Puchar Polski. ŁKS Łódź - Lech Poznań. Mecz ludzi zdziwionych

Dopiero w ostatniej akcji Lech Poznań zdobył bramkę przesądzającą o awansie do 1/16 Pucharu Polski. "Kolejorz" wygrał z ŁKS 1:0 i zrealizował cel. Jego gra nie pozwala jednak sądzić, by ten mecz miał zażegnać trwający od kilku tygodni kryzys.

To był mecz ludzi zdziwionych. Zdziwieni byli ci, który w jego trakcie zasnęli i obudzili się, gdy było już po wszystkim, ale akurat im nie ma co się dziwić, bo spotkanie ŁKS – Lech było przeraźliwie nudne. Zdziwieni byli też kibice ŁKS, bo zobaczyli dzielnie walczących rezerwowych, którzy wcześniej nie mieli szansy zagrać w meczu tak długo. Po zakończeniu spotkania zdziwiony będzie też sędzia Łukasz Szczech, który zobaczy w telewizji, że nie odgwizdał dwóch rzutów karnych, te należały się Lechowi, bo rywale dość wyraźnie zagrywali piłkę ręką. Zaskoczony był też Łukasz Trałka, gdy uderzył na bramkę ŁKS, a piłka wylądowała na aucie… I taka była skuteczność Lecha do ostatniej minuty dogrywki, bo wtedy strzał Gytkjaera do pustej bramki dobił Amaral. Piłkarze Lecha awansowali do kolejnej rundy Pucharu Polski, ale w stylu tak żenującym, że nie oklaskiwali ich nawet kibice na stadionie.

Po 94. minutach arbiter gwizdnął w charakterystyczny sposób i zarządził krótką przerwę przed dogrywką. Kamery pokazały Kazimierza Moskala, który również sprawiał wrażenie zaskoczonego tym, że jego zespół wciąż jest w grze. Zwyczajnie tego nie zakładał, a mecz w środku tygodnia mu zawadzał, bo skupia się przede wszystkim na dobrej grze w I lidze. W dodatku rywalizować musiał z Lechem Poznań, klubem, który wprawdzie ma w ostatnim czasie problemy, ale wciąż był faworytem tego meczu i miał do niego podejść całkiem serio. Były buńczuczne zapowiedzi Ivana Djurdjevicia o tym, że dla jego drużyny to mecz o wszystko – z nożem na gardle. Trener ŁKS, pewnie niewiele obiecując sobie po tym meczu, wystawił rezerwowych. W porównaniu z poprzednim ligowym spotkaniem wymienił aż dziewięciu zawodników, a i tak był o krok od wywalczenia awansu. Zabrakło kilkunastu sekund do serii jedenastek, a wcześniej jego piłkarze zmarnowali trzy doskonałe okazje do wyjścia na prowadzenie.

Nie liderów, a ludzi odpowiedzialnych

Zdziwiony to dopiero musiał być Djurdjević, bo biedakowi wydawało się, że jego piłkarze doszli już do ściany i teraz tylko się od niej odbiją. Nie przypuszczał, że pracuje z tak ciekawskimi ludźmi, że postanowią sprawdzić co jest za tą ścianą. Może nowy, fajniejszy trener? Może kolejna rozmowa o tym, czym jest gra w „Kolejorzu”? Sprawdzali długo, bo do ostatniej minuty dogrywki.

Przed meczem padło też stwierdzenie o nożu na gardle, ale patrząc na przebieg spotkania można było o tym zapomnieć. Przypominały się za to słowa trenera, który po meczu z Legią narzekał, że w jego zespole brakuje liderów. Może mylone są pojęcia, ale przeciwko ŁKS, Lechowi brakowało przede wszystkim piłkarzy ambitnych. Nie jednego, dwóch czy trzech liderów, którzy wezmą odpowiedzialność na siebie i odciążają kolegów dookoła nich, ale jedenastu ludzi, którzy poważnie podchodzą do swoich obowiązków. Takich ma maksymalnie czterech. Jednym z nich jest Tymoteusz Klupś, który ma 18 lat, przez co w niektórych akcjach popełnia błędy, ale ostatecznie przeprowadza tą najważniejszą - mija trzech rywali i umożliwia Gytkjaerowi oddanie strzału.

Występ „Kolejorza” w Łodzi nikogo nie uspokoił, nie cofnął też noża sprzed gardła i nie pozwolił odsunąć się od ściany, właściwie w sytuacji Lecha nie zmieniło się nic. Zupełnie jak w grze zespołu, który wciąż ma między słupkami niepewnego bramkarza, ociężałych środkowych obrońców, nieskutecznego napastnika i trenera szukającego sposobu na wyjście z tej sytuacji.

Puchar Polski. Lech Poznań w 120. minucie strzelił gola ŁKS-owi. Kolejny słaby mecz

Puchar Polski. Opaska na ramieniu dla młodzieżowca. Nowy przepis PZPN

Premier League. Roman Abramowicz będzie musiał sprzedać Chelsea?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.