Polityka dała mu znajomości, biznes pieniądze, a Real Madryt sławę. Jak transfery przeprowadza Florentino Perez?

To dżentelmen. Ale specyficzny - gotowy w toalecie namawiać ulubionego piłkarza na transfer do Realu Madryt. Florentino Perez chciał zostać politykiem, bo pociągała go władza. Zmienił plany, gdy usłyszał, że w Hiszpanii ważniejszy od premiera jest prezes Realu. Klubem rządzi już 16 lat, ale jeszcze nie miał tak trudnego lata, jak nadchodzące.

Jeszcze 17 maja dziennikarze Sky Sports byli przekonani, że Luka Jović dogadał się z Królewskimi i będzie kosztował 60 milionów euro. Ale po kilku dniach nic nie jest pewne. Eintracht żąda za napastnika aż 100 milionów euro, a to dla Pereza kwota, którą można wydać na kolejnego "Galactico", a nie piłkarza po jednym świetnym sezonie w Bundeslidze.

Perez lubi działać spektakularnie, za co nie raz obrywał. Podobno się zmienił, wyciągnął wnioski i podporządkował Francuzowi, jednak pokusa ściągnięcia Neymara lub Mbappe może okazać się silniejsza. Musi tylko zachować pozory bycia dżentelmenem, bo na dobrych stosunkach z Tamim Al-Thanim, emirem Kataru i faktycznym właścicielem PSG zależy mu bardziej niż na jego piłkarzach.

Zobacz wideo

Perez w przeszłości namawiał zawodników, których chciał kupić, by to oni zrobili pierwszy krok, np. powiedzieli w mediach, że są niezadowoleni z obecnego klubu, że szukają nowych wyzwań. Taka publiczna deklaracja zmywa z Pereza oskarżenia o podkradanie piłkarzy i daje mu lepszą pozycję negocjacyjną. Wtedy nie występuje w roli agresora, jedynie wykorzystuje okazję. W ten sposób kupował już Zidane’a, Davida Beckhama, Cristiano Ronaldo, Sergio Ramosa, Lukę Modricia czy Garetha Bale’a. Zachowanie Edena Hazarda w ostatnich miesiącach jest wręcz podręcznikowym przykładem jak spełnić oczekiwania prezesa Realu. Zdaniem "Marci" Kylian Mbappe stwierdzeniem: "Być może nadszedł czas, bym wziął na siebie większą odpowiedzialność, robiąc to z wielką przyjemnością w PSG czy w innym klubie, gdzie rozpocząłbym nowy projekt” - też wykonał pierwszy krok.

Namawiać do transferu można wszędzie. W toalecie też

Był 2000 rok, w Monaco trwała gala FIFA, Florentino siedział przy stoliku z Zinedinem Zidanem. W pewnym momencie dyskretnie podsunął mu serwetkę z napisanym po francusku pytaniem "czy chcesz grać w Realu Madryt?". "Zizou" odpowiedział: "tak, ale nie mogę tego głośno powiedzieć". Perez wiedział już, że obietnica o sprowadzeniu Francuza, którą złożył żonie podczas finału mundialu 1998, ma szansę się spełnić. Niecały rok później, Zidane został zaprezentowany jako piłkarz Realu, kupiony najdrożej w historii.

Ale serwetka wcale nie jest symbolem najbardziej szalonego zachowania prezesa Realu, który potrafił przekonywać piłkarza do transferu nawet w publicznej toalecie. Florentino potrzebował do pomocy Raula. Dał mu wytyczne: będąc w dyskotece miał wyciągnąć Joaquina do toalety, gdzie czekał już Perez. Chodziło przede wszystkim o dyskrecję. Nikt miał nie wiedzieć o tym spotkaniu. Ostatecznie piłkarz wolał zostać w Betisie.

Perez na transfer do Realu namawiał też Kuna Aguero. Zaczepił go po derbach Madrytu, gdy wychodził już ze stadionu ubrany w białą koszulkę. - To twój ulubiony kolor? - na twarzy prezesa Realu malował się podstępny uśmiech. Aguero żart się spodobał, ale na Bernabeu nigdy nie trafił. Podobnie jak David Silva namawiany podczas robienia sobie zdjęcia z bratankami Florentino, którzy mieli być jego fanami.

Prezes Realu Madryt ma większą władzę niż premier

Mogło by nie być dwóch wersji Galacticos, Real mógłby być biedniejszy o sześć pucharów za Ligę Mistrzów, gdyby Perez pewnego dnia nie usłyszał od Ramona Mendozy, byłego szefa Królewskich, że prezes Realu Madryt może więcej niż premier Hiszpanii. A Floretnino pragnął mieć władzę. W czasach rządów generała Franco był urzędnikiem państwowym, planował polityczną karierę. Gdy dyktatura upadła zaczął realizować tę wizję i piąć się po szczeblach władzy – był radnym miejskim Madrytu, ostatecznie doszedł do funkcji podsekretarza stanu w jednym z ministerstw, ale w 1982 i 1986 roku jego partia przegrała wybory, więc porzucił polityczne plany i zajął się biznesem.

Miał przeczucie, szczęście i upór. Zaryzykował i razem z trzema kolegami kupił bankrutującą spółkę budowlaną Construcciones Padros. Hiszpania wstąpiła do Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, a cały kraj zaczęły przecinać tysiące kilometrów nowych dróg, autostrad, linii kolejowych, powstawały setki tysięcy nowych mieszkań - wybuchł budowany szał. Przeciwnicy zarzucają Perezowi, że rozkręcił firmę kontraktami publicznymi, które otrzymywał dzięki znajomościom wyrobionym w politycznych czasach. Wskazują, że nielegalnie dofinansowywał rządzącą Partię Ludową, ale dowodów nie mają.

A Florentino Perez zlecenie po zleceniu, milion po milionie przejmował kolejne konkurencyjne przedsiębiorstwa razem z ich kontraktami i włączał je do ACS. Taktyka była bardzo skuteczna do 2008 roku, kiedy to Hiszpanię dotknął kryzys ekonomiczny. Stopa bezrobocia wzrosła aż do 25 proc., ceny mieszkań leciały łeb na szyję, a Perez wciąż musiał spłacać dług sięgający 10 mld euro. Ratował się strategią sprawdzoną w Realu Madryt – podbijał nowe rynki, szukał nowych klientów poza Europą. Sprzedał też pakiet akcji energetycznego potentata Ibedroli, ale i tak Javier Suarez, analityk banku inwestycyjnego Nomura, pisał w raporcie, że dług wymknął się spod kontroli.

Firma przetrwała i dziś jej logo można zobaczyć niemal w każdym zakątku świata – w Brazylii ACS buduje elektrownie, w Nowym Jorku kolejne stacje metra, w Chile szpitale, w Indiach hotele, w Dubaju centra biznesu. Perez pośrednio pomógł nawet w rozbiórce Stadionu Dziesięciolecia, bo w odpowiedzialnej za to firmie Pol-Aqua ma większość udziałów. Z upadającej firmy stworzył jedną z 500 największych korporacji świata według "Fortune", z rocznymi obrotami rzędu 20 mld euro, zatrudniającą ponad 150 tys. ludzi na całym świecie.

Perez ma na koncie 1,8 mld dolarów, co czyni go 15. najbogatszym Hiszpanem. Miesza w El Viso, na ekskluzywnych przedmieściach Madrytu w siedmiopiętrowym domu o powierzchni ponad 2 tys. metrów kw. Na Majorce cumuje jego kupiony za 18 mln euro jacht, a w hangarze stoi prywatny odrzutowiec, którym lata na biznesowe spotkania i mecze Realu Madryt.

Jak Santiago Bernabeu

Florentino siedział w hotelowym lobby z biznesmenami znacznie bogatszymi od siebie, którzy zarządzali jeszcze poważniejszymi korporacjami, ale przechodzący obok chłopak rozpoznał tylko jego. – Jestem znany dlatego, że rządzę Realem Madryt – wyjaśnił pozostałym. Później to samo zdanie powtórzył w mediach. Obok władzy, to właśnie rozpoznawalność jest tym, co Florentino lubi. Kiedyś bardziej niż dzisiaj. Jego znajomi mówią, że zmienił się po śmierci żony – kibicki Realu Madryt na długo przed tym, jak najważniejszą osobą w klubie został jej mąż. Od 2012 roku Perez nieco się wycofywał, rzadziej pojawiał w mediach, wolał spędzać czas z wnukami. Od kilku lat rozważa oddanie firmy swoim dzieciom i skupienie się tylko na klubie, któremu kibicuje od dziecka.

Jak miał cztery lata, ojciec po raz pierwszy zabrał go na mecz. Klubem rządził wtedy Santiago Bernebeu. Florentino dorastał, a Królewscy przez pięć lat z rzędu wygrywali Puchar Mistrzów. Gdy w 2003 roku Perez został prezesem Realu, chciał zostać drugim Bernabeu. Zapamiętał tamten zespół jako biegające skupisko gwiazd. – Nie wymyślę niczego nowego. Odtworzę tylko to, co wiedziałem jako dziecko – przekonywał socios, którzy wybierają prezesa Realu. Wygrał i sprowadził Luisa Figo, Zidane’a, David Beckhama, Ronaldo.

Objął klub, gdy ten "był bardzo chory" – jak problemy finansowe zwykł określać Florentino. Ale kilka zaciągniętych kredytów, które banki chętnie mu przyznawały, pozwoliły wyjść na prostą. Ponownie wykorzystał kontakty jeszcze z lat ’80 i namówił miasto do wykupienia za 500 mln euro terenów, na których znajdował się stary ośrodek treningowy. Zastrzegł jednak, że klub będzie z niego korzystał do czasu aż nie przeniesie się do Valdebebas, gdzie powstawała nowa baza. Szefowie Manchesteru United i Bayernu Monachium interweniowali w Trybunale Sprawiedliwości, by sprawdził czy taka pomoc ze strony miasta była legalna. Nieprawidłowości nie wykryto, ale do dziś można usłyszeć, że tereny nie były warte aż tyle, a Madryt został sponsorem Realu.

Perez popełniał błędy – jak szalony zwalniał trenerów, ingerował w ich kompetencje, kupował piłkarzy niepotrzebnych, a tych przydatnych oddawał, jeśli nie przypadli mu go gustu. Pieniądze były ważniejsze niż aspekt sportowy. Wielu uznaje, że zespół zbudowany podczas pierwszej kadencji zaczął się sypać, gdy Perez wyrzucił ze swojego gabinetu proszącego o podwyżkę Claude’a Makelele. Nie dla niego prezes przychodził na stadion, nie jego odbiorami się zachwycał, nie jemu chciał płacić duże pieniądze. A że dzięki pracy Francuza reszta gwiazd mogła zaspokoić jego artystyczne wymagania, wydało mu się bez znaczenia. – Nie będziemy za nim tęsknić. Przyjdą młodzi zawodnicy, którzy pozwolą szybko o nim zapomnieć – twierdził Perez.

– Perez nie zna się na piłce, tak samo jak ja nie znam się na budownictwie. Nie może podejmować wszystkich decyzji sam – powiedział już lata temu Johan Cruyff. - Zapytałem go kiedyś, jak wyglądałaby jego wymarzona jedenastka. Beckhama umieścił na prawej obronie, a Zidane'a na jej środku, bo wybrał prawie samych napastników – wspominał ze śmiechem Arrigo Sacchi, były dyrektor sportowy Królewskich. Perez oddał więc lekką ręką Makelele do Chelsea. Trzy lata później, w 2006 roku ten nieznoszący sprzeciwu, przekonany o własnej nieomylności Florentino, jako pierwszy w historii prezes Realu podał się do dymisji.

Wrócił szybko. Już trzy lata później zapewniajał wszystkich, że uczy się na błędach i chce dokończyć projekt. – Jeżeli nie ufacie mi, zaufajcie Zinedine’owi Zidanowi, który będzie moim doradcą – mówił. Znów obiecał sprowadzić najlepszych piłkarzy na świecie. I znów to zadziałało. Drugą kadencję rozpoczął od kupienia Cristiano Ronaldo, Kaki, Karima Benzemy i Xabiego Alonso.

– Nasz plan zakłada ściąganie każdego roku piłkarza o międzynarodowej klasie – powiedział Santiago Bernabeu, chociaż gdyby włożyć to zdanie w usta Pereza nikt by się nie zorientował. Florentino dobrze to zapamiętał i powtórzył. Wydał 264 mln euro, co było rekordem wszech czasów. Moralizował go cały świat. Watykańskie pismo "L’Osservatore Romano" protestowało w imieniu biednych, Michel Platini krytykował te zakupy stojąc na czele UEFA, a przeciwnicy Pereza drwili, że zespołu nie buduje się jak stadionu. On odpowiadał, że inwestuje w klub, jak w każdą inną firmę. Nieco zuchwale porównywał sprowadzania najlepszych piłkarzy do kupna drogich maszyn dla swojej firmy budowlanej.

Decydował będzie Zinedine Zidane

Za chwilę znów ruszy na zakupy, ale umiejętność wyciągania wniosków, o której zapewniał socios, sprawia, że teraz głównodowodzącym będzie Zinedine Zidane, znający się na piłce zdecydowanie lepiej od swojego prezesa. Wg „France Football” ma dostać od Florentino 400 milionów euro. 300 jest już zabezpieczone, kolejne 100 mln ma pochodzić ze sprzedaży piłkarzy – przede wszystkim Garetha Bale’a. Francuski magazyn wskazuje, że poza Eden Hazardem faworytem do kupienia jest Paul Pogba, którego docenia Zidane. Perez nie zamierza kręcić nosem, bo Francuz ma olbrzymi potencjał marketingowy, co zawsze było dla niego ważne. Przeszkodą może okazać się niechęć Florentino do Mino Raioli, agenta Pogby. Łatwiejsze wydaje się pozyskanie Christiana Eriksena, który wciąż nie przedłużył wygasającego w przyszył roku kontraktu z Tottenhamem. Duńczyk w kolejnych latach miałby być następcą Luki Modricia. Celem Zidane jest podniesienie rywalizacji w zespole i zbudowanie silnej ławki rezerwowych, która pozwoliła zespołowi wywalczyć dublet w sezonie 2016/2017.

Perez chciał być Santiago Bernabeu, który jako prezes wywalczył sześć Pucharów Mistrzów. Już się z nim zrównał. Bernabeu przeprowadził zespół na nowy stadion, Perez wyremontuje go na "cyfrowy obiekt przyszłości". Bernabeu ściągnął Alfredo Di Stefano, Perez miał Cristiano Ronaldo. Bernabeu rządził Realem aż 35 lat, Perez w przyszłym roku będzie dopiero w połowie tej drogi.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.