Manipulator, egoista, gwiazda. Burzliwy związek Bale'a z Realem dobiega końca

Małżeństwo Garetha Bale'a z Realem Madryt chyli się ku upadkowi. Zawarte przed laty z wielkimi nadziejami, dziś wygląda na wypalone i niemożliwe do pogodzenia. Walijczyk bez wątpienia zapisał się na kartach klubowej historii, a mimo to jest zawodnikiem, za którym w stolicy nikt tęsknić nie będzie. Co stoi za upadkiem gracza, który na Bernabeu przychodził z łatką następcy Cristiano Ronaldo?
Zobacz wideo

- Klub pracuje nad jego odejściem. Dlatego nie zagrał. Zobaczymy, czy do transferu dojdzie jutro, czy później. Będzie lepiej, jeśli dojdzie do niego jutro - wyjaśnił w niedzielę Zinedine Zidane powód absencji Garetha Bale'a w meczu z Bayernem Monachium (1:3).

Real Madryt bardzo chce się pozbyć Walijczyka, bo ten zarabia aż 600 tysięcy funtów tygodniowo. Spekulowano, że jedynie PSG lub kluby angielskie będą w stanie go ściągnąć, ale ostatecznie żadna oficjalna oferta nie wpłynęła do Realu. Aż do teraz. - Negocjacje z drużyną z ligi chińskiej są bardzo zaawansowane. Bale przyjął ofertę - twierdzi "AS". Mowa o klubie Jiangsu Suning, który oferuje mu aż milion funtów tygodniowo!

Okno transferowe w Chinach jest otwarte do 31 lipca. Do tego czasu Bale ma zostać oficjalnie zaprezentowany i zakończyć grę w Realu Madryt.

Miał być nowym Ronaldo

Kiedy pod koniec sierpnia 2013 roku, po długich i trudnych negocjacjach z prezesem Tottenhamu Hotspur Danielem Levym, Florentino Perez ogłosił oficjalnie pozyskanie Bale'a, działacz Realu przekonany był, że właśnie dał madridistas kolejnego CR7. Traktował to jako sukces tym większy, że, w odróżnieniu od transferu Portugalczyka, tę operację od początku do końca pilotował sam. Bale miał być piłkarzem, który w niedalekiej przyszłości wskoczy na poziom Ronaldo, a pełen dumy Perez będzie przypominał fanom: "to dzięki mnie go macie". Idylliczna wizja prezesa nigdy się jednak nie spełniła, choć na początku mogło się wydawać, że w swoich założeniach nie jest bezpodstawna.

Pierwszy sezon Walijczyka w Madrycie z pewnością Pereza zadowolił. Real wygrał wyczekiwaną długo La Decimę (10. Puchar Europy) - jej zdobycie było jednym z najważniejszych haseł wyborczych Pereza - a Bale w finale z Atletico zdobył w dogrywce bramkę na 2:1, która praktycznie "zabiła" mecz. Jeśli dodamy do tego, że dziewięć dni wcześniej atakujący strzelił również decydującego gola w finale Pucharu Króla, w którym Real pokonał Barcelonę, łatwo wyobrazić sobie satysfakcję prezesa z dokonanej latem inwestycji.

Kariera na L4

Bardzo szybko Bale obniżył jednak loty. Real wciąż osiągał co prawda sukcesy, dokładając do gabloty z klubowymi trofeami kolejne trzy triumfy w prestiżowej Lidze Mistrzów, ale wkład w nie Walijczyka był z każdym rokiem coraz bardziej marginalny. By nie być gołosłownym, na kolejnego gola w fazie pucharowej LM Bale czekał aż cztery lata... do bramki trafił ponownie dopiero w zeszłorocznym finale przeciwko Liverpoolowi. Dwa gole zdobyte w Kijowie są zresztą jedynymi, które w fazie pucharowej tych rozgrywek zdobył w ciągu pięciu ostatnich lat.

Co stoi za tym "zjazdem"? Nie sposób odpowiedzieć jednoznacznie. Walijczykowi na pewno nie pomogły kontuzje, przez które w barwach Realu opuścił łącznie od 2013 roku ponad 100 meczów, a w latach 2015-2018 z tego powodu rozegrał tylko 59 procent możliwych spotkań. Ciągłe urazy mięśniowe regularnie wybijały zawodnika z rytmu, a sztab medyczny Realu rozkładał bezradnie ręce. Co więcej, nagminnie zdarzać się miały również sytuacje, w których Bale uskarżał się na bóle, których genezy lekarzy nie potrafili ustalić. Klubowi medycy wysnuli nawet tezę, że z czysto fizycznego punktu widzenia piłkarz był zdrowy, a problem sprowadzał się do przewrażliwienia zawodnika na punkcie swojej kontuzjogenności.

Piłkarz, który zwalnia trenera

Sprowadzanie większości kłopotów Bale’a w Realu, nie tylko tych zdrowotnych, do jego mentalności nie jest przesadą. Pokładający wielką wiarę w swoje umiejętności Walijczyk wielokrotnie dawał przykłady wybujałego ego. Wbrew łatce spokojnego, rodzinnego człowieka, za jakiego uchodzi poza boiskiem, w rzeczywistości piłkarskiej czuje się gwiazdą. Do tego stopnia, że doprowadził do zwolnienia jednego z trenerów.

W sezonie 2014/2015, swoim drugim w Madrycie, piłkarz z Wysp czuł się na tyle mocny, że zakomunikował Florentino Perezowi, iż nie odpowiada mu system stosowany przez Carlo Ancelottiego. - Pewnego marcowego poranka zostałem wezwany do gabinetu prezesa. Florentino powiedział mi, że rozmawiał z agentem Bale’a i ten nie jest zadowolony ze swojej pozycji na boisku. Chciał grać bardziej w środku jako ofensywny pomocnik - wyjawił w swojej biografii włoski szkoleniowiec. - Nie mogłem zmienić systemu, tłumaczyłem to prezesowi. Z Bale'em rozmawiałem następnego dnia i zapytałem, dlaczego nie przyszedł z tym najpierw do mnie, tylko od razu do prezesa. Odparł jedynie: "ok, nie ma problemu" - tłumaczył Ancelotti.

Włoch stwierdził później, że Bale był głównym powodem, dla którego po sezonie 2014/2015 został zwolniony z posady szkoleniowca Królewskich. - Egoizm jest czymś, co doprowadza mnie do szału. Zapłaciłem za to głową w Madrycie. Florentino wziął mnie na rozmowę po tym, jak w meczu z Valencią zmieniłem Bale’a, bo w świetnej sytuacji nie podał do lepiej ustawionego Benzemy, tylko wolał strzelać. Od tego momentu zaczęła się wojna i było coraz gorzej - wspominał cytowany przez dziennik „Marca’ Ancelotti.

Ukochane dziecko Pereza

Wizerunek manipulatora i egoisty w przypadku Bale'a zdołał się szybko potwierdzić w osobie kolejnego szkoleniowca. Zatrudniony w miejsce Ancelottiego bardziej uległy Rafa Benitez od razu przesunął Bale’a na pozycję, której wymagał, a wszystko to kosztem Cristiano Ronaldo wrzuconego na klasyczną "dziewiątkę". Portugalczyk oczywiście szybko zaczął dawać do zrozumienia, że nowy system go uwiera, ale dla Pereza nie miało to znaczenia. Działacz zawsze miał skłonność do faworyzowania zawodników, których sam sprowadził na Bernabeu. Dawało się to odczuć podczas jego pierwszej przygody z Realem, nie inaczej było także po jego powrocie w 2009 roku. Ronaldo był tym gorszym, ponieważ był pomysłem poprzedniego prezesa Ramona Calderona. To także zapewne powód tarć na linii Portugalczyk - Perez, które ostatecznie doprowadziły do odejścia gwiazdora w zeszłym roku do Juventusu.

Prezes folgował Walijczykowi, ale kiedy kilka miesięcy później zwalniał Rafę Beniteza i zatrudniał Zinedine’a Zidane’a, nie robił Francuzowi problemów, gdy ten przywrócił poprzednie ustawienie zespołu z Bale’em na skrzydle. Być może wpływ na taki stan rzeczy miał fakt, że choć Bale był pupilem działacza, to nie mógł się równać z Zidanem, który na szczycie hierarchii ulubieńców Pereza znajdował się już od piętnastu lat.

Rzutem na taśmę

Pojawienie się francuskiej legendy było początkiem końca Bale'a w Madrycie. Z sezonu na sezon Zidane coraz częściej odstawiał Walijczyka na boczny tor, w najważniejszych meczach o wiele wyżej ceniąc walory Isco czy Marco Asensio. W trzech finałach Ligi Mistrzów pod wodzą Zidane'a tylko w pierwszym Bale wyszedł w wyjściowym składzie. Najmocniejszym sygnałem wysłanym przez szkoleniowca było ściągnięcie atakującego z boiska już po 45 minutach rewanżowego starcia z Juventusem w ćwierćfinale poprzedniej edycji LM. Walijczyk nie pomagał w defensywie, a w ataku był bezproduktywny, jak w wielu swoich meczach w barwach Realu.

Zidane doskonale zdawał sobie sprawę, że Bale nie pasuje do Realu i doradzał Florentino Perezowi sprzedaż piłkarza. Ten uratował się przed wyrokiem w ostatniej chwili, zdobywając dwie bramki w finale z Liverpoolem. Tydzień później Zidane'a w klubie już nie było, a Ronaldo był jedną nogą w Juventusie. Dwie przeszkody w krótkim czasie zniknęły z drogi Bale’a, a kierujący się dumą zamiast rozsądkiem Perez postanowił dać zawodnikowi jeszcze jedną szansę. Choć sam piłkarz zaraz po końcowym gwizdku w Kijowie publicznie przyznał, że rozważa opuszczenie Realu, po odejściu Francuza i Portugalczyka oraz zapewnieniach prezesa, że teraz to on będzie liderem zespołu i jego największą gwiazdą, szybko zmienił zdanie. Egocentryzm piłkarza ponownie dał o sobie znać, podobnie jak naiwność Pereza.

Twarde zderzenie z rzeczywistością

Ostatniej wielkiej szansy Bale nie wykorzystał. Po zwolnieniu Julena Lopeteguiego znowu wrócił do bycia zmiennikiem, zarówno u Santiago Solariego, jak i Zidane'a. Walijczyk tym razem nawet nie starał się ukrywać, że nie takiego traktowania oczekiwał. Kiedy Sergio Ramoszorganizował kolację, by zjednoczyć kolegów przed najważniejszymi meczami w sezonie, Bale jako jeden z nielicznych wolał zostać w domu. Czarę goryczy przelało natomiast jego zachowanie podczas przegranego 0:3 meczu z Barceloną w Pucharze Króla. Po tym, jak Bale został zmieniony, udał się prosto do szatni, a stadion opuścił jeszcze przed zakończeniem spotkania, nie okazując walczącym wciąż na boisku kolegom żadnego szacunku. Czuć wyraźnie, że pomiędzy Walijczykiem a resztą zespołu nie ma chemii. Gwiazdor nie chce celebrować z kolegami zdobytych bramek, jak miało to miejsce chociażby w niedawnym meczu z Levante, a we wzajemnych relacjach nie pomaga też brak znajomości hiszpańskiego, którego Bale nie nauczył się przez sześć lat spędzonych w Madrycie.

Największym problemem Walijczyka jest to, że nigdy nie zaakceptował faktu, iż w Realu nie będzie gwiazdą numer jeden. Nie chciał dopuścić do siebie myśli, że nie pozwalają mu na to ani jego umiejętności, choć bez wątpienia są duże, ani jego osobowość, której daleko do typu lidera, którym chciał zostać. To świetny piłkarz, ale nie był, nie jest i nie będzie materiałem na Złotą Piłkę. W Tottenhamie czy reprezentacji, gdzie umiejętnościami przewyższał kolegów, a styl gry był pod niego skrojony, był tym jedynym. W Realu to nie miało prawa funkcjonować. Za kadencji Beniteza Bale błyszczał, ale przygaszona była reszta zespołu. Akcenty zostały źle rozłożone, a Walijczyk nie wyciągnął z tej lekcji żadnych wniosków, pozostając skupionym jedynie na sobie. - To piłkarz, który chcąc wykorzystać pełnię swojego potencjału, potrzebuje przestrzeni. Większość zespołów grających z Realem broni głęboko, a wtedy Bale nie może skorzystać z szybkości i siły, które są jego największymi zaletami. Styl gry madrytczyków, oparty na kontroli piłki i dominacji, do niego nie pasuje, a nie jest on równie dobrze wyszkolony technicznie co Luka Modrić, Toni Kroos czy Karim Benzema. To, że nie gra na poziomie, którego się oczekuje, trzeba rozpatrywać w tym kontekście - podkreślił w rozmowie z Benem Haywardem z serwisu goal.com były trener Królewskich Juande Ramos.

Trudne rozstanie

Kibice są Bale'em zmęczeni, podobnie działacze i chyba nawet sam Florentino Perez, któremu miniony sezon, zakończony bez najważniejszych trofeów, uświadomił, że rok temu popełnił błąd, nie słuchając Zidane'a. Tym razem raczej go nie powtórzy, bo najpoważniejsze źródła związane z hiszpańskim klubem zgodnie twierdzą, że decyzja o sprzedaży Walijczyka zapadła dawno. Jedynym problemem był brak chętnych na usługi zawodnika. Obecnie atakujący zarabia w Realu 15 milionów euro rocznie, a w Europie klubów skłonnych dać mu pensję na podobnym poziomie jest niewiele. Sytuacji nie ułatwiało również zachowanie samego zainteresowanego, który zakomunikował, że odchodzić nie chce.

Zdaniem hiszpańskich mediów kością niezgody były właśnie pieniądze. Bale nie chciał rezygnować z 45 milionów, które mógł zarobić do końca swojego kontraktu z Realem, choć wydawało się mało prawdopodobne, by zamierzał zostać w Madrycie ze świadomością stania się etatowym rezerwowym. Wiele wskazuje na to, że postawiony pod ścianą klub ze stolicy albo zgodzi się na sprzedaż gracza po niższej cenie, by ułatwić nowemu pracodawcy zapewnienie piłkarzowi wysokiego kontraktu.

Bale, nawet pod koniec swojej przygody z Realem, koncentrował się przede wszystkim na własnych korzyściach. - Jeśli ktoś wyłoży na stół sto milionów euro, Bale musi zostać sprzedany. Oddajcie go i powiedzcie "thank you". "Gracias" i tak nie zrozumie - powiedział z przekąsem swojego czasu Josep Pederol, znany hiszpański dziennikarz mocno związany z Realem.

To przykre zakończenie współpracy, która bywała przecież owocna. Szkoda, że pomimo goli w finałach Ligi Mistrzów, Pucharu Króla czy wielu pięknych bramek w lidze, Bale'a zamiast oklasków pożegnały na Bernabeu gwizdy. Walijczyk obwiniać o to może jednak tylko siebie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.