Był 14 stycznia, kiedy Liverpool pokonał Manchester City 4:3 i zakończył jego bezbłędny marsz w Premier League. Wygrana zespołu Juergena Kloppa była szokiem. Przede wszystkim z uwagi na styl i bezapelacyjną dominację na boisku. Drużyna Pepa Guardioli, która do tamtego meczu wyglądała jak mordercza maszyna, na Anfield Road zmalała, zmniejszając porażkę o dwa gole w ostatnich sześciu minutach.
Minęły raptem trzy miesiące, a Liverpool wstrząsnął Manchesterem po raz kolejny, ogrywając go 5:1 w ćwierćfinałowym dwumeczu Ligi Mistrzów. Chociaż w poprzednim sezonie trofea święcił tylko Guardiola, to Klopp rzucił mu wyzwanie, które w obecnych rozgrywkach jest najważniejszym wątkiem w Premier League. Do ich kolejnego, bezpośredniego spotkania dojdzie już w niedzielę.
Polska - Włochy. Balotelli nie zagra z Polską! Mancini skreślił napastnika
Wygrane ze stycznia i kwietnia, które obaliły teorie o niemożliwości pokonania City, dały Liverpoolowi poczucie, że najważniejsze trofea są na wyciągnięcie ręki. Latem na Anfield Road nie szczędzono grosza, za grube pieniądze sprowadzając Alissona i Fabinho. Transfer Naby'ego Keity z RB Lipsk "the Reds" przyklepali sobie znacznie szybciej.
Efektowne, najlepsze w lidze wzmocnienia nie sprawiły jednak, że Klopp przestał robić to, co w Liverpoolu wychodzi mu najlepiej. Niemiec wciąż sprawia, że jego gracze stają się lepsi z tygodnia na tydzień. W oczach rosną Andy Robertson i Trent Alexander-Arnold, do czołówki najlepszych stoperów na świecie dobił Virgil van Dijk, w ostatnich tygodniach kolejną młodość przeżywa Daniel Sturridge.
U Kloppa nie ma świętych krów i grania za samo nazwisko. Dlatego Fabinho nie zadebiutował jeszcze w Premier League, od początku sezonu rozgrywając raptem 101 minut w Carabao Cup i Lidze Mistrzów. Od drogiego, ale zagubionego Brazylijczyka, Niemiec woli Jamesa Milnera, Giniego Wijnalduma czy nawet Jordana Hendersona.
Juventus ma problem przez Ronaldo. Spadły ceny akcji
19 punktów i tylko trzy stracone bramki w siedmiu meczach Premier League oraz pokonanie PSG w Lidze Mistrzów nie oznaczają jednak, że Klopp w tym sezonie nie ma problemów. Wręcz przeciwnie, a uwypukliły się one w ostatnich dniach.
Po efektownej serii zwycięstw na początku sezonu Liverpool się zaciął. Najpierw przyszła porażka z Chelsea w Carabao Cup (1:2), gdzie zawiedli rezerwowi. Kilka dni później szczęśliwy remis na Stamford Bridge w ostatnich sekundach uratował Sturridge. W środę zespół Kloppa przegrał w Neapolu 0:1, tym razem tracąc bramkę w końcówce.
Liverpool się przyciął i pierwszy poważny test w tym sezonie oblewa. Rozczarowuje przede wszystkim magiczne trio z Anfield. Mohamed Salah, Roberto Firmino i Sadio Mane nie błyszczą jak w końcówce poprzedniego sezonu, początek rozgrywek mają jeszcze gorszy niż przed rokiem, gdy rozkręcali się wolno.
Wtedy, w tym momencie sezonu, liverpoolscy magicy mieli łącznie na koncie 13 bramek i siedem asyst. Dziś mają mniej i goli (10) i asyst (4).
Niko Kovac odpowiada na zarzuty 'Bilda'. "To śmieszne"
Zastanawiający jest przede wszystkim dołek Salaha, którym w tym sezonie miał udowodnić, że poprzednie rozgrywki w jego wykonaniu nie były przypadkiem. Egipcjanin, który miniony sezon zakończył z 44 golami i 16 asystami na koncie, dziś ma raptem trzy bramki i dwie asysty. Ostatni raz do siatki Salah trafił 22 września w meczu z Southampton (3:0). Przed tygodniem na Stamford Bridge wypadł na tyle blado, że Klopp zdecydował się ściągnąć go z boiska jako pierwszego.
- Nikt rok remu nie oczekiwał od niego 10 goli w pięciu czy sześciu meczach, więc było mu dużo łatwiej. Myślę, że wielu napastników na świecie mogłoby napisać książkę o tym, jak zdobywa się bramki bez pełnej wiedzy na ten temat. Po prostu masz taki czas, kiedy niemal każdy strzał kończy się golem i tak też było w przypadku Mo. Ale taki stan nie trwa wiecznie - bronił swojego zawodnika Klopp.
- Oczywiście oczekiwania wobec niego się zmieniły. To normalne, bo w zeszłym sezonie wyznaczył sobie nowe standardy. Chcę jednak podkreślić, że teraz pracuje tak samo ciężko. Jestem całkowicie zrelaksowany, bo wiem, że nie mam się o co martwić - dodał.
Chociaż do meczu z City Liverpool przystąpi po serii rozczarowujących wyników, to o kryzysie, nawet kryzysiku, na Anfield nikt nawet nie wspomni. - Nie chciałem przegrać w Neapolu, ale jeśli spytacie mnie jak najlepiej przygotować się do ważnego meczu, to powiem wam, że przez porażkę. Byliśmy bardzo rozczarowani i nie chcemy tego przeżywać raz jeszcze - powiedział w piątek Klopp.
- Sposób na pokonanie City? Nie istnieje. Chociaż ograliśmy ich trzy razy z rzędu, to po żadnym meczu nie miałem poczucia, że znalazłem konkretny pomysł na wygrywanie z nimi. Zapomnijcie o tym, że istnieje jedna rzecz, która spowoduje, że się ich zatrzyma. Nie ma na to szans.
Chociaż Manchester City i Liverpool mają po 19 punktów, a do końca sezonu zostało ponad 30 kolejek, to niedzielny mecz może mieć ogromne znaczenie. W styczniu, gdy Klopp rozbił Guardiolę na Anfield, jeden wynik bagatelizowano, nazywano wypadkiem przy pracy. Jak się okazało, nie był on bez znaczenia w kontekście dalszej części sezonu, z Ligą Mistrzów na czele.
Kolejna porażka City może jeszcze mocniej podkopać ich pewność siebie w walce z najgroźniejszym rywalem w lidze. Ewentualna porażka Liverpoolu może pogrążyć ich w dołku pierwszego poważnego testu. Z remisu na Anfield cieszyłaby się zaś depcząca tej dwójce po piętach Chelsea Maurizio Sarriego.
Mecz Liverpool - Manchester City w niedzielę o godz. 17.30. Relacja na żywo w Sport.pl.