Real - Atletico. Najważniejsze od lat derby Madrytu. Simeone przed szansą na historyczny wynik

Sobotnie derby Madrytu zapowiadają się na jedno z najważniejszych starć Realu z Atletico w ostatnich sezonach. Mecz ten może zdefiniować rzeczywiste aspiracje obu stołecznych zespołów w tym sezonie. Ponadto Rojiblancos mogą dokonać na Bernabeu czegoś, co przeciwko Realowi nie udało się nikomu od lat 40. ubiegłego wieku.

Wystarczył nieco ponad tydzień, by nastroje w obozach madryckich klubów diametralnie się zmieniły. Real, który po zmiażdżeniu Romy (3:0) w Lidze Mistrzów wydawał się rozpędzać, rozbił się kilka dni później w Sewilli (0:3). Upokorzony, przez większość meczu bez woli walki i pomysłu na rywala, wrócił do punktu wyjścia, którym jest brak odpowiedzi na pytanie, na co stać tak naprawdę Królewskich pod wodzą Julena Lopeteguiego. Atletico z drugiej strony, po najgorszym początku sezonu w erze Diego Simeone – aż siedem straconych punktów w pierwszych czterech meczach – wyszło na prostą, szybko niwelując straty do Barcelony i Realu, prezentując przy tym na boisku swoją najlepszą wersję.

Koszmar na Pizjuan

Wrzesień miał być dla Królewskich miesiącem poważnej próby. Trudne ligowe wyjazdy na San Mames i Estadio Ramon Sanchez Pizjuan, gdzie madrytczykom zawsze grało się ciężko, a do tego domowy pojedynek z Atletico, miały pokazać, w jakim miejscu znajduje się zespół w erze post-Cristiano. Pierwsze dwa testy Real oblał. Z Athletikiem Bilbao zremisował, nie potrafiąc zdominować rywala tak, jak robił to we wcześniejszych ligowych potyczkach i meczu z Romą, natomiast środowego starcia z Sevillą trudno rozpatrywać w innych kategoriach niż blamażu. W pierwszej połowie Los Blancos w zasadzie nie istnieli. Real próbował długo utrzymywać się przy piłce, ale podopieczni Lopeteguiego byli przerażająco wolni i przewidywalni. Intensywność, która do tej pory cechowała ekipę baskijskiego szkoleniowca, była widoczna jedynie po stronie gospodarzy.

Lopeteguiego martwi, że jego piłkarze nie operowali dobrze piłką zarówno w potyczce z Bilbao, jak i Sevillą, na czym Bask opiera styl gry zespołu. W środę zawodnicy wymienili między sobą tylko 477 podań – dla porównania z Romą było ich 639, a jeszcze wcześniej przeciwko Leganes 869, co jest nowym rekordem klubu w lidze. Nawet w przegranym z Atletico meczu o Superuchar Europy Blancos zaliczyli między sobą 753 zagrania, do czasu dogrywki prezentując się w ataku pozycyjnym co najmniej przyzwoicie.

Na Pizjuan brakowało im jakiejkolwiek płynności. Piłkę stracili aż 97 razy, o blisko 30 więcej niż w w meczu z rzymianami w LM. Lopetegui chciał, by jego podopieczni wysoko naciskali i błyskawicznie odbierali futbolówkę po stratach, zamiast tego co chwilę nadziewali się na kontrataki. Organizacji w grze obronnej nie odnotowano, zawodzili wszyscy, na czele z nie wracającym się po stratach do obrony Marcelo, co doprowadzało Lopeteguiego przy linii bocznej do szewskiej pasji. Lewa strona Realu to chyba największy mankament defensywy Królewskich. Baskijski trener stawia na Marcelo, ale ciężko nie odnieść wrażenia, że gdyby miał do dyspozycji doświadczonego, bardziej defensywnie usposobionego lewego obrońcę, Brazylijczyk częściej siadałby na ławce.

Mały szpital przed derbami

W sobotę z usług Marcelo Lopetegui na pewno nie skorzysta. Spotkanie z Sevillą obrońca okupił kontuzją mięśniową wykluczającą go z gry na co najmniej dwa tygodnie. W teorii Real powinien być dzięki temu bardziej zwarty w defensywie. W praktyce może być z tym różnie. Jedynym nominalnym zmiennikiem Marcelo jest w tej chwili młodziutki Sergio Reguilon, który wciąż czeka na debiut w pierwszej drużynie. W zanadrzu pozostaje również Nacho, ale on, podobnie jak Brazylijczyk, na Pizjuan prezentował się fatalnie. Być może Bask zdecyduje się cofnąć do lewej obrony Lucasa Vazqueza, któremu charakterystyką najbliżej do Marcelo. Rozwiązań jest kilka i każde równie ryzykowne, co gra nieobliczalnego ostatnio zawodnika z Kraju Kawy.

Większym kłopotem przed sobotnim starciem może być dla Realu brak Isco, będącego świeżo po operacji wycięcia wyrostka robaczkowego. Świetnie dysponowany ostatnio Andaluzyjczyk zdawał się być pewniakiem do wyjściowej jedenastki w derbach, gdzie jego gra na małej przestrzeni przy agresywnym podejściu Atleti byłaby nieocenionym atutem. Jedyną dobrą wiadomością jest powrót do treningów Daniego Carvajala, co może oznaczać jeden ból głowy mniej dla szkoleniowca Los Blancos.

Marazm w ataku

W pierwszych tygodniach sezonu Karim Benzema i Gareth Bale dali kibicom nadzieję, że brak Cristiano Ronaldo nie wpłynie znacząco na potencjał ofensywny Realu. Francuz zaliczył najlepszy w barwach Blancos start sezonu, strzelając pięć goli w czterech meczach, natomiast Walijczyk trafiał do siatki w czterech kolejnych spotkaniach, a przy okazji dorzucił do tego trzy asysty.

O ile Bale’owi zdarzył się do tej pory słabszy występ jedynie przeciwko Sevilli, gdzie i tak był najgroźniejszym i najbardziej aktywnym graczem Królewskich, tak Benzema od blisko miesiąca niebezpiecznie zaczyna przypominać samego siebie z poprzedniego sezonu ligowego (w trakcie całych rozgrywek zanotował wtedy zaledwie pięć goli). W ostatnich potyczkach z Athletikiem, Romą, Espanyolem i Sevillą Francuz snuł się po boisku, mając marginalny wpływ na poczynania swojego zespołu w ofensywie. W tych czterech starciach nie oddał ani jednego celnego strzału na bramkę, nie zaliczył też żadnej asysty. We wrześniowych meczach La Ligi miał zaledwie jedno kluczowe podanie, a wszystkie spotkania rozpoczynał w wyjściowym składzie. Nierówny jest też Marco Asensio, który zbyt często unika brania na siebie większej odpowiedzialności. Tercet BBA po imponującym początku sezonu znacząco obniżył loty.  W derbach będzie miał zatem coś do udowodnienia. Kolejny słaby występ sprawi, że cień Cristiano Ronaldo jeszcze mocniej padał będzie na trójkę atakujących.

Emocjonalna górska kolejka

Dla Rojiblancos obecny sezon przybrał natomiast formę sinusoidy. Zaczęło się od prestiżowej wygranej nad Realem w Superpucharze Europy i zapowiedzi hiszpańskich ekspertów, że zespół Simeone jest silniejszy niż kiedykolwiek, by już po kilku tygodniach na Wanda Metropolitano bito na alarm. W czterech pierwszych kolejkach La Ligi Atleti zdobyło zaledwie pięć punktów i już na starcie rozgrywek miało siedem „oczek” mniej od Barcelony i pięć od Realu. Teraz w czerwono-białej części Madrytu znowu jednak panuje optymizm. Atletico zaczęło wygrywać, grając jednocześnie niemal bezbłędnie w obronie, a strata do dwóch najgroźniejszych rywali szybko została zniwelowana do dwóch punktów. Na Estadio Santiago Bernabeu podopieczni „Cholo” powalczą zatem o wyprzedzenie Królewskich w ligowej tabeli. Przy odrobinie szczęścia mogą nawet po siódmej kolejce dogonić Barcelonę, tę bowiem czeka trudny pojedynek z Athletikiem.

Terytorium Simeone

Choć w sobotę derby odbędą się terenie Realu, trudno do końca potraktować to jako atut Los Blancos. Bernabeu, jak słusznie podkreślił dziennik „Marca”, jest w ostatnich latach terytorium Simeone. Argentyńczyk nie przegrał na tym stadionie w La Lidze od 2012 roku, w pięciu ostatnich starciach trzykrotnie notując zwycięstwo, a dwa razy remis. W historii Realu Madryt tylko jeden zespół dłużej pozostawał niepokonany na Bernabeu – w latach 40. ubiegłego wieku Valencia nie zaznała smaku porażku w sześciu kolejnych spotkaniach w domu Realu. W sobotę możemy być świadkami historycznego wyczynu Atletico „Cholo”.

Simeone zadbał o to, by jego zespół podszedł do derbów w dobrej dyspozycji fizycznej. W poprzedniej kolejce w meczu z Hueską odpoczywali Saul, Rodrigo i Junafran. W 40. minucie boisko opuścił co prawda odczuwający dyskomfort Gimenez, ale problemy mięśniowe obrońcy nie są poważne i na Bernabeu powinien zagrać od pierwszej minuty. – W jego przypadku jesteśmy optymistami – przyznał sam Simeone.

Derby sezonu?

Sobotnie derby mogą zadecydować nie tylko o zmianach na szczycie ligowej tabeli, ale i postawie obu zespołów w najbliższych tygodniach. Dla Realu kolejna porażka z drużyną z topu oznaczać może początek dużego dołka. Julen Lopetegui musi dać swoim piłkarzom poczucie, że jest w stanie przygotować ich na rywalizację z najlepszymi. W innym przypadku może skończyć się jak przed rokiem, kiedy już w grudniu Real poddał rękawicę w walce o mistrzostwo kraju. W przypadku Atletico zwycięstwo w derbach nie tylko utwierdzi Rojiblancos, że w erze post-Cristiano są od swojego rywala zza miedzy mocniejsi, ale też d odpowiedniego kopa, który pozwoli im rozpędzić się w rywalizacji o tytuł.

Początek meczu Real – Atletico o godz. 20.45. Relacja w serwisie Sport.pl i aplikacji mobilnej Sport.pl LIVE.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.