Dienis Czeryszew - gwiazda MŚ chce podbić ligę hiszpańską

Gdyby Rosja miała własne Hollywood, filmowcy podjęliby się nakręcenia filmu o Dienisie Czeryszewie. Do tej pory wiecznie niespełniony tym razem może pokazywać zaciśniętą pięść w geście triumfu.

Wiecznie kontuzjowany, niespełniony i niepotrzebny. Jeden udany mundial może diametralnie odmienić karierę, a Rosjanin jest ku temu na dobrej drodze. Ponad dwadzieścia lat temu Oleg Salenko, jako król strzelców mistrzostw świata wybrał się do Valencii. Hiszpanii – delikatnie mówiąc – nie podbił. Tym razem La Ligę w barwach Nietoperzy po raz kolejny stara się podbić 27-letni Czeryszew.

Skrzydłowemu fortuna do tej pory nie sprzyjała. Pamiętają o tym cały czas w Villarealu, którzy po tegorocznym mundialu wcale nie zamierzali uczynić z niego ważnego ogniwa zespołu. Wypożyczenie na Estadio Mestalla jest znakiem ograniczonego zaufania wobec gwiazdy MŚ. Nie od dziś wiadomo, że te lubią po powrocie na niwę klubową szybko spadać.

Na mistrzostwach nieszczęście jednego bywa szczęściem drugiego. Kontuzjowany Ałan Dżagojew musiał opuścić boisko z powodu kontuzji po zaledwie 24 minutach od pierwszego gwizdka w meczu otwarcia mundialu z Arabią Saudyjską. Na plac gry wszedł Czeryszew. Zaczął jako rezerwowy, skończył jako najlepszy, zdaniem wielu, piłkarz Sbornej, która awansowała aż do ćwierćfinału.

Zaledwie miesiąc dzielił ogromny pesymizm od poczucia dumy z zespołu narodowego. „Umysłem Rosji nie zrozumiesz i zwykłą miarą jej nie zmierzysz” – pisał przed laty poeta Fiodor Iwanowicz Tiutczew. Słowa te można odnieść również do specyfiki mundiali, które lubią kreować niespodziewanych bohaterów.

Pół kadencji Putina z kontuzjami

Taka kolej rzeczy nie powinna być zaskoczeniem, gdy mowa o kimś, kto wyszedł z akademii Realu Madryt, był zmiennikiem Cristiano Ronaldo oraz mocnym ogniwem ofensywy Villarealu. Nawet rosyjskość u Czeryszewa jest dość ograniczona. Dienis Dmitrijewicz urodził się w Niżnym Nowogrodzie, ale ze względu na karierę piłkarską ojca, większość życia spędził w Hiszpanii. Na Półwyspie Iberyjskim stawiał pierwsze futbolowe kroki, podążając za klubami, w których grał Czeryszew senior.

W końcu trafił do akademii Realu Madryt, błyskawicznie adaptując się w nowym miejscu. Płynie w nim rosyjska krew, ale lepiej niż językiem ojczystym posługuje się hiszpańskim. Problem w tym, że nawet jakby młody Dienis wyrażał swoją iberyjskość poprzez zabawę do białego rana, popijanie sangrii lub spanie do południa, nie pomogłoby mu to w przebiciu się do pierwszego składu Królewskich. Nie potrafili tego uczynić znacznie lepsi i bardziej doświadczeni niż nieopierzony Rosjanin.

Gdy Jose Mourinho podjął decyzję o zabraniu Czeryszewa na zgrupowanie pierwszego zespołu, optymizmu w rosyjskich mediach było co niemiara. Można było zrozumieć tamtejszych dziennikarzy ze względu na niepowodzenia reprezentantów za granicą i powolną stagnację wiecznych „młodych i utalentowanych” – Ałana Dżagojewa i Igora Akinfiejewa. „Jedyną przeszkodą w zrobieniu kariery w Realu jest Cristiano Ronaldo” – pisali. Późniejsze wypożyczenie Czeryszewa do Sevilli pokazało, jak bardzo się mylili.

Chwilowe oddanie go na Estadio Ramón Sánchez Pizjuán było dowodem na dostrzeżenie w nim wielkiego potencjału. Gdy koledzy z Castilli wyruszali zbierać pierwsze szlify w drugiej lidze bądź słabiakach Primera División, Dienisa rzucono na głęboką wodę w klubie regularnie występującym w europejskich pucharach.

Utopił się błyskawicznie, ale przyczyną nie był poziom. Już w debiucie przeciwko Rayo Vallecano doznał pierwszej poważnej kontuzji. Podbój Andaluzji spalił na panewce po zaledwie siedemnastu minutach.

Jak na wychowanka Realu przystało, czekało go kolejne wypożyczenie – tym razem do Villarealu. Sezon 2014/15 okazał się dla niego nadspodziewanie udany. Zaliczając dziewięć asyst, słusznie został uznany za jedną z najważniejszych postaci Żółtej Łodzi Podwodnej. Klub chciał go wykupić, ale z jakiegoś powodu Królewscy chcieli go z powrotem u siebie.

Trafił tam na krótko – głównie po to by przesiadywać na ławce rezerwowych. Mimo dość dyskretnego kolejnego podejścia, zanotował jeden spektakularny występ, po którym śpiewało o nim całe Camp Nou. Kibice Barcelony – rywala Realu śpiewali „Czeryszew, kochamy cię!” – co samo w sobie nie brzmi zbyt optymistycznie. Wystawienie go w meczu Pucharu Króla z Cadiz skutkowało wyrzuceniem Realu z rozgrywek. Sęk tkwił w nieuprawnieniu zawodnika do gry. Powodem były żółte kartki, uzbierane jeszcze w poprzednim sezonie.

Dla Dienisa nie była to jeszcze tak wielka tragedia, jak seria kontuzji, które znowu wyhamowały jego karierę. Dziennikarze „Sowieckiego Sportu” obliczyli, że od 2013 do 2017 roku zmarnował ponad 700 dni na leczenie urazów. Czasem spędzonym przez niego na rehabilitacjach można by wypełnić połowę jednej z kadencji prezydenta Władimira Putina.

Szefostwo Villarealu okazało się bardzo wyrozumiałe, ostatecznie wykupując szklanego piłkarza za liche siedem milionów euro. Cena nie okazała się zaniżona w perspektywie ostatniego sezonu – niezwykle ubogiego pod względem statystyk. W 32 meczach strzelił jedynie cztery gole, notując przy tym trzykrotnie mniej asyst niż w swoim najlepszym dotychczas sezonie.

Z perspektywy czasu brzmi to niewiarygodnie, ale przed mundialem nie było pewne czy Stanisław Czerczesow powoła Czeryszewa do 23-osobowej kadry. Rola rezerwowego była sprawiedliwą decyzją wobec zawodnika, co do którego zawsze były wielkie oczekiwania – później brutalnie weryfikowane przez rzeczywistość.

Prime Time Dienisa Czeryszewa

Nie było czasu na głębsze przemyślenia – Stanisław Czerczesow musiał reagować natychmiastowo. Kontuzjowany Dżagojew schodzi, zastępuje go piłkarz, który nie był wcześniej pewien udziału na mundialu odbywającym się w jego ojczyźnie. Wejście na boisko, pierwsza bramka, druga bramka i po sprawie.

Z Egiptem również nie poszło mu najgorzej, dorzucił kolejnego gola. Nie tak pięknego, jak ten na 4:0 z Arabią Saudyjską, ale pieczętującego wyjście z grupy, o które każdy w Rosji modlił się przed inauguracją. Tisze jediesz, dalsze budiesz – zdawał się powtarzać trener Czerczesow.

Z Urugwajem Czeryszew również trafił, ale nie tak jakby mógł sobie tego życzyć. Piłka po strzale Diego Laxalta odbiła się od niego i zmyliła Igora Akinfiejewa. Po porażce 0:3 wszyscy skazywali Sborną na pożarcie przez Hiszpanów.

Najlepszy strzelec zespołu w meczu 1/8 finału nie wyszedł na boisko od pierwszej minuty. Nie była to kara za gola samobójczego ani obawy o szpiegostwo na rzecz kraju, w którym się wychował, lecz zwykły zamysł taktyczny Stanisława Czerczesowa. Sensacyjne zwycięstwo nad Hiszpanią nie było ostatnią niespodzianką przygotowaną przez podopiecznych byłego trenera Legii Warszawa.

W ćwierćfinale z Chorwatami Dienis Czeryszew popisał się pięknym golem. Strzelając tuż pod poprzeczkę bramki, strzeżonej przez Daniela Subasicia pokazał, że co druga zdobyta przez niego bramka musi być wyjątkowej urody. Ostatecznie Sborna odpadła po serii jedenastek, ale Dienis w odróżnieniu od większości kolegów z reprezentacji może z optymizmem patrzeć w przyszłość.

- W ciągu ostatnich trzech lat zmarnował mnóstwo czasu za sprawą kontuzji, przez co nie rozwinął się tak, jak zakładano. Najgorsze już jednak za nim. Już teraz w Valencii pokazuje, że mundial nie musi być jego ostatnim słowem – twierdzi Siergiej Podgornow, dziennikarz Sowieckiego Sportu.

Czeryszew nie wraca do złotej klatki w postaci przepłacanej ligi rosyjskiej ani na ławkę średniego zagranicznego klubu. Jeśli w obecnym sezonie powtórzy formę z mundialu, może w końcu spełnić oczekiwania. O ile tylko zdrowie pozwoli.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.