Zinedine Zidane - geniusz, którego świat nie zawsze rozumie

W debiutanckim sezonie triumf w Lidze Mistrzów, a w kolejnym szansa na stanie się pierwszym w historii szkoleniowcem, który to trofeum obroni. Mimo że Zinedine Zidane na każdym kroku udowadnia, że ma zadatki na wybitnego trenera, krytyków jego metod pracy nie brakuje. Najmocniej Francuzowi dostaje się za przywiązanie do BBC. Być może jednak to przywiązanie i sposób, w jaki zarządza składem, jest właśnie tajemnicą sukcesu Zidane'a.

Jeszcze w żadnym sezonie tak mocno nie kwestionowano przydatności ofensywnej trójki Realu Madryt. Słabsza dyspozycja trapionego kontuzjami Garetha Bale'a i grającego w kratkę Karima Benzemy każe się zastanowić, czy aby na pewno ta dwójka wraz z Cristiano Ronaldo jest wyborem, który gwarantuje Królewskim największą jakość w ataku. O ile pozycja Portugalczyka jest niepodważalna i nikt jej nie kwestionuje, tak Walijczyk z Francuzem zbyt mocno odstają od lidera drużyny. Mimo to Zinedine Zidane uparcie stawia na tercet BBC i wciąż podkreśla, że jeśli tylko cała trójka jest zdrowa, będzie grać.

Kłopot bogactwa

Zarówno madrycka prasa, jak i kibice Los Blancos coraz głośniej domagają się większej roli w zespole dla Isco, Marco Asensio, Alvaro Moraty i James Rodrigueza, oczywiście kosztem Bale'a i Benzemy. Statystyki zdecydowanie przemawiają na korzyść najważniejszych postaci Realu Madryt B, jak określa się zmienników w drużynie Zidane'a. Morata na strzelenie 20 goli w sezonie 2016/2017 potrzebował zaledwie 1791 minut, co czyni go zawodnikiem z najlepszym stosunkiem czasu spędzonego na boisku do liczby zdobytych bramek (strzela średnio co 90 minut). Dla porównania Benzema, rozgrywając aż 2923 minuty, do siatki rywala trafił 17 razy. Pod tym względem nie tylko z Moratą, ale i Asensio, Jamesem i Isco przegrywa także Gareth Bale. Oczywiście to tylko liczby, które nie uwzględniają choćby tego, jakim przeciwnikom strzelali zmiennicy, a jakim piłkarze będący pierwszym wyborem Zidane'a. Mimo wszystko obrazują problem, z jakim zmaga się francuski szkoleniowiec, mianowicie kłopotem bogactwa.

Efekt Zidane'a

Pytany o debatę na temat wyższości Realu B nad Realem A toczącą się w hiszpańskich mediach, Zidane odpowiada krótko. - Nie ma Realu A i B. Wszyscy są tak samo ważni - te słowa powtarza do znudzenia, jak wyuczoną za młodu mantrę. Zdaje się, że dla Francuza nie jest to jednak tylko pusty slogan, a filozofia zarządzania szatnią. Filozofia, która - przynajmniej na razie - jest zabójczo skuteczna. Choć bez wątpienia Isco, James czy Morata chcieliby grać częściej, czego zresztą nie kryją, żaden z nich nie wystąpił otwarcie przeciwko trenerowi. Wręcz przeciwnie, szatnia Królewskich jest zjednoczona i gotowa do poświęceń w imię sukcesów kolektywu. - Odkąd tutaj jestem, nigdy nie mieliśmy tak dobrej atmosfery - stwierdził przed kilkoma tygodniami Marcelo. - Każdy jest ważny. Wszyscy jesteśmy gotowi, by pomagać, gdy trener nas potrzebuje - dodał Isco, o którym prasa z Półwyspu Iberyjskiego pisała najczęściej w kontekście niezadowolenia z decyzji personalnych francuskiego szkoleniowca.

O zjednoczeniu piłkarzy najlepiej świadczy obrazek z rewanżowego starcia z Bayernem Monachium w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Kiedy Zidane nakreślał plan na dogrywkę swoim podopiecznym, gdzieś z boku, z dala od grupy samobójcze trafienie przeżywał wściekły na siebie Sergio Ramos. Po chwili przy kapitanie pojawił się James Rodriguez, rezerwowy, o którego frustracji spowodowanej rzadką grą "Marca" i "As" rozpisywały się od miesięcy. - Spokojnie, potrzebujemy tylko jednej bramki. Damy radę - pocieszał i motywował zarazem Ramosa Kolumbijczyk. Kilkanaście minut później obrońca dośrodkował wprost na klatkę piersiową Cristiano Ronaldo, a Portugalczyk strzelił upragnionego przez madrytczyków gola rozpoczynającego marsz Królewskich do półfinału.

Piłkarze szanują Zidane'a, a co najważniejsze - darzą go zaufaniem. Jak podkreśla "Marca", Francuz rozmawia indywidualnie ze wszystkimi, nigdy nikogo nie oszukując. Doskonale zdaje sobie sprawę z faktu, że by triumfować, potrzebuje więcej niż jedenastu zawodników. I stale powtarza im to, co dziennikarzom na konferencjach prasowych: - Wszyscy są ważni.

Liga Mistrzów. "Atletico wpadło pod jadący pociąg. Real jest obiema nogami w finale"

Siedząc w głowie piłkarza

Zidane potrafił dotrzeć do piłkarzy i stworzyć drużynę. Udało mu się to w dużej mierze dzięki długiej i bogatej w sukcesy karierze, ale i temu, że kariera ta miała swoje wzloty i upadki. Jak nikt inny Francuz zdaje się rozumieć, co dzieje się w głowach jego piłkarzy, znając z autopsji wszystko, co przeżywają. Może właśnie dlatego tak uparcie stawia na Karima Benzemę i - w szczególności - Garetha Bale'a. Gdy Zidane rozpoczynał swój piłkarski etap w Realu Madryt, pierwsze miesiące nie były łatwe. Nie zawsze grał na miarę oczekiwań, zdarzało się, że na Estadio Santiago Bernabeu słyszał nawet gwizdy. Sezon zakończył jednak jako bohater, zapisując się w historii klubu przepiękną bramką z Bayerem Leverkusen w finale Ligi Mistrzów. Francuz wie, że każdy zawodnik miewa lepsze i gorsze okresy, ale te drugie w przypadku największych nazwisk nigdy nie trwają długo. Liczy, że podobnie będzie z Walijczykiem.

W ostatnich miesiącach Bale był cieniem samego siebie i teoretycznie zdają się widzieć to wszyscy poza szkoleniowcem Królewskich. Ten jednak dalej stawia na skrzydłowego i obdarza go zaufaniem nieproporcjonalnym do prezentowanej dyspozycji. Wielu Walijczyka już skreśliło, a część fanów wolałaby widzieć go poza Bernabeu. A przecież jeszcze na początku sezonu, po wyśmienitym Euro 2016, w którym sensacyjnie poprowadził swój zespół do półfinału, był jednym z jaśniejszych punktów Realu. Pamięć kibica bywa jednak krótka i mglista. Jesteś tak dobry jak twój ostatni mecz? W przypadku Bale'a wydaje się to na trybunach madryckiego stadionu wyjątkowo aktualne.

Nikt w stolicy Hiszpanii nie chce chyba pamiętać, że przez kontuzje piłkarz, za którego Florentino Perez zapłacił 100 milionów euro, stracił w tym sezonie aż cztery miesiące, podobnie zresztą jak przed rokiem. Mimo słabszej formy wynikającej z długiej rekonwalescencji to po dośrodkowaniu Walijczyka Real w poprzednim sezonie zdobył jedyną bramkę w półfinałowym dwumeczu z Manchesterem City, a w wielkim finale po jego zagraniu głową piłkę do siatki wpakował Sergio Ramos. I choć w Lidze Mistrzów 2015/2016 ani razu nie wpisał się na listę strzelców, odegrał ważną rolę w ostatecznym triumfie Królewskich. Zidane, w odróżnieniu od kibiców, pamięć ma świetną i doskonale wie, że Bale nawet bez wielkiej formy może okazać się kluczowy dla sukcesu Realu. A w dłuższej perspektywie, jeśli ominą go kolejne urazy, zawodnikiem na miarę pokładanych w nim oczekiwań.

Elastyczność drogą do sukcesu

Gra z BBC wymusza niejako na Francuzie ustawienie 4-3-3, uniemożliwiające częstszą grę Isco, Asensio i Jamesowi, dla których jako klasycznych dziesiątek nie ma miejsca w formacji z trójką środkowych pomocników, w tym jednym defensywnym. Gdy kogoś z nietykalnego tridente brakuje, Zidane przechodzi na 4-1-4-1 lub 4-4-2, w którym Królewscy z Isco, Asensio i Jamesem w składzie, przynajmniej w ostatnich tygodniach, wyglądają na zespół lepszy. Sam szkoleniowiec podkreśla jednak, że formacja zależy tylko i wyłącznie od potrzeb w danym spotkaniu, a nie przywiązania do nazwisk. - Bale też mógłby grać w linii czterech pomocników, ale razem z Benzemą i Ronaldo są bardziej efektywni, gdy grają wyżej. Przy 4-4-2 mamy więcej kontroli w środkowej strefie, ale nie zawsze nam na tym zależy. Możemy grać różnymi ustawieniami, na końcu liczy się jednak to, czego w danej chwili potrzebujemy jako drużyna - tłumaczy Francuz.

Zidane doskonale zna zalety i wady swojego tridente, dlatego cieszy się z tak szerokiej i wszechstronnej kadry. Preferuje BBC, ale gdy to nie jest efektywne, dzięki jakości piłkarzy, jakich ma na ławce, może próbować innego podejścia. I choć wielu jego decyzje krytykuje, on wychodzi póki co na swoje, pozostając zależnym tylko od siebie w walce o mistrzostwo Hiszpanii i będąc o krok od finału Ligi Mistrzów. Jeśli sezon skończy w podwójnej koronie, nikt kwestionować jego metod nie będzie. Przynajmniej do przyszłego sezonu i pierwszego poważniejszego kryzysu, który jak w każdej drużynie, kiedyś w końcu nadejdzie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.