Boruc i Jan Paweł II na trybunach, ale nawet to nie pomogło Legii [SPOSTRZEŻENIA Z GLASGOW]

Nie mogę k...a w to uwierzyć. Pier...l się! - denerwowali się szkoccy kibice na swoich piłkarzy, ale gwizdali też na Artura Boruca i prowokacyjną oprawę z Janem Pawłem II. Spostrzeżeniami po meczu Legii z Rangersami, którzy bramkę na 1:0, dającą im awans do fazy grupowej Ligi Europy zdobyli dopiero w 91. minucie, dzieli się Bartłomiej Kubiak ze Sport.pl.

Przypomnijmy sobie pierwszy mecz. "To było najlepsze spotkanie Legii w tym sezonie"

Zobacz wideo

Rozgrzewka inna niż wszystkie

Maty, gumy, podskoki, przysiady. No, tego jeszcze nie grali. A na pewno nie jest grane przed meczami Legii na boisku przy Łazienkowskiej. Jeśli już - to w szatni. Tutaj warunków do tego widocznie nie było. To znaczy: dzień przed spotkaniem sami widzieliśmy, że nie ma. A zasadzie to tylko zerknęliśmy, bo Aleksandar Vuković chwilę przed swoją konferencją prasową nie pozwolił polskim dziennikarzom wejść do szatni. Wystarczyło jednak spojrzeć, i to niekoniecznie na szatnię, by zobaczyć, że wybudowany w XIX wieku stadion The Gers zachował swoją tożsamość. Masywne drewniane wrota, a za nimi ściany pokryte deskami, brak szafek, boazeria. W pełni rozumiemy, że tym razem na boisku odbyła się nie tylko ta część rozgrzewki z piłkami.

Recepcja główna na IbroxRecepcja główna na Ibrox bk

Jak Majecki przywitał McGregora

Kiedy Allan McGregor na godzinę przed meczem wychodził z tunelu na rozgrzewkę, najpierw usłyszał nazwisko polskiego bramkarza. - Madżeckij! - krzyknął szkocki komentator. McGregor dopiero po chwili dostał brawa. Niezbyt głośne, bo zagłuszał je mecz. Na dwóch stadionowych telebimach puszczany był skrót pierwszego spotkania. Szkocki bramkarz, legenda Rangersów, wychodząc na boisko trafił akurat na powtórkę z 63. minuty, kiedy Radosław Majecki obronił strzał Alfrefo Morelosa. Zresztą cały skrót, choć zaczął się od próby Sheyi Ojo, poświęcony był głównie Legii. Bo Legia tydzień temu w Warszawie zagrała całkiem dobre spotkanie. Według wielu - najlepsze w tym sezonie.

Jak Rangersi przywitali Legię, a jak Legia Rangersów

Do meczu został kwadrans. Drużyna Aleksandara Vukovicia kończyła właśnie wyczerpującą rozgrzewkę. Kiedy na połowie bliżej sektora gości piłkarze przewidziani do pierwszego składu stanęli w środku, zabytkowy stadion Rangersów aż się zatrząsł od gwizdów. To była reakcja szkockich kibiców właśnie na zachowanie legionistów. W czwartek na sektorze gości pojawiło się około tysiąca kibiców z Polski. I choć bywali słyszalni w trakcie spotkania, to kiedy reszta trybun się poderwała - zmobilizowała tak, jak kwadrans przed meczem, by wygwizdać dodających sobie otuchy piłkarzy Vukovicia - doping dla Legii nie miał siły przebicia. Ale to nie były jedyne gwizdy przed meczem, bo jeszcze głośniej i nieprzyjemnie zrobiło się, kiedy na sektorze gości pojawiła się oprawa z Janem Pawłem II. Tak samo w 26. minucie, kiedy kibice Legii zaczęli skandować nazwisko Artura Boruca, który tak, jak zapowiedział, pojawił się w czwartek na Ibrox.

Wiara, która rosła dość wolno

Be not afraid, czyli w dosłownym tłumaczeniu - nie lękajcie się. Taki transparent znalazł się na dole trybuny podczas oprawy z Janem Pawłem II. Obawy jednak były. Optymizm też umiarkowany. Bardzo umiarkowany. Toasty za 2:0 dzień przed meczem wznoszono opornie, a takich za 3:0 wręcz odmawiano. - Może lepiej za 2:1 - proponowano. Tydzień temu Legia zremisowała z Rangersami 0:0. - O ile ten mecz może się różnić od tego w Warszawie? Wiadomo, że Rangersi - grając u siebie - mogą poczuć się trochę pewniej. Ale my też jesteśmy świadomi, że ten jeden mecz jest dla nas jak finał - mówił w środę Vuković. Ale ta świadomość, że to jest finał, w piłkarzach Legii narastała dość wolno. A przynajmniej nie było jej widać na początku, bo nie minęło 10 minut spotkania, a wicemistrz Polski miał już na koncie cztery straty. Im dłużej trwała ta połowa, tym było lepiej. Na sam koniec zrobiło się jednak gorzej. Najgorzej. Ale o tym za moment.

I duma, która mieszała się z irytacją

- Nawet nie myślcie teraz o Celticu - apelował przed spotkaniem do swoich piłkarzy Steven Gerrard na łamach szkockiej prasy. Ale o Celticu myślą. Wszyscy. Tym żyją dziennikarze, co widać po liczbie artykułów. O tym rozmawiają kibice, którzy na pytanie o najbliższe spotkanie, wskazywali właśnie to niedzielne z Celtikiem. Dopiero po chwili orientowali się, że w czwartek też jest jakiś mecz i że to chyba jest właśnie mecz z Legią. W czwartek Ibrox wypełniło się jednak w całości (tzn. prawie w całości, bo UEFA wyłączyła z użytku 3 tys. miejsc za rasistowskie okrzyki). Ale o ile na początku widać, a raczej było słychać dużą wiarę, o tyle z każdą minutą ta wiara, pozytywny doping, zaczęły się mieszać z irytacją. - Nie mogę k...a w to uwierzyć - denerwowali się szkoccy kibice, kiedy Sheyi Ojo zupełnie niekryty przyjął piłkę tak, że ta wyleciała na aut. - Pier...l się - warczeli na Alfredo Morelosa, który w 60. minucie zmarnował okazje na kontrę. Ale wybaczyli mu szybko...

Ale skończyło się radością

Stadion aż się uniósł, kiedy w 91. minucie gola dającego awans do fazy grupowej Ligi Europy strzelił właśnie Morelos. A po meczu wręcz odleciał. Przede wszystkim Steven Gerrard, który skakał, biegał, krzyczał i podnosił ręce, zachęcając kibiców - mimo że mecz się skończył - do jeszcze głośniejszego dopingu. Tylko że głośniej się już nie dało. A zachowanie Gerrarda bardziej pasowało do piłkarzy w umorusanych spodenkach niż byłego piłkarza w eleganckim płaszczu przed kolana, który trenuje klub z blisko 150-letnią historią. Jego reakcja dziwiła tym bardziej, że wcześniej w ogóle nie dawał takich oznak. W spokoju przyglądał się poczynaniom piłkarzy. Podobnie, jak Vuković, który zaraz po spotkaniu nie doczekał się uścisku dłoni Gerrarda. Zresztą chyba nawet specjalnie mu na tym nie zależało, bo od razu poszedł do szatni.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.