W ten sposób Widzew przeżył to, co Legia Warszawa w 1997 roku. Starcie Legii Warszawa z Widzewem Łódź po raz drugi z rzędu decydowało o mistrzostwie kraju. Obie drużyny, naszpikowane reprezentantami Polski, na dwie kolejki przed końcem sezonu dzielił tylko punkt różnicy. Legia prowadziła na własnym stadionie 2:0 do 87. minuty i kibice zaczęli świętować mistrzostwo. Jednak Widzew strzelił trzy gole w pięć minut, co przesądziło o obronie tytułu mistrzowskiego.
Teraz Widzew przeżył to samo, choć w meczu o znacznie niższej stawce. W hicie II ligi Łodzianie pojechali do Grudziądza na mecz z Olimpią. W 33. minucie gola na 1:0 strzelił Maciej Kazimierowicz, a jeszcze przed przerwą na 2:0 podwyższył Mateusz Michalski.
W końcówce stało się jednak coś niewytłumaczalnego. 89., 90. i 93. - w tych minutach padały kolejne bramki dla Olimpii. Zdobyli je Konrad Handzlik, Przemysław Kita i Robert Ziętarski (dobił zmarnowany przez siebie rzut karny).
Mimo porażki Widzew nadal znajduje się w bardzo dobrej sytuacji. Na półmetku rozgrywek - po 17 kolejkach - jest liderem z 37 punktami na koncie. Druga Elana Toruń ma 32 punkty, trzeci Radomiak Radom 30 (i jeszcze jeden mecz do rozegrania), a Olimpia jest czwarta z 28 punktami.
Do 1. ligi awansują trzy najlepsze drużyny. Widzew po raz ostatni grał na tym poziomie rozgrywkowym w sezonie 2014/15. Jeszcze rok wcześniej grał w ekstraklasie. 4-krotny mistrz Polski i uczestnik Ligi Mistrzów UEFA (1996/97) w 2015 roku upadł i zaczynał jako nowy podmiot od czwartej ligi. Od tej pory zanotował dwa awanse i kontynuuje drogę do ekstraklasy.