Tajemnice sukcesu Rakowa. 1200 treningów mentalnych. Papszun stawia na rozwój. "Nie ze wszystkimi jest nam zawsze po drodze"

80 procent zawodników Rakowa było w tym sezonie na treningu mentalnym. Regularnie chodzi na niego połowa kadry, często sztab trenerski. Większość pojawia się tam dobrowolnie, choć niektórzy dostali zaproszenia na sesję. Przygotowania do Ekstraklasy w Częstochowie trwają nie tylko na boiskach. - Obszarami związanymi z mentalnością już się zajęliśmy - mówi nam trener mentalny Paweł Frelik, z którym klub niedawno przedłużył umowę.
Zobacz wideo

Kacper Sosnowski: Michał Świerczewski podczas procesu rekrutacji trenera Rakowa korzystał z usług psychologa. W rozmowie z panem trzy lata temu też nie był sam?

Paweł Frelik: Przy naszym spotkaniu też był psycholog. To była osoba z działu rekrutacji w firmie pana Świerczewskiego. Uważam, że to dobrze, że właściciel klubu korzysta z usług osoby, która zna pewne mechanizmy, zadaje ważne pytania i wie jak wygląda funkcjonowanie w drużynie. Z panem Świerczewskim dogadaliśmy się po pierwszej rozmowie i tak minęły mi 3 lata w Rakowie.

Pracował pan z reprezentantami Polski, ostatnio z Lechem Poznań. Nie miał pan wątpliwości schodząc w Częstochowie na trzeci poziom rozgrywkowy?

- Bardzo dobre wrażenie zrobiło na mnie profesjonalne podejście do budowania drużyny jakie prezentowano w Częstochowie. Od razu podkreślono, że rozmawiamy o współpracy długofalowej, czyli 3-4 letniej, co się spełniło. Znamienne było też to, że drużyna z drugiej ligi chciała mieć u siebie trenera mentalnego. To nie jest standardem nawet w Ekstraklasie. Poza tym jeśli klub nie może zrealizować swojego celu w postaci awansu do wyższej klasy rozgrywkowej przez kilka czy kilkanaście lat (Raków od 2000 roku nie grał wyżej niż na trzecim poziomie rozgrywkowym - przyp. red.), a ja mogę ich w tym wesprzeć to traktuję to jako wyzwanie i sprawdzenie się na ile moje metody są skuteczne. W trzech awansach już brałem udział.

Trener Papszun przyznał w „Sekcji Piłkarskiej”, że pan Świerczewski obawiał się, że „szkoleniowiec będzie zamordystą”. Pan jakoś odczuł jego twardy charakter?

- Trener Papszun zaakceptował moją osobę zdalnie. Sprawdził moje CV. Nie musieliśmy rozmawiać przed podjęciem pracy w Rakowie. To człowiek wymagający, ale też merytoryczny i bardzo otwarty na rozwój. Oczywiście na początku musieliśmy się dotrzeć, ten proces trwał właściwie w drugiej lidze. Teraz pracuje nam się bardzo dobrze nadajemy na tych samych falach, mamy partnerskie relacje oparte na szacunku i zaufaniu. Zresztą bez chęci pracy ze strony trenera oraz odpowiedniej oceny moich umiejętności i ich przydatności dla drużyny nie byłoby zgody do przedłużenia mojego kontraktu w Częstochowie. Najpierw w 1. lidze i teraz już w Ekstraklasie, do której awansowaliśmy.

Przy specyfice pracy Papszuna, który z niepokornymi czy nie pasującymi mu do koncepcji piłkarzami żegna się bez sentymentów i na raz usuwa dwudziestu czy dziesięciu graczy, osoba od pracy z głowami zawodników była szczególnie potrzebna?

- Tak wygląda budowanie drużyny w piłce nożnej. Nie spotkałem się z tym, by nowy trener pracował w klubie przez kolejne dwa lub trzy lata ze wszystkimi zawodnikami, których zastał. Piłka nożna to m.in. odpowiednie nawyki, relacje i wartości. W tych obszarach wszystko musi się zgadzać.

Trudno jednak wymienić innych trenerów, którzy w okienku transferowym dziękują dwudziestu piłkarzom i całościowo realizują własną wizję klubu mając przy tym dużą autonomię.

- Dziś to imponuje. Wtedy było w tym sporo odwagi, ale też merytoryki. Trener chciał otoczyć się właściwymi ludźmi. To samo robi zresztą w przypadku swego sztabu. Członkowie sztabu szkoleniowego w osobach Macieja Kędziorka, Macieja Sikorskiego, Wojtka Makowskiego czy Michała Garnysa są bardzo aktywni w ustawicznym pogłębianiu i poszerzaniu swoich kompetencji.

Dla mnie było to miłym zaskoczeniem, że wielu jego współpracowników mimo sporej liczby obowiązków raz na jakiś czas korzysta też ze spotkań ze mną. Chcą się edukować. Mieliśmy też kilka spotkań grupowych w obszarach rozwoju osobistego.

Na sesjach porównuje pan kariery piłkarskie do wind jeżdżących między piętrami wieżowca. Nie każda winda wjeżdża na ostatnie piętro. Nie wszystkie jadą do góry. Czy to jakoś pomogło wcisnąć Rakowowi guzik „Ekstraklasa”?

- Na spotkaniu grupowym piłkarskiej windy nie pokazywałem, ale robiłem to na sesjach indywidualnych. Na jej przykładzie często rozmawiamy z piłkarzami i trenerem. To dobre narzędzie, które obrazuje sytuację gdzie ktoś jest, a gdzie chciałby być. Dokąd zmierza? Co powinien poprawić, dołożyć, lub utrzymać w zachowaniach treningowych i meczowych. Uważam to za duży sukces trenera Papszuna i jego sztabu, że ich zawodnicy ciągle się rozwijają. Przecież to są często piłkarze, którzy grali w niskich ligach. W IV czy III grał Jakub Łabojko, Karol Noiszewski, czy nawet Miłosz Szczepański, który tylko zadebiutował w 1. zespole Legii, ale na stałe grał w drugim. U nas jest teraz bardzo ważnym ogniwem drużyny. To pokazuje, że trener Papszun stawia na proces, na edukację tych graczy. Sporo z nimi rozmawia, mocno się poświęca, żeby wszyscy się rozwijali. Kto nie chce wsiąść do jego pociągu, ten nie wsiada. To jak w życiu. Nie ze wszystkimi jest nam zawsze po drodze.

Rozwój zapewnia m.in. konkurencja. Pewnie cieszy się pan zawsze jak w Rakowie pojawiają się nowi piłkarze?

- Nie ma lepszego trenera mentalnego niż rywalizacja. Nawet jak w klubie jest osoba na stanowisku „trener mentalny”, ale zawodnik nie czuje oddechu konkurencji i rywali na swoją pozycję, to ciężko będzie wskoczyć na wyższy poziom, a na pewno będzie to dłużej trwało. Konkurencja to super sprawa, a futbol to sztuka radzenia sobie z trudnymi sytuacjami, więc trzeba na to patrzyć, jak na pożyteczną sytuację. Oczywiście na co dzień konkurencja sprawia też jakieś kłopoty, ale służy temu by zacisnąć wargi i robić swoje. Poza tym chłopaki widzą, że to daje rozwój, sukces dla nich, lepsze perspektywy dla ich rodzin, więc idą w tę stronę.

Czuje się pan trochę ojcem sukcesu Rakowa?

- Czuję się częścią tego zespołu. Będąc tam przez 3 lata, a w sezonie w około 20 meczach na ławce trenerskiej też zostawiam w Rakowie trochę zdrowia, energii oraz ciężkiej pracy. U nas jednak tak jak nie ma gwiazd wśród piłkarzy, też próżno szukać ich na ławce trenerskiej wśród członków sztabu. Tu każdy wykonuje kawał dobrej roboty. Siła tkwi w kolektywie. Nie jest łatwo być w jednym klubie przez trzy lata. Mi ostatnio przedłużono kontrakt o kolejne dwa, więc jest szansa, że będę tu działał łącznie przez 5 lat. Przed nami wymagający okres – przygotowanie się do Ekstraklasy. Kilkoma obszarami związanymi z mentalnością już się zajęliśmy.

Pana zajęcia są obowiązkowe? Robi pan raczej sesje indywidualne? Kto z nich korzysta?

- W każdym klubie, w którym jestem wypracowuję z trenerem i drużyną pożądany dla niej model współpracy. W Wiśle Płock przez 3 sezony zrobiłem 20 grupowych sesji. W Częstochowie przez te 3 lata było ich 6, za to częściej spotykamy się indywidualnie. Od kiedy pracuję dla Rakowa zrobiłem w klubie ponad 1200 sesji indywidualnych. Zawodnicy zgłaszają się na ochotnika w 95 proc. sytuacji. Są jednak takie momenty w sezonie gdy sami ich zapraszamy i sugerujemy pewne obszary, nad którymi byłoby warto popracować. Na co dzień zawodnicy wiedzą kiedy jestem, kiedy można się spotkać, bo przed każdym tygodniem otrzymują rozpiskę mojej dostępności. Wysyłam ją wszystkim nawet tym, którzy ze mną do tej pory nie pracowali. Może się przecież zdarzyć w trakcie sezonu, że ktoś uzna, że takie spotkanie mu się przyda.

Ilu piłkarzy Rakowa z powiedzmy 25 osobowej kadry korzysta z tych zajęć?

W tym sezonie skorzystało dziewiętnastu piłkarzy. Regularnie korzysta dwunastu. Jeden spotka się ze mną 40 razy w sezonie inny 5. To potwierdza, że jest to potrzebne, akceptowalne, a piłkarze potrafią zrobić z tego pożytek.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.