Ireneusz Mamrot: Tylko raz. W 2012 roku na meczu otwarcia mistrzostw Europy z Grecją.
Efektowniejszy jest z dołu, nawet, kiedy jest pusty. Ciarki przechodzą mnie po plecach, gdy myślę o tym, jakie wrażenie robi wypełniony tysiącami kibiców. Widziałem, że Narodowy olbrzymie wrażenie zrobił nie tylko na mnie, ale także na piłkarzach. Nawet obcokrajowcach. Fajne jest to, że chłopaki rozumieją prestiż tego meczu. Kilku z nich już nigdy nie zagra przy takiej publice i o takie trofeum. Przed finałem nie będę nawet musiał ich motywować.
Lechia to niezwykle zdyscyplinowany zespół. W rundzie zasadniczej stracili najmniej bramek i trzeba być niezwykle czujnym, aby nie dać sobie wbić gola już na początku. Z drugiej strony Legia Warszawa udowodniła, że nie ma co płakać, bo nawet z Lechią można odrobić straty. Stać nas na to, by w finałowym meczu przetrwać trudne chwile i znów zdobyć to trofeum.
Nie lubię tego określenia. Irytuje mnie. Sugeruje nastawienie, że mieliśmy obowiązek zdobyć mistrzostwo. Wszyscy pisali o tym kto do Jagiellonii przyszedł, a jednocześnie pomijali to, jak zostaliśmy osłabieni. Jeżeli popatrzymy na proporcje to większa liczba piłkarzy odeszła, niż przyszła. Na początku nie mogliśmy skorzystać też z Jesusa Imaza i Andreja Kadleca, urazy dopadły Stefana Scepovicia i Mile Savkovicia. Mieliśmy węższą kadrę niż rok temu.
To fajny, utalentowany chłopak, ale powinien mieć się od kogo uczyć. A nagle spadł na niego ciężar zdobywania bramek, dodatkowo przyszła kontuzja. W normalnych okolicznościach grałby Karol Świderski, ale nie zgodził się na przedłużenie umowy i klub musiał go sprzedać. Dlatego nie ma co kryć: zabrakło nam szczęścia. Druga sprawa: to okienko transferowe ma procentować w przyszłym sezonie. Chcieliśmy grać o wyższe cele, ale nie wszystko wyszło.
Dlatego finał traktujemy jako prestiż, a nie próbę ratowania sezonu. Gdybym miał do wyboru awans do europejskich pucharów poprzez miejsce w lidze, a Puchar Polski, to zdecydowanie wolałbym Puchar. Moim zdaniem to drugie najbardziej prestiżowe trofeum po mistrzostwie…
Gdyby tak się stało to zaczniemy dawać szansę zawodnikom, którzy ostatnio grali mniej. W takiej sytuacji będziemy więc rotować składem. Myślimy już o przyszłym sezonie. Trzeba sprawdzić przydatność niektórych chłopaków do zespołu. Poza tym ze wszystkich drużyn w lidze mamy najwięcej wybieganych meczów, więc niektórym odpoczynek by nie zaszkodził.
Nie jestem trenerem, który zabiega o splendor, ale faktycznie czasem mam wrażenie, że moje wyniki są niedoceniane. Może to efekt retoryki mediów, które mówią: Jagiellonia co roku musi walczyć o mistrzostwo? Nie musi, a może i chce. To różnica. Nasz budżet odbiega od budżetów Legii Warszawa, Lecha Poznań, Lechii Gdańsk. Myślę, że podobne pieniądze, co my, ma kilka klubów z miejsc cztery-osiem. Mamy zespół z ambicjami, ale trzeba doceniać sukcesy, które są, bo kiedyś przyjdzie sezon, gdy Jadze nie uda się zagrać w europejskich pucharach. W dwa lata udało mi się zdobyć wicemistrzostwo i awansować do finału Pucharu, który wciąż mam szansę zdobyć. To wyniki z których jako szkoleniowiec mogę być dumny. Bo kiedy przychodziłem do Białegostoku z Chrobrego Głogów nikt na świecie nie mógł przewidzieć, że uda się to wszystko osiągnąć. Dwa lata temu taki wynik wziąłbym w ciemno.
Nie, ale mam świadomość jakie są powody. Nikt głośno w klubie tego nie mówił, ale jasne jest, że myśleliśmy o mistrzostwie. Do osiągania dobrych wyników potrzebna jest jednak stabilizacja. Piast Gliwice i Lechia Gdańsk rok temu broniły się przed spadkiem, a mimo to nikt w tych klubach nie robił rewolucji. I w Gliwicach i Gdańsku zbierają owoce tych decyzji. U nas kadra przeszła wielkie przetasowania i musieliśmy przeboleć okres, kiedy zawodnicy przystosowywali się do rzeczywistości. Kiedy się zaaklimatyzowali, zaczęliśmy wygrywać.
Żaden trener nie ma szansy na sukces, jeśli nie ma wsparcia szefostwa.
Oni mogą bronić trenera na boisku, ale nawet to czasem nie wystarczy. W pewnym momencie drużyna mocno poszła za mną i szczerze mnie to cieszy, ale patrząc na wizję długofalową to potrzebne jest poparcie „góry”. Wiadomo, jaki był to okres: piłkarze otwierali gazety i portale internetowe, a tam wszyscy zwalniali Mamrota. Dlatego jestem dumny z tego, że udało się przetrwać kryzys. A od meczu w Sosnowcu wszystko poszło do dobrą stronę. Dziś możemy przejść do historii Jagiellonii i piłki nożnej. Jeśli się uda, wszyscy zapomną o złych chwilach.
Szampany się nie chłodzą. Nawet nie byłoby kiedy ich wypić, bo paradoksalnie wyjazd do Warszawy jest jednym z najkrótszych, jaki możemy mieć. Na trasie S8 autobus nie zdążyłby się nawet rozweselić. Poza tym za cztery dni mamy w lidze kolejny mecz, który chcemy wygrać. Ale jeśli udałoby się zdobyć Puchar, to myślę, że będzie jakaś spontaniczna zabawa.