Premier League znów najlepsza. Mogą mieć trzech przedstawicieli w półfinałach Ligi Mistrzów. Czemu zawdzięczają sukces?

Pierwszy raz od dekady do ćwierćfinałów Ligi Mistrzów awansowały cztery zespoły z jednej ligi. Znów są to przedstawiciele Premier League. Zatrudnienie wielkich trenerów, sprzedaż praw telewizyjnych za olbrzymie pieniądze i koniec cyklów wielkich drużyn złożyły się na sukces angielskich klubów.
Zobacz wideo

Minęło dziesięć lat, odkąd zespoły z Premier League stanowiły połowę ćwierćfinalistów. W 2009 roku aż trzy z nich awansowy do półfinału, ale Ligę Mistrzów ostatecznie i tak wygrała Barcelona. Rok wcześniej było podobnie – cztery drużyny w ćwierćfinale i wewnątrzbrytyjski finał zakończony zwycięstwem Manchesteru United nad Chelsea. Dekadę temu wydawało się, że dominacja angielskich klubów będzie trwała, jednak od tego czasu tylko trzy drużyny z Premier League weszły do finału, a wygrała tylko jedna – Chelsea w 2012 roku.

Musiała minąć dekada, żeby Anglicy nawiązali do tamtych sukcesów. Znów mają cztery zespoły w ćwierćfinałach. Skąd wzięło się ich odrodzenie? I dlaczego trwało tak długo?

Pieniądze i lepsi trenerzy

Cudów nie ma – w najnowszym raporcie Deloitte przedstawiającym zarobki klubów piłkarskich aż sześć z najlepszych dziesięciu miejsc zajęły zespoły z Premier League. Cztery z nich zagrają w ćwierćfinałach Ligi Mistrzów. Zarabiają pieniądze na prawach do transmisji krajowych i międzynarodowych meczów, a później coraz częściej obracają nimi między sobą. Krajowe transfery z lat 2013-2016, a 2016-2019 zwiększyły się o 70 proc. Anglicy zarabiają największe pieniądze już od wielu lat, ale dopiero niedawno nauczyli się nimi mądrze dysponować.

Na Wyspach pojawili się trenerzy uznani za najlepszych na świecie. Jest Pep Guardiola, którego chciałby mieć u siebie prezes każdego klubu na świecie. Mimo że właściciele z Abu Zabi pompują w klub olbrzymie pieniądze już od 2008 roku, to dopiero Katalończyk nadał transferom konkretną wizję dopasowaną do swojej myśli taktycznej. Jest Jurgen Klopp, który w zeszłym roku dotarł do finału, ale przegrał z Realem Madryt po kuriozalnych błędach swojego bramkarza. Defensywa jego zespołu przeciekała przez cały poprzedni sezon, więc latem zapłacił rekordowe pieniądze za obrońcę i bramkarza, dzięki czemu zrównoważył swoją drużynę. Efekt można było zobaczyć w meczu z Bayernem, który przez 180 minut dwumeczu zdobył tylko jedną bramkę i właściwie nie zmusił Alissona do pokazania pełni swoich umiejętności. Tottenham prowadzi Mauricio Pochettino, najbardziej rozchwytywany trener młodego pokolenia. I on akurat musi sobie radzić bez wzmocnień, bo Koguty od dwóch okienek nie sprowadziły żadnego piłkarza.

Każdy z tych trenerów pracuje ze swoim zespołem już od lat. Dla Guardioli to trzeci sezon w roli trenera City, dla Kloppa czwarty, a Pochettino w Londynie jest już od pięciu lat. To doświadczenie jest nieocenione. W poprzednich sezonach Tottenham dał się pogrążyć Juventusowi w kilka minut, a po meczu Giorgio Chiellinii stwierdził nawet: „wiedzieliśmy, że pękną, przecież to Tottenham.” Teraz jest inaczej – piłkarze Pochettino potrafili do końca zachować zimną krew w meczu z Barceloną, żeby w ogóle wyjść z grupy, a w fazie pucharowej wytrzymali napór Borussi Dortmund, po czym zadali jej – w pierwszym meczu – trzy ciosy, a w rewanżu kolejny.

Wszyscy ci trenerzy mają coraz łatwiej na krajowym podwórku. Louis van Gaal, gdy był menadżerem Manchesteru United słabe wyniki w europejskich pucharach tłumaczył „wyścigiem szczurów” w lidze angielskiej. Tam każdy mecz miał być wymagający, a margines błędu zerowy, bo konkurencja nie spała. Dlatego inne drużyny, grające w „spokojniejszych” ligach miały mieć przewagę nad angielskimi. Liczby nie pozostawiają złudzeń – te czasy minęły. W poprzednim sezonie aż w 63 meczach jedna z drużyn miała większe posiadanie piłki niż 70 proc. To o nieco ponad połowę więcej niż jeszcze dekadę temu. Dziś zespoły z elity wygrywają łatwiej.

Koniec cyklu i trochę szczęścia

Po raz pierwszy od trzynastu lat w ćwierćfinale nie ma żadnej niemieckiej drużyny. To zasługa klubów z Premier League, które w 1/8 wygrały wszystkie trzy dwumecze. Manchester City zdeklasował Schalke, Tottenham pokonał Borussię, a Liverpool wygrał z Bayernem. 16:3 w bramkach mówi wszystko.

W Champions League został już tylko jeden przedstawiciel ligi hiszpańskiej – FC Barcelona. Skończył się cykl Realu Madryt, stałego bywalca ćwierćfinałów. Odpadło Atletico, które również zachodziło bardzo daleko. „The Guardian” pisze o „wykorzystanej okazji” i przestrzega, że cztery miejsca nie zostały dane Anglikom raz na zawsze, bo w przyszłym roku należy spodziewać się, że wróci silniejszy Real i Bayern.

Już to pokazuje, że zespołom z Premier League zaczęło sprzyjać szczęście. Wreszcie, bo w poprzednich latach odpadali m.in. po bardzo kontrowersyjnej czerwonej kartce dla Naniego w meczu Manchester United – Real. Po szalonym dwumeczu Manchesteru City z Monaco czy zniszczeniu Tottenhamu przez Juventus w zaledwie pięć minut. Nie udało się wygrać Liverpoolowi, bo oszołomiony Loris Karius podarował zwycięstwo „Królewskim”. Na Wyspach żartują, że los uśmiechnął się do nich już pod koniec sezonu, gdy okazało się, że w Lidze Mistrzów nie zagra Arsenal, który po wyjściu z grupy przyciągał gigantów pokroju Bayernu i Barcelony.

Teraz jest inaczej. United wyeliminowali PSG po dwóch poważnych błędach paryżan i po rzucie karnym w doliczonym czasie gry. Tottenham miał tylko punkt po trzech meczach fazy grupowej i przełamał się dopiero w 89. minucie meczu z PSV. Awans Liverpoolu do fazy pucharowej też wisiał na włosku. Potrzebna była fenomenalna interwencja Alissona, który w końcówce spotkania z Napoli zatrzymał strzał Arkadiusza Milika, żeby „The Reds” mieli tyle punktów co wicemistrzowie Włoch i wyszli z grupy dzięki większej liczbie strzelonych goli. Natomiast bramka Marouane’a Fellainiego w ostatniej minucie meczu z Young Boys dała United zwycięstwo i pozwoliła uniknąć decydującego meczu o awansie z Valencią na jej stadionie.

Sukcesy klubów mogą zaszkodzić reprezentacji Anglii

W Anglii cieszą się z punktów, które dzięki dobrym wynikom pozwolą odrobić stratę do Hiszpanów w rankingu UEFA. Premier League na pewno będzie miała przynajmniej jednego przedstawiciela w półfinale, bo awansuje ktoś z pary Manchester City – Tottenham. Faworytem w rywalizacji z FC Porto będzie Liverpool, natomiast Manchester United skazywany jest na porażkę z Barceloną. Zdaniem Ole Gunnara Solskjaera dwumecz będzie wyrównany, ekscytujący dla kibiców i dla niego prywatnie. To na Camp Nou podnosił puchar Ligi Mistrzów w 1999 roku po dramatycznym finale z Bayernem. - To musiało się tak skończyć. Nawet przed losowaniem dostawałem wiele wiadomości od przyjaciół, że ten rok będzie rokiem, kiedy ponownie wrócę na Camp Nou – skomentował losowanie.

Na sukcesy klubów nieco narzeka jedynie Gareth Southgate, selekcjoner Anglików. Finał Ligi Mistrzów zaplanowano na 1 czerwca, a już pięć dni później reprezentacja Anglii zagra w półfinale Ligi Narodów z Holandią. Southgate przewiduje, że w Madrycie mogą zagrać nawet dwa angielskie zespoły.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.