Pseudokibice zdewastowali Stadion Narodowy podczas Pucharu Polski. Lista zniszczeń jest długa

Spalone krzesełka, uszkodzone toalety i brama nr 10 oraz popsuty telebim i przypalony fragment dachu Stadionu Narodowego - to długa lista zniszczeń po Pucharze Polski. Kto za to wszystko zapłaci? Sprawdzamy.

W środę 2 maja odbył się mecz Pucharu Polski między Legią Warszawa i Arką Gdynia. Podczas spotkania odpalono race, w wyniku czego doszło do dużego zadymienia. Sędzia musiał przerwać mecz, część kibiców opuściła arenę.

Jedna z rac trafiła na murawę, druga została wystrzelona w powietrze i uszkodziła elementy dachu PGE Narodowego. - Po raz pierwszy doszło do uszkodzeń tych najbardziej wartościowych elementów naszego stadionu - telebimu i dachu - wyjaśnia Monika Borzdyńska, rzecznik prasowy obiektu. 

Lista strat jest długa

Jak podkreśla, w przypadku dachu zniszczeniu uległa metalowa kratka, która odpowiada za jego ochronę - tzw. poszycie dachu, nie cały dach. Gdyby doszło do uszkodzenia dachu straty sięgałyby nawet kilku milionów złotych. Ile będzie kosztowała naprawa tego elementu, tego jeszcze nie wiadomo. Pod znakiem zapytania stoi również koszt naprawy telebimu.

- Będziemy to jak najszybciej wyceniać, żeby przekazać informacje organizatorowi. Zgodnie z umową za wszystkie zniszczenia zapłaci Polski Związek Piłki Nożnej, organizator wydarzenia - mówi nam Monika Borzdyńska.

Nie wszystkich uda się wyłapać

Jak dodaje, mimo incydentów na Narodowym - zachowanie kibiców w tym roku było i tak znacznie lepsze, niż podczas poprzednich edycji Pucharu Polski.  

- W przypadku meczu w 2016 r. mieliśmy 600 nadpalonych krzesełek. Straty sięgnęły wtedy 250 tys. zł. Po ubiegłorocznym meczu - 120 tys. zł, natomiast w tym roku popalonych krzesełek jest około 60, 70. Obiekt dzisiaj wyglądał jak po regularnym meczu polskiej reprezentacji - podkreśla Borzdyńska.

Rzeczniczka mówi również, że w tym roku udało się kibicom wnieść o wiele mniej rac i środków pirotechnicznych. - Obie strony wniosły na stadion tylko około 400 rac, a chciały wnieść po około 1500. Naszej ochronie udało się skontrolować wiele osób, które chciały przemycić środki pirotechniczne, a wiadomo, że nie wszystkich uda się wyłapać - mówi rzeczniczka.

Dlaczego? - Kibice dogadują się ze sobą, wiedzą, kiedy mamy wzmożoną kontrolę. W tym roku wypożyczyliśmy z Lotniska Chopina skanery, do sprawdzenia opraw. Kiedy kibice dowiedzieli się o tym zdecydowali, że wejdą na obiekt o jednej godzinie, dużą grupą napierali na bramę. Kiedy 20 tys. kibiców z jednej i 20 tys. z drugiej strony napiera, to fizycznie nie jesteśmy w stanie sprawdzić każdego z nich - wyjaśnia Borzdyńska.

I tłumaczy, co wydarzyło się w środę po południu. - W tym przypadku kibice Legii, którzy mieli nam przepuścić przez skaner swoją oprawę, gdy dowiedzieli się, że takowy stosujemy, puścili ją tylko w części. Resztę zdecydowali się wnieść bramą numer dwa czyli z regularnym tłumem, co spowodowało, że nie byliśmy w stanie tego przepuścić przez skaner. Oprawę w tej sytuacji skontrolowały wyłącznie psy i służby ochrony.

Kibice powinni poddawać się kontroli

Według ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych oraz przepisów UEFA zakazują wnoszenia rac na stadion. Jak więc jest to możliwe, że mimo zakazu kibicom w dalszym ciągu udaje się wnieść 400 rac na stadion? Borzdyńska tłumaczy się niewłaściwym zachowaniem kibiców. - Gdyby kibice poddawali się kontroli tak jak powinni, na pewno wyłapalibyśmy więcej przypadków - mówi.

Jak podkreśla, wychwycenie wszystkich osób ze środkami pirotechnicznymi jest po prostu niemożliwe. - Podczas ubiegłorocznego meczu Pucharu Polski obiekt zabezpieczało około 5 tysięcy osób, w tym roku - 10 tys. Było znacznie więcej policji, która bardzo nam pomogła, np. wtedy, gdy kibice Arki chcieli zniszczyć bramę, przedarli się przez naszą ochronę. Oddziały prewencji wkroczyły do ataku i przejęły materiały pirotechniczne - wyjaśnia.

Wybieramy mniejsze zło

Jak mówi, konieczne jest podjęcie dialogu z kibicami. - Oni wiedzą, że jest to fizycznie niemożliwe, żeby skontrolować kilkadziesiąt tysięcy osób w godzinę. Takie sprawdzenia szczegółowe musiałyby potrwać kilka godzin. Gdy sprawdzenie trwa zbyt długo, tłum jest niezadowolony i napiera na bramy, nie stosuje się do przekazów służb. Wszystko to staje się niebezpieczne i zagraża ludziom. Wybieramy mniejsze zło i część kibiców sprawdzamy, a część rodzin z dziećmi przepuszczamy - dodaje.

Do takiej sytuacji dochodzi co roku. - Oczywiście wyciągamy wnioski, dlatego skala pirotechniki jest z roku na rok coraz mniejsza. Będziemy rozmawiać z organizatorem przed kolejnym Pucharem Polski. Obiekt jest coraz lepiej zabezpieczony i wprowadzone są nowe rozwiązania. W tym roku, jak już wspomniałam, po raz pierwszy zostały użyte skanery. Proszę pamiętać, że za wnoszenie i wystrzelenie rac grozi kara ograniczenia wolności i grzywna, a w przypadku tego, co się stało wczoraj, nawet pozbawienia wolności do lat 5 - podkreśla Borzdyńska.

Jak wyjaśnia, ochrona reaguje w sytuacjach, gdy odpalane są race. Na miejsce nie jest wzywana jednak policja, bo musiałby być złożony stosowny wniosek o ich wsparcie - dodaje Borzdyńska. - My oczywiście zapewniamy zabezpieczenie obiektu, ale wspólnie z organizatorem podejmujemy szereg decyzji, a nie na wszystkie zachowania mamy wpływ - podkreśla.

Jak mówi, monitoring zarejestrował najbardziej niebezpieczne sytuacje podczas wydarzenia, także ten moment, w którym kibic odpala race i wystrzeliwuje ją w powietrze. - W tej chwili to w gestii organizatora leży decyzja, czy złoży zawiadomienie do prokuratury - mówi.

Wniosek do prokuratury

Prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej Zbigniew Boniek zapowiedział, że zawiadomi prokuraturę o prawdopodobnym popełnieniu przestępstwa. Nie wykluczył, że Legia i Arka poniosą dodatkowe kary.

- Wydaje mi się, że konsekwencje zostaną wyciągnięte, ale to nic nie zmieni. Kibiców, którzy zachowują się w ten sposób, nie obchodzi w ogóle to, że ich klub poniesie karę - przyznał w rozmowie z "Przeglądem Sportowym".

Co sądzisz o zachowaniu kibiców? Napisz do nas: listy_do_metrowarszawa@agora.pl

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.