Real Madryt - Barcelona. Chwalony Benzema patrzył, jak trafiał wyszydzany Suarez

Chwalony w tym sezonie Karim Benzema tylko przyglądał się jak na Santiago Bernabeu popis umiejętności dawał wyszydzany ostatnio Luis Suarez. Zadziałała teoria ketchupu i konsekwencja Ernesto Valverde. Urugwajczyk zdobył dwa gole, miał też udział przy trzecim. Barcelona wygrała z Realem Madryt 3:0 i awansowała do finału Pucharu Króla.  
Zobacz wideo

O nich dwóch ostatnio było głośno. O Benzemie, że wreszcie strzela, że wreszcie gra tak jak powinien. Że 11 bramek, które do tej pory zdobył w samej Primera Division jest wynikiem dwa razy lepszym niż w całym poprzednim sezonie i takim samym z jakim kończył rozgrywki w roku 2017. Rzeczywiście, do doświadczonego Francuza trudno się ostatnio przyczepić. Strzela w lidze, strzela w Champions League (4 trafienia), strzelał też w Pucharze Króla (4 razy), ale nie w tym najważniejszym spotkaniu tych rozgrywek - rewanżowym starciu z Barceloną w Madrycie (pierwszy mecz 1:1)

- Przykro mi z powodu ludzi, którzy odkryli go dopiero tydzień temu - mówił kilka dni temu z przekąsem do dziennikarzy Santiago Solari. Tyle, że oklaskiwana ostatnio „dziewiątka” gospodarzy w porównaniu z irytującą „dziewiątką” gości była w środę niewyraźna.

Suarez strzelał, Benzema patrzył

El Clasico w Pucharze Hiszpanii nie było szczególnie emocjonujące jeśli chodzi o popisy snajperów obu drużyn. Przynajmniej przez 45 minut. Celne strzały w pierwszej połowie były tylko dwa. Dwa po stronie Realu Madryt. Jeden z nich oddał Junior Vinicius, który w sumie próbował pokonywać Marca Andre ter Stegena pięciokrotnie i miał chyba najlepszą okazję na gola w ekipie gospodarzy. Drugi oddał właśnie Benzema, ale też ze swojego uderzenia cieszyć się nie mógł. Jedyna próba strzału Barcelony w pierwszych 45 minutach, w dodatku zza pola karnego, została zablokowana. To była próba Suareza.

Tyle, że to ganiony Urugwajczyk zrobił różnicę w drugiej połowie spotkania. Napastnik Barcelony, który w tym sezonie nie był w stanie trafić w Lidze Mistrzów (a biorąc pod uwagę mecze wyjazdowe nie udało mu się to od 2015 roku), który w tej edycji Pucharu Króla trafił tylko raz i to w wysoko wygranym przez Blaugranę meczu z Sevillą (6:1), który dopiero w sobotę przerwał serię sześciu meczów bez strzelenia gola w La Liga, potwierdził teorię jego rodaka Gustavo Poyeta („z nim będzie jak z butelką ketchupu: przez jakiś czas nic nie idzie, a potem pojawi się mnóstwo bramek”).

Na Bernabeu Suarez przesądził kwestię awansu Barcelony do finału krajowego pucharu w kilkanaście minut. Najpierw uderzył celnie i mocno z pierwszej piłki po podaniu Dembele, potem brał udział w akcji, w której piłkę do własnej bramki skierował walczący z nim Raphael Varane (gdyby ten nie dotknął futbolówki to do siatki i tak wbiłby ją Urugwajczyk). Na koniec po dryblingu w polu karnym wywalczył jedenastkę, którą zamienił na gola. Dość zuchwale, bo strzał podcinką był efektowny i pokazujący jak pewny siebie był w środę Urugwajczyk.

Zaufanie Valverde

Być może spora w tym zasługa także samego Ernesto Valverde, który w Madrycie prowadził Barcelonę po raz setny. Hiszpański szkoleniowiec nieustannie bronił Urugwajczyka. Pytany o jego strzelecką indolencję i możliwość zastąpienia choćby Boatengiem twierdził jedynie: on w każdym meczu gwarantuje nam okazje, bez niego byłoby nam trudniej - przekonywał. Choć teoria ketchupu była bardziej obrazowa, to konsekwencja Valverde i obstawanie przy swoim się opłaciło.

Barcelona w finale Pucharu Króla jako faworyt zmierzy się z Valencią albo Betisem (2:2 w pierwszym meczu). Drugi najlepszy strzelec w historii Blaugrany (171 goli) będzie miał szanse, by ten sezon nie był w liczbach potraktowany jako ten najgorszy. Na kolejne ważne trafienie Suarez będzie polował już w sobotę - znów w starciu z Barceloną, tym razem w lidze. Za dwa tygodnie pewnie spróbuje też przełamać się w Lidze Mistrzów w rewanżu z Lyonem.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.