Przegrana w niedzielnym finale Carabao Cup z Manchesterem City miała przesądzić o zwolnieniu Maurizio Sarriego z Chelsea. Miała, ale odejście od "Sarri-ball" i dostosowanie taktyki do możliwości zespołu Pepa Guardioli spowodowały, że londyńczycy rozegrali najlepszy mecz w ostatnich tygodniach. To, mimo porażki w rzutach karnych, (chwilowo?) odłożyło w czasie zwolnienie Włocha.
Sarri w niedzielę nie tylko odszedł od "swojego futbolu", który dwa tygodnie wcześniej kosztował Chelsea porażkę z City aż 0:6. Grę opartą na posiadaniu piłki zastąpiła koncentracja przede wszystkim na defensywie, ale równie ciekawe były personalne wybory Włocha. Znany z przywiązania do maksymalnie 13-14 nazwisk Sarri wreszcie dał szansę innym graczom.
Poza kadrą znalazł się słaby w tym sezonie Marcos Alonso, a jego miejsce zajął niewykorzystywany Emerson Palmieri. W końcu w ważnym meczu wystąpił 18-letni Callum Hudson-Odoi. Przeciętnego w niedzielę Rossa Barkley'a zmienił Ruben Loftus-Cheek, a nie jak zawsze Mateo Kovacić. A przecież jeszcze niedawno angielscy dziennikarze śmiali się, że gdyby Sarri mógł dokonywać czwartej zmiany, to na pewno decydowałby się na powrót grającego częściej Chorwata w miejsce zmieniającego go Barkley'a.
Długo wydawało się, że finał na Wembley będzie powiewem świeżości i nadzieją dla pogrążonej w kryzysie Chelsea. Wszystko zniweczyło jednak zachowanie Kepy Arrizabalagi, które publicznie podważyło autorytet Sarriego. Autorytet, który Włoch miał tracić od dłuższego czasu.
Przypomnijmy: w drugiej połowie dogrywki hiszpańskiemu bramkarzowi Chelsea, który przed meczem narzekał na uraz mięśniowy, dwukrotnie udzielana była pomoc medyczna. Za drugim razem Sarri zdecydował się zmienić Kepę, a na rzuty karne wprowadzić rezerwowego - Willy'ego Caballero.
Do zmiany jednak nie doszło, bo Hiszpan odmówił zejścia z boiska. 24-latek pokazywał trenerowi, że z jego zdrowiem jest okej. To nie interesowało jednak Sarriego, który chciał dokonać zmiany taktycznej. Mimo interwencji Davida Luiza oraz sędziego, Kepa został na boisku, co rozwścieczyło włoskiego szkoleniowca. Będący w furii 60-latek przez chwilę chciał nawet zejść do szatni.
Na pomeczowej konferencji prasowej Sarri mało wiarygodnie przekonywał, że między nim a zawodnikiem doszło do wielkiego nieporozumienia. Podobnie wyglądało oświadczenie, które Kepa po spotkaniu zamieścił w mediach społecznościowych.
Sprawa, przynajmniej oficjalnie, zakończyła się w poniedziałek wieczorem. Jak się okazało, sytuacja z Wembley nie była tylko "nieporozumieniem." Hiszpan został ukarany przez klub finansowo w wysokości jednej tygodniówki. Sarri poinformował zaś, że bramkarz przeprosił jego, sztab szkoleniowy i kolegów z drużyny, co zamyka sprawę.
- Kepa popełnił wielki błąd, jednak musimy wznieść się ponad to. Przeprosił już mnie, mój sztab i kolegów z zespołu. Nie chcę go zabijać. Czy zagra w środę? Nie wiem, decyzja zależeć będzie od dobra zespołu - powiedział Sarri na konferencji prasowej przed meczem z Tottenhamem. Meczem, który może okazać się jego ostatnim w Chelsea.
Po finale na Wembley Włoch narzekał, że sytuacja z Kepą przykrywa bardzo dobry występ jego zespołu. Ze słowami Sarriego trudno polemizować zwłaszcza, że zaraz po meczu, w angielskich mediach znów pisano głównie o jego przyszłości i rozłamie w szatni, w której ma nie mieć poparcia.
"The Telegraph" poinformował, że szatnia Chelsea podzielona jest co najmniej na dwie części. W pierwszej znajdują się Hiszpanie - Kepa, Pedro, Alonso i Cesar Azpilicueta. Ostatni z nich miał nawet postawić się Sarriemu po meczu z Arsenalem, kiedy Włoch stwierdził publicznie, że nigdy nie pracował z zawodnikami równie trudnymi do zmobilizowania. Druga grupa, do której należeć mają Luiz, Jorginho i Gonzalo Higuain ma stać murem za trenerem.
Zarzutów wobec Sarriego ma być wiele, a ten największy ma dotyczyć taktyki, której zdaniem zawodników jest za dużo podczas treningów. Potwierdzałyby to publiczne słowa Włocha, który wielokrotnie podkreślał już, że piłkarze nie grają i nie poruszają się zgodnie z jego oczekiwaniami.
Napięcie na linii trener - piłkarze uwypukla największą chorobę Chelsea. I mimo wszystko nie jest nią Sarri. Gdyby Włoch stracił pracę "przez zawodników" byłby trzecim z rzędu menedżerem zwolnionym z klubu z tego powodu. Wcześniej piłkarzom "nie pasowali" Jose Mourinho i Antonio Conte. Wielu z nich zasiada w szatni do dziś.
Na "wietrzenie" w zespole się jednak nie zanosi. Dużo bardziej prawdopodobne jest zwolnienie Sarriego, zatrudnienie trenera tymczasowego (prawdopodobnie Steve'a Hollanda, czyli byłego pracownika klubu, dziś asystenta Garetha Southgate'a w reprezentacji Anglii), a latem sprowadzenie kolejnego dużego nazwiska. To sekwencja, która na Stamford Bridge powtarza się od lat. Chelsea prawdopodobnie po raz kolejny pokaże brak długofalowego myślenia i brak chęci dopasowania składu do filozofii zatrudnianego trenera.
Mimo to, za Sarrim na Stamford Bridge nikt płakać nie będzie. A już na pewno nie kibice. Ci, po porażce z Manchesterem United (0:2) w Pucharze Anglii, domagali się zwolnienia Włocha, a jeszcze w czasie spotkania śpiewali, że "pieprzą Sarri-ball."
- Wszystko musi kiedyś zdarzyć się po raz pierwszy - niemrawo uśmiechał się Sarri spytany o to, czy kiedykolwiek spotkał się z podobną reakcją trybun.
Mimo początkowych zachwytów nad stylem gry zespołu, dziś nikt nie ceni pomysłu 60-latka na drużynę. Sarriemu zarzuca się brak taktycznego planu B i przywiązanie do nazwisk z "pupilem" Jorginho na czele. Włoski pomocnik, chociaż w trakcie meczów wykonuje setki podań, w tym sezonie nie zanotował asysty, a grą irytuje ekspertów i kibiców. U Sarriego wciąż jednak jest centralną postacią w zespole.
To właśnie wyłącznie z gry 27-letniego pomocnika jest sposobem na dezorganizację i ogranie Chelsea. Pierwszy raz londyńczycy przekonali się o tym pod koniec listopada, kiedy doznali pierwszej porażki w lidze, w derbach z Tottenhamem (1:3). Później, w podobny sposób zespół Sarriego ogrywały Wolverhampton (1:2) czy Arsenal (0:2).
Klęski z Bournemouth (0:4) i omawiane już z City i United trudno włożyć do jednej szuflady. W nich Chelsea grała po prostu chaotycznie i beznadziejnie. Z "Sarri-ball" nie miało to nic wspólnego.
Środowy mecz z Tottenhamem na Stamford Bridge da odpowiedź na kluczowe pytanie: czy Włoch zdecydował się w końcu ulec i poszukać innego sposobu na grę zespołu, by ratować posadę, czy pozostanie wierny swoim ideałom, co z dużą dozą prawdopodobieństwa skończy się dla niego klęską. Wiele wskazuje na to, że "humorzasta" i taktycznie ograniczona szatnia, nie pozostawiła mu wyboru. Trudno bowiem wyobrazić sobie, by zarządzający klubem na odległość Roman Abramowicz, wytrzymał kolejne upokorzenie.
Mecz Chelsea - Tottenham w środę o godz. 21.00.