Dlaczego na Stadionie Narodowym w Warszawie oraz obiekcie Gryfa można strzelać do ludzi?

Gdy podczas finału Pucharu Polski z 2018 roku kibice Arki strzelali z rakietnic w kierunku fanów Legii, winnych nie dało się zidentyfikować. Śledztwo umorzono. Po tym, jak na małym obiekcie w Wejherowie wystrzelona raca prawie trafiła bramkarza Lechii, pierwszych winnych złapano szybko. Zarzuty? Tylko nieostrożne obchodzenie się z ogniem.

- Policjanci przedstawili dwóm sprawcom zarzuty dotyczące nieostrożnego obchodzenia się z ogniem - poinformowała nas Aneta Potrykus, oficer prasowy komendanta powiatowego policji w Wejherowie. Bez szczegółów sprawy można wyobrażać sobie, że chodzi o jakiś nieroztropnych nastolatków, którzy rozpalili ognisko w lesie.

Przypomnijmy więc, jak to “nieostrożne obchodzenie się z ogniem” wyglądało. 24 września w meczu Pucharu Polski Gryf Wejherowo podejmował Lechię Gdańsk. W trakcie spotkania kilkuosobowa grupa miejscowych pseudokibiców zaczęła strzelać z rakietnic. Jedna z rac przeleciała tuż obok stojącego na boisku bramkarza Lechii. Wcześniej na trybunie odpalono też race.

Policja ze swoich obowiązków wywiązała się dobrze. Chociaż do Wejherowa nie przyjechała grupa znienawidzonych w tym mieście fanów Lechii Gdańsk, funkcjonariusze koło stadionu zorganizowali sobie centrum obserwacyjne i uważnie przyglądali się miejscowym fanom. Monitoring kibiców się przydał, tak jak inne nagrania, do których szybko dotarli śledczy. Dwie osoby, które odpalały race, zidentyfikowano i zatrzymano już dzień po meczu. Przyznały się do winy, a sprawa została skierowana do sądu.

- Policjanci nadal pracują nad ustaleniem tożsamości innych osób, które odpalały race - usłyszeliśmy.

Skoro sprawy idą dobrze, to dlaczego na wniesienie rac na stadion i strzelenie w kierunku ludzi znaleziono paragraf o “nieostrożnym obchodzeniu się z ogniem” z kodeksu wykroczeń (w skrajnych przypadkach grozi za niego grzywna do pięciu tysięcy złotych lub areszt)? Bo mecz na stadionie obejrzało 480 osób. Nie był on zatem imprezą masową, na której paragrafów na zakłócających porządek kibiców można znaleźć więcej. Mecz na stadionie jest imprezą masową, gdy widzów jest co najmniej 1000.

Raca racy nierówna

Dla przykładu: w 2015 roku ośmiu fanów skoków, którzy zapalili race na Pucharze Świata w Zakopanem, zostało skazanych na trzy miesiące pozbawienia wolności w zawieszeniu oraz otrzymało dwuletni zakaz stadionowy i 1800 złotych grzywny. Nikt ze skoczków ani kibiców racą nie oberwał, ale że wspomniana ósemka uczestniczyła w imprezie masowej, to sąd potraktował sprawę poważnie. Zadbał też, by używających pirotechniki fanów przez dwa lata odizolować od sportowych emocji. Osobom, które strzelały z rakietnic w Wejherowie, przy obecnych zarzutach to nie grozi i grozić nie będzie. Ani jedno spotkanie rozgrywane w Wejherowie w tym i poprzednim roku nie miało statusu imprezy masowej. Zresztą nie ma go co najmniej połowa meczów II ligi. W I lidze też zdarzają się kolejki z nawet kilkoma meczami bez statusu imprezy masowej. Podobnie jest ze zdecydowaną większością spotkań rundy wstępnej i 1. rundy Pucharu Polski.

- Impreza masowa to taka, na której w myśl zapisów prawa jest co najmniej tysiąc osób. Można narazić na niebezpieczeństwo większą grupę ludzi. Sposób penalizowania zachowań ludzkich podczas zgromadzeń i imprez masowych musi być zatem ostrzejszy niż w przypadku indywidualnych wykroczeń, gdy kibic odpali sobie racę w ogródku - tłumaczy nam mecenas Jacek Masiota, z kancelarii Masiota i Wspólnicy. Sugeruje, że jakieś wytyczne dla potrzeb przepisów trzeba przyjąć.

- Trudno tę sytuację rozwiązać inaczej. Przepisy karne dotyczące imprez masowych są w specjalnej ustawie. One tam być muszą, bo tego typu wydarzenia muszą być zabezpieczane pełniej i mocniej. Rozumiem, że jakieś wątpliwości budzi to, że raz kibice podlegają jednym paragrafom, a innym razem, gdy nie są na imprezie masowej, stosuje się inne możliwości. Uważam, że w Polsce mamy dość restrykcyjne prawo karne nawet w porównaniu z Europą. Problemem jest raczej jego stosowanie - podsumowuje Masiota.

To nie jedyny problem. Żeby sięgnąć po paragrafy trzeba mieć przeciw komu ich użyć. Z tym też są kłopoty.

Pod osłoną sektorówki

Gdy kibiców jest mało, to nie podlegają przepisom ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych i ci, którzy rozrabiają, dostają łagodniejsze kary. Gdy kibiców jest dużo, problem jest inny, związany z identyfikacją osób łamiących przepisy. Przy okazji finału Pucharu Polski z 2018 roku kibice wystrzelili race z sektora Arki Gdynia w stronę fanów Legii, uszkodzili dach, tablicę świetlną oraz płytę boiska, wcześniej zniszczyli także krzesełka i pomieszczenia sanitarne. Szkody wyceniono na 300 tys. zł. Ponieważ w wyniku wystrzelenia rac doszło do zagrożenia życia uczestników meczu, sprawę zgłoszono do prokuratury, zrobił to PZPN. Część zarzutów dotycząca wandalizmu na obiekcie podlegała pod artykuły kodeksu karnego, te mówiące o wniesieniu i odpaleniu pirotechniki pod paragrafy ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych. Prokuratura po ponad roku śledztwa poinformowała jednak o jego umorzeniu oraz braku możliwości zidentyfikowania sprawców. Przy okazji wytknięto nieprawidłowości PZPN-owi.

- Chodzi o umożliwienie kibicom wyniesienia z autokaru flagi sektorowej przez kibiców i wyrażenie zgody na bezpośrednie wniesienie jej na obiekt, co uniemożliwiło prześwietlenie zawartości. A także o organizację imprezy masowej o podwyższonym ryzyku na obiekcie, na którym kilkanaście godzin wcześniej odbywała się inna impreza masowa, co do której nie obowiązywały analogiczne obostrzenia. I brak jakiejkolwiek reakcji służb porządkowych na łamanie regulaminu obiektu - wylicza nam Marcin Saduś, rzecznik prasowy prokuratury okręgowej Warszawa - Praga. Dodaje, że wielka sektorówka służyła głównie ukryciu się sprawców odpalających race. Ponadto zaznacza, że osoby, które przyłapano na wnoszeniu na stadion materiałów pirotechnicznych, a więc na przestępstwie, nie zostały wylegitymowane ani oddane w ręce policji. Policji nie poproszono w ogóle o pomoc.

Środowisko ze strzelającymi bandytami samo sobie nie poradzi

- Analiza materiałów śledztwa wskazuje, że sprawcy tych czynów po odebraniu im materiałów pirotechnicznych byli wpuszczani na teren obiektu, na którym odbywała się impreza masowa - precyzuje Saduś.

PZPN wynajmując PGE Narodowy jest zobowiązany do korzystania z podwykonawców, z którymi umowy podpisane ma operator obiektu, w tym także z firmą ochroniarską. Podczas finału z 2019 roku Jagiellonia – Lechia po rozmowach z zabezpieczającą firmą oraz z policją podjęto już znacznie dokładniejszą kontrolę. Niektórzy kibice Lechii nie chcąc poddać się przeszukaniom zaprzestali wchodzenia na obiekt, grupując się przed bramą wejściową, na którą zaczęli napierać. Doszło do interwencji policji i zaryglowania furtek.

- Mówimy o osobach, których mecz nie interesuje, które na stadionie chcą tylko poszaleć. Pseudokibice często z dużym wyprzedzeniem zatrudniają się w firmach ochroniarskich, by ułatwiać życie swym kolegom. Zresztą nawet jak nie mają tam wtyków, to kilku panom, którzy zarabiają po 15 złotych za godzinę dają kilka stówek w łapę. Wnoszą co chcą - mówi nam jedna z osób, która z tym problemem spotyka się często, bo pracuje przy organizacji meczów.

- Środowisko ze strzelającymi bandytami samo sobie nie poradzi - słyszymy.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.