Liverpool wykonał najtrudniejszy krok w drodze po mistrzostwo. Wyjaśniamy cieszynkę Salaha

Kibice Liverpoolu zmierzający w niedzielę na Anfield mogli mieć "deja vu". Rywal ten sam, co pięć lat temu, okoliczności podobne, mistrzostwo na wyciągniecie ręki. Tym razem jednak poślizgu nie było. Liverpool pokonał Chelsea 2:0 i wykonał prawdopodobnie najtrudniejszy krok w drodze po mistrzostwo Anglii. Fenomenalnego gola strzelił Salah, który zaprezentował ciekawą cieszynkę.
Zobacz wideo

W kwietniu 2014 roku będąca na trzecim miejscu Chelsea przyjechała do Liverpoolu walczącego o tytuł z Manchesterem City. Stadion był ten sam, pogoda bliźniaczo podobna, okoliczności też, a „Obywatele”, tak samo jak pięć lat temu wygrali w tej kolejce z Crystal Palace. Wtedy na Anfield poślizgnął się Steven Gerrard, czyniąc ten mecz niezapomnianym. O tym poślizgu powstały szydercze piosenki, Anglik poświęcił tej chwili z końcówki pierwszej połowy cały rozdział autobiografii. Pisał poruszająco – o drodze do domu, której właściwie nie pamięta. O zawodzie, o łzach wylanych już w szatni, wreszcie o fenomenalnych kibicach, którzy raz jeszcze przypomnieli co znaczą słowa hymnu „You’ll never walk alone”.

Mohamed Salah zachwycił kibiców

Jeszcze przed pierwszym gwizdkiem minutą ciszy upamiętniono 96 ofiar tragedii na Hillsborough niemal równo w jej trzydziestą rocznicę. Wybrzmiał pierwszy gwizdek i na tym podobieństwa do meczu sprzed pięciu lat się skończyły. Zawrotne tempo gry w pierwszej połowie nie zakończyło się poślizgiem, więc zespoły zeszły do szatni remisując 0:0. Na przebieg meczu nie można było narzekać – przewagę miał Liverpool, ale Chelsea starała się raz na kilka minut odpowiedzieć akcją ustawionego na środku ataku Edena Hazarda.

Po tym jak rozpoczęła się druga połowa, wszyscy na Anfield zdali sobie sprawę, że to, co widzieli do tej pory było jedynie rozgrzewką przed prawdziwymi emocjami. Steven Gerrard wspominał w biografii, że po tym jak się poślizgnął w szatni panowała grobowa cisza. Przez dobrych kilka minut nikt nic nie mówił, każdy musiał uporządkować myśli, przetrawić to co się stało. Pierwszy odezwał się trener Brendan Rodgers: - Wiele razy wasz kapitan wyciągał ten klub z problemów i odwracał niemożliwe sytuacje. Teraz jest czas, by mu się odwdzięczyć. Możemy jeszcze wygrać ten mecz – powiedział. Ale Gerrard był już wrakiem.

Możemy jedynie zgadywać, co działo się w szatni tym razem. Ciszy raczej nie było – nie po tym, jak w pierwszej połowie szalał przy linii Jurgen Klopp. Tę energię przekazał piłkarzom, którzy po wyjściu na boisko od razu rzucili się na rywala. Mohamed Salah ruszył z prawej strony, przekazał piłkę Jordanowi Hendersonowi, a ten spod linii końcowej dośrodkował wprost na głowę Sadio Mane. Było 1:0. W kolejnej akcji piłka znów trafiła do Salaha, a ten oddał strzał niewyobrażalny. Fenomenalny. Niezwykle mocny, który trafił prosto w okienko bramki Kepy. To było uderzenie, którego po Egipcjaninie nie można się było spodziewać, bo ostatniego gola zza szesnastki zdobył w styczniu 2018 roku.

Interesująca była też cieszynka Salaha. Piłkarz Liverpoolu stanął na jednej nodze, złożył ręce jak do modlitwy wykonując popularną pozycję z jogi. To tzw. drzewo, które pozwala odnaleźć stabilność emocjonalną, wzmacnia układ nerwowy i pozwala zachować spokój. Spekuluje się, że było to nawiązanie do zamieszania, które wywołała grupka kibiców Chelsea przed meczem ze Slavią Praga, gdy w jednym z barów śpiewali „Salah to zamachowiec samobójca”, a nagranie wywołało lawinę komentarzy na Wyspach. - To ohydne. To kolejny znak, że z ludźmi dzieje się coś niedobrego. Im mocniejsza będzie reakcja świata piłki, tym lepiej. Jeśli robisz coś takiego, powinieneś mieć moim zdaniem dożywotni zakaz stadionowy – skomentował Jurgen Klopp na konferencji prasowej.

Walka o mistrzostwo potrwa do końca

Gol na 2:0, wbrew pozorom nie był końcem emocji w tym meczu. W ciągu dwóch minut, dwie znakomite sytuacje zmarnował Eden Hazard – najpierw w sytuacji sam na sam z Alissonem trafił w słupek, a po chwili, w kolejnej akcji, prosto w brazylijskiego bramkarza.

W końcówce meczu, w podobnym miejscu boiska, co pięć lat temu Gerrard, poślizgnął się Andrew Robertson. Ale Liverpool prowadził już dwoma golami, a Szkot miał za swoimi plecami dwóch innych obrońców. Gonzalo Higuainowi w aktualnej formie fizycznej daleko też do Demby Ba, który wówczas wykorzystał błąd Gerrarda. Tym razem, poślizg wywołał tylko uśmiech wśród kibiców. Liverpool pięć lat później jest zespołem o wiele silniejszym psychicznie. Może oni wszyscy stają czasami w pozycji drzewa?

Piłkarze Kloppa są na pierwszym miejscu w tabeli, mają dwa punkty przewagi nad Manchesterem City, ale jeden mecz rozegrany więcej. Najtrudniejsza przeszkoda za nimi – pozostałe mecze zagrają z niżej notowanymi zespołami. Kolejno z: Cardiff, Huddersfield, Newcastle i Wolverhampton. Teoretycznie trudniejsze zadanie czeka zawodników Pepa Guardioli, którzy zmierzą się z Tottenhamem, Manchesterem United, Burnley, Leicester i Brighton. Regularność i wysoka forma obu zespołów wskazuje, że walka o mistrzostwo może potrwać do końca sezonu. A skoro dużo dziś o wspomnieniach… Chyba nikt nie obrazi się na takie emocje, jakich dostarczyło zakończenie sezonu w 2012 roku, gdy piłkarze City wyrwali je w samej końcówce ostatniego meczu

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.