Historia jak z gry komputerowej. Trener, który zaczynał w czwartej lidze szwedzkiej, objął zespół z Premier League. Przed rokiem chciała go Legia

To kariera jakich tysiące w "Football Managerze". Ale w rzeczywistości awans z czwartej ligi szwedzkiej do Premier League zdarza się po raz pierwszy. Grahamowi nazwisko Potter pasuje, bo wyczarował kilka awansów, wspaniałą przygodę Ostersunds w Lidze Europy i 10. miejsce w Championship z mającą spaść Swansea. Zamiast różdżki ma niecodzienne metody treningowe.

Skończył karierę piłkarską z ośmioma występami w Premier League i ponad trzystoma w niższych angielskich ligach. Wiedział, że chce być trenerem i czuł, że dokonania boiskowe mu tego nie ułatwią. Że żadnej przewagi na starcie – jak Frank Lampard czy Gary Neville - mieć nie będzie. Był jednym z wielu. A jedni z wielu zaczynają na samym dole. Potter tym różni się od reszty, że wspinał się w Szwecji, a nie w Anglii. Właśnie objął Brighton. Stamtąd widać już szczyt.

Zobacz wideo

Graham Potter, trener-czarodziej

Osiem lat temu trafił do miasta, w którym zimą temperatura spada do minus 20 stopni, szybko robi się ciemno i chociaż przestrzeń gminy jest olbrzymia – niemal jak cała Belgia, to mieszka tam tylko 125 tys. osób. – Pierwsza myśl młodych ludzi po skończeniu szkoły, to ucieczka do Sztokholmu – tłumaczy Lasse Lindis, jeden z założycieli Ostersunds. Klubu, do którego Potter trafił kilka tygodni po tym, jak spadli do czwartej ligi, stracili najlepszych zawodników, trenera i nadzieję, że uda się to pozbierać. Prezes przypomniał sobie, że dwa lata temu jego kumpel, Graeme Jones, były piłkarz Boston United, polecił mu swojego kolegę, który ponoć miał zadatki, by zostać niezłym trenerem. Potter się zgodził. – To była moja jedyna szansa. Trzeba w życiu ryzykować – uważa. Przyleciał do Szwecji i z przeciętnym zespołem wygrał czwartą ligę, później trzecią i po dwóch latach był już na zapleczu Allsvensan – najwyższej klasy rozgrywkowej. Potrzebował wzmocnień i pomysłowości, by ich dokonać, bo klub nie miał pieniędzy na nowych piłkarzy. Dobrym miesiącem był ten, w którym udało się zapłacić na czas pensje piłkarzy, rachunki za prąd, wodę i zatankować autobus.

Potterowi trudno było namówić Szwedów będących do wzięcia za darmo, bo oni też woleli znaleźć klub w Sztokholmie i żyć w stolicy. Nie miał nagrań wideo ani asystentów, więc wszystkich piłkarzy oceniał sam oglądając ich na żywo. – Codziennie spędzałem kilka godzin w samochodzie jeżdżąc z meczu na mecz – mówi. Do gry w Ostersunds najłatwiej było mu przekonać uchodźców z Syrii, Iranu, Iraku i krajów afrykańskich. Ściągnął też rodaków z ósmej ligi angielskiej i Curtisa Edwardsa z rezerw Middlesbrough, który już żegnał się z futbolem i witał z pracą na budowie u ojca, bo od treningów wolał imprezy. I tak Potter zebrał międzynarodowy zespół, z którym po trzech latach awansował do Allsvensan. – Budujemy drużynę, która musi się poznać, by mieć dobrą atmosferę. Piłkarze muszą odnajdywać się w niekomfortowych sytuacjach, więc każemy im śpiewać i tańczyć. Robić nowe rzeczy – wyjaśniał w „Independent”.

Gdy awansowali do najwyższej ligi, wystawili dla kibiców „Jezioro Łabędzie”. Na poważnie, bez robienia żartów. Przyszło 500 osób, tyle co na ich mecze. A gdy rok później, po otrzaskaniu się w elicie, zdobył Puchar Szwecji i mógł grać w eliminacjach Ligi Europy, piłkarze przygotowali specjalny koncert. Śpiewali piosenki popularne w ich krajach. – To była gala solidarności z uchodźcami. 1600 kibiców przyszło, by odbyć multikulturalną podróż. Wyszło świetnie – ocenia Lindis. A Potter tłumaczy: - Musisz szanować środowisko, z którego jesteś. Atmosfera była świetna. Ostersunds jest specyficzne, więc nie wiem czy to samo zadziałałoby w innym miejscu. Natomiast koncepcje dotyczące funkcjonowania zespołu, budowania relacji między piłkarzami wszędzie są tak samo ważne.

W eliminacjach Ligi Europy pokonali m.in. Galatasaray i PAOK. – Zwycięstwo nad Galatasaray, a później remis na ich fantastycznym stadionie były dla nas kluczowe. Nakręciły nas na cały sezon – uważa Potter. Awansowali do fazy grupowej. Graham oglądał ze swoją żoną mecz Athletiku Bilbao. – Kochanie, jak to możliwe, że oni dzisiaj grają z Barcą, a za kilka dni z wami?! – ekscytowała się Rachel. Wyszli z grupy mając tyle punktów, co Athletic, a z tyłu zostawili Zorię Ługańsk i Herthę Berlin. Trafili na Arsenal i wygrywając 2:1 na Emirates Stadium zapisali najpiękniejszą kartę w swojej historii. Odpadli jednak, bo w meczu u siebie przegrali 0:3. Kibice wiedzieli, że to i tak wynik zdecydowanie ponad stan, więc domagali się by przed 8-tysięcznym stadionem postawić pomnik Pottera, bez którego to wszystko nie byłoby możliwe. – To miłe, ale mam nadzieję, że to tylko plotki. Czułbym się niekomfortowo – komentował trener. - Kiedy do nas przyjechał, na stadion przychodziło 500 osób. Połowa chciała naszej porażki. Te sukcesy zmieniły nie tylko klub, ale cały region. Nagle ludzie zaczęli wierzyć, że będąc tutaj też można się rozwijać i osiągać sukcesy. Że nie trzeba wyjeżdżać do Sztokholmu – twierdzi Lindis.

Graham Potter: „Moja żona jest najważniejsza w tej historii”

- To trener, dla którego najważniejsi są ludzie – uważa Lindis. – Pamiętam pierwszy rok, jak usiadłem i porozmawiałem z Grahamem. Większość trenerów zawsze mówiła o formacjach i taktyce. On nie wspomniał o tym ani słowem. Rozwodził się o procesie uczenia piłkarzy, budowaniu człowieka. Był zupełnie inny niż trenerzy, których znałem. Rozumiał zawodników i wiedział, jak zarządzać ludźmi. Dla mnie, byłego nauczyciela, było to fantastyczne – mówi. Nic dziwnego, Potter skończył studia na kierunku „Przywództwo i inteligencja emocjonalna”. Przed finałem Pucharu Szwecji wpadł na pomysł, by bliscy piłkarzy napisali im w listach co teraz czują i dlaczego są z nich dumni. Zawodnicy otrzymali po dwa listy: pierwszy od Pottera, który pisał każdemu, co sądzi o nim jako człowieku (ani słowa o piłce), a drugi od rodziny. Mało kto się nie rozkleił.

Potter do Ostersund zabrał żonę i roczne dziecko. On oddał się pracy. Codziennie wyjeżdżał szukać nowych piłkarzy, a ona zostawała sama w domu. – Rachel jest kluczowa w tej całej historii. Zdecydowanie najważniejsza. Zostawiła swoją firmę, którą budowała przez 10 lat i wyjechała ze mną daleko od rodziców. Była tu sama. Dopiero później powiedziała mi, że przez pierwsze sześć miesięcy codziennie płakała. Nigdy niczego nie zauważyłem, bo gdy wracałem do domu, ona udawała, że wszystko jest dobrze. Ale tęskniła za naszym domem, rodziną, przyjaciółmi. To normalne – mówił Gharam w wywiadzie dla lokalnej gazety. Na następnym meczu kibice trzymali transparent: „RACHEL, DZIĘKUJEMY!”.

Mówi się, że rok temu, Legia starała się ściągnąć go do Warszawy, ale gdy Potter dostał ofertę ze Swansea, wiedział, że teraz to on może zrobić coś dla swojej żony. Ona chciała wracać. On zresztą też, choć zadanie było trudne. Swansea spadła z Premier League, a eksperci zgadzali się, że robi wszystko, by pójść śladami Sunderlandu i za rok znów być ligę niżej. Odchodzili piłkarze, którzy do czegoś się nadawali. Zostawali ci z wysokimi kontraktami, którym żaden inny klub nie chciał zaproponować podobnych pieniędzy. Swansea zarobiła 50 milionów euro, ale na kupno nowych zawodników przeznaczyła tylko 8. W dodatku, Potter był jej piątym trenerem w ostatnich 19 miesiącach.

Zajęcie na koniec sezonu 10. miejsca to w tych okolicznościach sukces porównywalny z wprowadzeniem Ostersunds do Ligi Europy. Potter pozostał wierny swojemu stylowi. Swansea była najlepsza w lidze pod względem dokładności podań i druga, jeśli chodzi o ich liczbę. Lepsze było Leeds prowadzone przez Marcelo Bielsę – idola Pottera. Anglika inspiruje jeszcze filozofia Pepa Guardioli, zachwyciły go metody treningowe Roberto Martineza, którym przyglądał się, gdy ten pracował w Swansea. – Jest nowoczesnym trenerem, ma świeże pomysły i wciela je w grę. Swansea to drużyna, która dba o piłkę, świetnie się z nią porusza, obrońcy i bramkarz budują akcje od tyłu. To pierwsze, co kojarzy mi się z drużyną Pottera – opisywał Bielsa przed meczem z „Łabędziami”.

- Najbardziej imponujący jest sposób w jaki potrafi zmienić styl gry swojej drużyny podczas meczu – twierdzi Henrik Larsson, który rywalizował z Potterem w lidze szwedzkiej. – Grali w trzech systemach: zaczynali mecz w jednym, w przerwie zmieniali na kolejny i kończyli w jeszcze innym. Mimo że zmieniały się formacje, to wszyscy dobrze wiedzieli, co mają robić – mówi były trener Helsingborgu.

Potter i Brighton mogą stworzyć związek idealny. Graham uwielbia atakować, utrzymywać się przy piłce, zamiast jednego długiego podania woli pięć krótkich. I właśnie za tym tęsknią kibice, którzy w minionym sezonie oglądali jeden z najbardziej topornych zespołów w Premier League. Zajęli miejsce tuż nad strefą spadkową, oddali najmniej strzałów w lidze i zdobyli tylko 16 bramek z gry. Nie grali w piłkę. Przetrwali, a teraz zarząd chce mieć drużynę ze stylem. Oczywiście na miarę możliwość i ograniczeń, w których się poruszają. Na zmianę trenera zdecydowali się zaraz po zakończeniu sezonu, żeby dać Potterowi jak najwięcej czasu na pracę. Liczą, że jeśli uda mu się utrzymać konsekwencję w obronie, jaką drużyna miała w poprzednim sezonie i postawić swoją pieczątkę na grze ofensywnej, to Brighton z zespołu, na który nie dało się patrzeć, może stać się jednym z najciekawszych do oglądania.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.