chwilę przed treningiem. Po nim decyzję ogłoszono oficjalnie. Alemany na razie pozostał na stanowisku, ale wszystkie hiszpańskie media są zgodne – odejście jest tylko kwestią czasu.
Okoliczności tego zwolnienia, jak termin i niesportowe motywacje właściciela pewnie przypominają Marcelino jego dymisję ze stanowiska trenera Villarrealu. Trzy lata temu został zwolniony niecały tydzień przed starciem w ostatniej rundzie eliminacji Ligi Mistrzów z Monaco. Do wyników osiąganych z Villarrealemteż nie sposób było się było przyczepić. Ale już do postawy w ostatnim meczu poprzedniego sezonu – jak najbardziej. Jego zespół grał wtedy ze Sportingiem Gijon, czyli klubem, którego Marcelino jest wychowankiem. Grał tam będąc piłkarzem, a po latach stawiał pierwsze kroki jako trener: najpierw w rezerwach, później pracując z pierwszym zespołem. I o ile jego Villarreal wtedy o nic już nie grał, był pewny awansu do Ligi Mistrzów, tak klub jego serca stał nad przepaścią. On mógł zdecydować o jego losie. Jeśli by wygrał, zepchnąłby Sporting do drugiej ligi. – Chciałbym, żeby się utrzymał – powiedział Marcelino przed meczem. Villarreal przegrał 0:2. – Wyjeżdżamy z Asturii z poczuciem wykonanego zadania, zostajemy w Primera! – napisała na Facebooku jego żona. A teoria, że przegrał celowo zaczęła zyskiwać kolejnych zwolenników. Dołączył do nich Fernando Roig, prezes Villarrealu, który jednak nie zwolnił Marcelino od razu, a dopiero po kilku miesiącach. – Zawsze bronię honoru i uczciwości w futbolu. Nie mogłem pozwolić na takie zachowanie – komentował swoją decyzję. Po tych słowach sprawa zyskała drugie życie, a Javier Tebas, szef La Liga zapowiedział, że dokładnie przyjrzy się temu meczowi, bo „niepokoją go słowa Marcelino, jego żony oraz fakt, że piłkarze Villarrealu mieli nie trenować przed tym meczem”. Suchej nitki nie zostawił na Marcelino prezes Rayo Vallecano, które przez zwycięstwo Sportingu spadło z ligi. – Jest jak pilot Lufthansy, który celowo doprowadził do katastrofy, w której zginęło 149 osób – powiedział. Później musiał za te słowa przepraszać.
Marcelino nie udowodniono grania nie fair. Ale niesmak pozostał. Dlaczego zwolniono go dopiero trzy miesiące po meczu z Gijon? Prezes chciał go pogonić i musiał tylko znaleźć odpowiedni kij, by to zrobić. To główna różnica między zwolnieniem w Villarrealu i w Valencii – trzy lata temu był bowiem skonfliktowany nie tylko z prezesem, ale też piłkarzami. W Valencii wciąż byli gotowi pójść za nim w ogień.
Tym trudniejsze zadanie czeka jego następcę - Alberta Celadesa, trenerskiego żółtodzioba, który dotychczas pracował jedynie z młodzieżowymi kadrami Hiszpanii, został asystentem Fernando Hierro na mundialu w Rosji i pomagał Julenowi Lopeteguiemu w Realu Madryt. Ani przez moment samodzielnie nie prowadził pierwszego zespołu. Aż za bardzo przypomina to pomysł z zatrudnieniem Gary’ego Neville’a, który też miał olbrzymie doświadczenie jako piłkarz, ale nijak nie potrafił go przełożyć na bycie trenerem. Dla wielu to sygnał, że Lim wraca do swoich praktyk sprzed zatrudnienia Marcelino i Alemany’ego, gdy w pięć lat zatrudnił siedmiu trenerów i kupił 52 piłkarzy. Jorge Mendes pewnie już podrzuca kolejne pomysły.