Borussia przekonywała Haalanda filmikami na WhatsAppie i kontraktem od Pumy. Czy najciekawszy transfer tej zimy wypali od razu?

W Dortmundzie widzą w Haalandzie brakujący element mistrzowskiej układanki, w Manchesterze żałują, że nie wylądował na Old Trafford, ale rywale nie drżą przed nim ze strachu. W nowych klubach nigdy nie strzelał od razu. Zawsze potrzebował przetarcia.

Erling Haaland ma zdolność do zapadania w pamięć. Kibicom w Polsce - podczas Euro do lat 20, gdy w meczu z Hondurasem strzelił 9 goli i jednym meczem zapracował na tytuł króla strzelców całego turnieju. Kibicom w Europie - świetną jesienią w Lidze Mistrzów, w której więcej bramek zdobył tylko Robert Lewandowski. I właśnie jego drogą Haaland ma podążać. Krok po kroku. Najpierw ograć się w Borussii, podbić Bundesligę i dopiero odejść do największego klubu. Najlepiej z wymarzonej Premier League. Już nie jako zdolny nastolatek, a jako gwiazda europejskiej piłki.

Zobacz najlepsze akcje Lewandowskiego w meczu z Borussią Dortmund:

Zobacz wideo

Haaland nigdy się nie spieszył: wyjechać z Norwegii mógł znacznie wcześniej, bo już po pierwszym sezonie w seniorach, rozegranym w drugiej lidze norweskiej, na testy zaprosił go Hoffenheim. Norweg miał wtedy szesnaście lat i zamiast od razu porywać się na zagranicę, wolał przejść do pierwszoligowego Molde. Pod skrzydła samego Ole Gunnara Solskjaera, najlepszego napastnika w historii jego kraju, który ponoć osobiście go wypatrzył i namawiał na transfer. 

Słabe dobrego początki

Najwyższej ligi nie wziął szturmem - w pierwszym sezonie strzelił tylko dwa gole. Otrzaskał się, skończył osiemnaście lat i już w drugim sezonie trafił do siatki dwanaście razy. Już wtedy pytały o niego kluby z Premier League. Nazwisko na Wyspach wciąż jest kojarzone ze względu na jego ojca - Alfa-Ingego, który dla Nottingham Forest, Leeds United i Manchesteru City rozegrał w sumie ponad 200 meczów. I może to jego znajomość piłkarskich realiów, a może świadomość samego Erlinga sprawiła, że zamiast od razu do któregoś z angielskich klubów trafił do Red-Bulla Salzburg, słynącego ze świetnej pracy z młodymi zawodnikami. 

Ale pierwsza runda po przeprowadzce do Austrii rozczarowała. Pięć meczów, jeden gol. Z klubu musiał odejść Moanes Dabour, żeby Haaland regularnie grał w pierwszym składzie. W drugim sezonie, już po zmianie trenera z Marco Rose’a na Jesse Marscha, nastąpiła eksplozja jego talentu. Rzadko zdarzały się mecze, w których nie trafiał do siatki. W austriackiej Bundeslidze trzy razy cieszył się z hat-tricka, a w sześciu meczach Ligi Mistrzów strzelił osiem goli: 3 KRC Genk, 1 Liverpoolowi, 2 Napoli i jeszcze po jednym w rewanżach z Włochami i Belgami. Nie zdobył bramki tylko w ostatnim spotkaniu przeciwko The Reds.

Zamarzyło o nim pół Europy. Najwięcej pisało się o Juventusie, Manchestrze United i RB Lipsk. Rozmowy z United były na tyle zaawansowane, że gdy Borussia Dortmund wyskoczyła z drugiego szeregu, przekonała piłkarza i pod koniec grudnia zaprosiła na tajne badania lekarskie, wciąż nie byłą pewna czy ten wyścig o Haalanda uda jej się wygrać. Sam sposób w jaki przekonała go do transferu, zasługuje na uwagę.

Sammer, Puma i What’s App 

Ponoć dostrzegła go już w sierpniu 2016 roku, podczas mistrzostw Europy do lat 17. Haaland, większy o głowę od swoich rówieśników, grał wtedy na obu skrzydłach i zainteresował skauta BVB. Dowiedział się, że młodzieniec wchodzi już do pierwszego zespołu Molde i w przyszłym sezonie ma grać w najwyższej lidze. - Oglądaliśmy jego każdy występ. Osobiście lub na wideo - powiedział The Athletic, Markus Pilawa, skaut Borussii. - Toczyła się debata czy powinniśmy sprowadzić go do naszej akademii, ale on zdecydował się wtedy na transfer do Salzburga. Dzięki temu, prawidłowe ocenienie go, było dla nas jeszcze łatwiejsze - tłumaczy. W Austrii potajemnie odwiedzał go Matthias Sammer, legenda Borussii, dzisiaj doradzająca zarządowi klubu.

Klauzula wykupu Haalanda z Salzburga wynosiła zaledwie 20 milionów euro i wszyscy wiedzieli, że to absolutna okazja. Zaczęła się wojna klubów na argumenty. Borussia zaczęła od tego, że najbardziej ze wszystkich zainteresowanych zespołów potrzebuje napastnika. W Juventusie jest Cristiano Ronaldo, Gonzalo Higuain i Paulo Dybala. Timo Werner to największa gwiazda RB Lipsk. A Manchester United atak zbudował wokół Markusa Rashforda i Anthony’ego Martiala. W Dortmundzie natomiast, szukali porządnego napastnika  od odejścia Pierre'a-Emericka Aubameyanga. Paco Alcacer w dłuższej perspektywie okazał się zbyt podatny na kontuzje i wahania formy, by opierać na nim atak zespołu walczącego o mistrzostwo Niemiec. Nie dość, że Haaland w Borussii będzie grał najczęściej, to otoczą go znakomici asystenci: Jadon Sancho, Thorgan Hazard, Marco Reus czy Julian Brandt. Dla fizycznego napastnika, tacy dogrywający to skarb. 

Nikt z otoczenia zawodnika nie stara się ukryć, że Dortmund ma być tylko przystankiem przed transferem do największego klubu. The Athletic podaje, że Borussia wygrała z Manchesterem United planem rozwoju zawodnika. Wszystko miała przemyślane, opracowane i szczegółowo omówiła to podczas spotkania. Na Old Trafford, Haaland zarabiałby więcej, ale jego przyszłość nie byłaby tak jasna. "Borussia w przeciwieństwie do United, ma duże doświadczenie w promowaniu zawodników do klubów, które regularnie grają w Champions League. To zdecydowało" - gwarantuje norweski informator The Athletic. 

Borussia w pomoc przy przekonywaniu Haalanda zaangażowała również swoich piłkarzy. Na WhatsAppie wysyłali Norwegowi krótkie filmiki, w których zachęcali go do przyjścia. Pomógł też Bjorn Gulden, dyrektor generalny Pumy w Norwegii. Niemiecki koncern jest sponsorem i mniejszościowym akcjonariuszem Borussii. Haaland, grający w butach Nike, dostał lukratywną ofertę od Pumy. Decyzji jeszcze nie podjął, ale nawet jeśli nie zdecyduje się na zmianę sponsora, to propozycja i tak mu się przyda. Jego agent, Mino Raiola, może dzięki niej wynegocjować z Amerykanami znacznie lepsze warunki nowej umowy. A o tym, że Raiola potrafi się targować, nikogo nie trzeba przekonywać. Pokazują to nawet rozmowy z BVB, która, żeby ściągnąć Haalanda musiała zapłacić: 20 milionów Salzburgowi, 10 milionów ojcu zawodnika i 15 milionów euro samemu Raioli. Na koniec - zbliżyć swoją ofertę dla piłkarza, do tej Manchesteru United, która wynosiła 10 milionów euro rocznie. Kontrakt jest długi - do czerwca 2024 roku, ale po raz pierwszy od odejścia Mario Goetzego, Borussia została zmuszona do wpisania klauzuli odstępnego. Prawdopodobnie aktywuje się po kilku latach i - zdaniem The Athletic - znacznie przekracza 50 milionów euro podawane przez inne media.

Transfer na przyszłość czy na już?

- Nie ma jednak żadnej gwarancji, że ktoś, kto zdobywał bramki w Austrii, od razu będzie to robił w niemieckiej Bundeslidze. Przede wszystkim ze względu na wyższe tempo i intensywność - uważa Markus Pilawa, skaut Borussii. - Ale są czynniki, które określają nam prawdopodobieństwo sukcesu. Patrzyliśmy na rozwój fizyczny i osobowość Haalanda. Wiemy jak radzi sobie z niepowodzeniami i błędami, jaki jest język jego ciała - tłumaczył. Na tej podstawie stwierdzono, że Norweg jest gotowy na grę w Dortmundzie. 

Patrząc długofalowo, Borussia zrobiła znakomity interes. Ale czy Haaland pomoże jej od razu? Dotychczas we wszystkich klubach najpierw potrzebował przetarcia, jednej rundy na wprowadzenie się. Ani w Byrne, ani w Molde, ani w Salzburgu nie strzelał od razu. A teraz czeka go prawdopodobnie największy przeskok z dotychczasowych. Zaczął niefortunnie, bo od niegroźnej kontuzji kolana, przez którą przegapił jednak kilka treningów na obozie przygotowawczym. Sobotni mecz z Augsburgiem rozpocznie więc na ławce rezerwowych i pojawi się na boisku w drugiej połowie. To będzie początek dopasowywania Haalanda do Borussii i Borussii do Haalanda, bo przecież trener Lucien Favre na typowe dziewiątki stawiał dotychczas niechętnie.  

Więcej o:
Copyright © Agora SA