"Sumienie Liverpoolu, głos osób zasiadających na The Kop". Steven Gerrard, trener Rangers FC, ikona Anfield Road

W czwartek o godz. 20.00 Legia Warszawa zagra z Rangers FC w 4. rundzie kwalifikacji Ligi Europy. Trener Szkotów - Steven Gerrard - to jeden z najlepszych i najbardziej wpływowych zawodników w historii angielskiej Premier League i ikona Liverpoolu.

Legii nie stać na to, żeby zrezygnować z Carlitosa

Zobacz wideo

O tym, że Steven Gerrard wielkim piłkarzem był, wie każdy. W ukochanym Liverpoolu Anglik rozegrał ponad 700 meczów, w których strzelił blisko 200 goli. Z klubem z Anfield Road zdobył dziewięć trofeów. Gerrard mógł mieć ich znacznie więcej, z brakującym mistrzostwem Anglii włącznie, ale mimo flirtu z Chelsea i Realem Madryt, całą karierę spędził w "swoim" klubie.

W Liverpoolu jest kimś więcej niż legendą. Na Anfield jest uwielbiany nie tylko z powodu umiejętności, ale też, a może przede wszystkim, charakteru. Na boisku był inspirującym liderem. W przerwie legendarnego finału Ligi Mistrzów w Stambule to on zostawił otwarte drzwi do szatni, by koledzy słyszeli wsparcie kibiców. To on też zdobył bramkę na 1:3 i wywalczył rzut karny, po którym padł gol na 2:3. Poza boiskiem Gerrard był po prostu jednym z liverpoolczyków z klubem w sercu. Paul Scholes powiedział kiedyś, że ze wszystkich piłkarzy całujących herb na koszulce, w szczerość intencji wierzy tylko Gerrardowi.

- Myślicie, że on jest świetnym piłkarzem? Jest nawet lepszy jako człowiek - mówił o nim ówczesny trener Liverpoolu, Brendan Rodgers.

Został w Liverpoolu, chociaż namawiali go na Everton

Człowiekiem Liverpoolu Gerrard stał się dzięki ojcu, który pokazywał mu na kasetach najwspanialsze chwile z historii klubu. Jego przywiązanie do barw stało się jeszcze silniejsze w 1989 roku, gdy w tragedii na Hillsborough zginął jego kuzyn, Jon-Paul. - Zawsze grałem dla niego - napisał Gerrard we wstępie do autobiografii.

Chociaż pomocnik spędził całą karierę na Anfield, to w dzieciństwie mógł trafić do lokalnego rywala - Evertonu. - Mieliśmy w rodzinie kilka osób, które im kibicowały i starały się mnie przeciągnąć na ich stronę - wspominał. W internecie krąży nawet zdjęcie kilkuletniego Gerrarda w koszulce Evertonu i dwoma trofeami. W autobiografii zawodnik przyznał też, że w tamtym czasie zdarzało mu się nosić koszulkę -  znienawidzonego w Liverpoolu - Manchesteru United. Na Old Trafford bywał też na testach w wieku 14 lat.

- To było tak dawno, a pamiętam każdy szczegół. Na pierwszy trening poszedłem, gdy miałem osiem lat. Na stadionie było 20-30 dzieciaków takich jak ja. Z tamtego dnia pamiętam też Michaela Owena, ale też wszystkich innych - tak Gerrard wspominał początki w klubie.

- W szatni otaczali mnie multimilionerzy, którzy mieli po 60-70 występów w reprezentacji i ponad 500 w karierze. Byłem bardzo onieśmielony. Czułem się dziwnie, dzieląc szatnię z piłkarzami, którzy byli dla mnie bohaterami. Najuważniej przyglądałem się Paulowi Ince'owi i Jamiemu Redknappowi, obaj byli dla mnie inspiracją na boisku i poza nim. Patrzyłem jak jedzą, jak się ubierają, jakie prowadzą samochody i jak się zachowują. Każdego dnia uczyłem się czegoś nowego, z wielu rzeczy korzystałem przez całą karierę - dodawał o pierwszych chwilach w seniorach.

W drużynie Gerarda Houlliera pomocnik zadebiutował w listopadzie 1998 roku, zmieniając Vegarda Heggema w ostatniej minucie meczu z Blackburn Rovers. - Morze ludzi na trybunach, serce waliło mi potężnie. To było k***a straszne - wspominał po latach Gerrard. 13 miesięcy po debiucie, w wygranym meczu z Sheffield United, zdobył pierwszą bramkę w seniorskiej karierze.

Jeden tytuł z Liverpoolem wart więcej niż kilka z Chelsea

W 2004 roku Gerrard był już jednym z najlepszych pomocników w Premier League, kapitanem zespołu i zdobywcą m.in. Pucharu UEFA i Pucharu Anglii. Wraz z przybyciem do Chelsea Jose Mourinho media na Wyspach zaczęły jednak spekulować o możliwym transferze zawodnika na Stamford Bridge. Gerrard, który czuł się odpowiedzialny za drużynę przed mieszkańcami Liverpoolu, miał zacząć zastanawiać się, jak zdobędzie najważniejsze tytuły, jeśli klub nie dysponuje takimi pieniędzmi jak Roman Abramowicz.

Im bliżej było letniego okienka transferowego w 2005 roku, tym coraz odważniejsze deklaracje płynęły z zachodniego Londynu. Nikt nie mógł mieć wątpliwości: Mourinho chciał Gerrarda, który z Frankiem Lampardem miał stworzyć najlepszy środek pomocy w historii. Portugalczyk chciał udowodnić, że ta para może ze sobą doskonale współpracować, co przez lata nie udawało się jej w reprezentacji. Na Stamford Bridge Gerrard miał sięgać po trofea, o których według wielu Liverpool mógł tylko pomarzyć.

Rozmowy w sprawie nowego kontraktu dla zawodnika na Anfield przedłużały się i coraz więcej wskazywało na to, Gerrard opuści swój klub. Wreszcie przyszedł jednak 25 maja i cud w Stambule. - Jak mógłbym odejść po takiej nocy? - Anglik uśmiechał się zaraz po meczu. Negocjacje z Liverpoolem nie szły jednak do przodu.

- Musimy podjąć konkretne działania. Zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy, ale Gerrard dał nam do zrozumienia, że chce odejść i uważam, że to jest koniec - takiej wypowiedzi 5 lipca 2005 roku udzielił dyrektor wykonawczy Liverpoolu, Rick Parry. Kilka godzin wcześniej zawodnik miał odrzucić rekordową wówczas umowę, która gwarantowałaby mu zarobki w wysokości 100 tys. funtów tygodniowo.

Dzień po wypowiedzi Parry'ego Gerrard podpisał z Liverpoolem nowy, 4-letni kontrakt. Dyrektor tłumaczył w mediach, że jego słowa spowodowane były "nieporozumieniem" między obiema stronami. Po parafowaniu umowy zawodnik powiedział, że jedno mistrzostwo na Anfield będzie znaczyło dla niego więcej niż kilka z Chelsea.

"Mój Boże, to koniec"

Lata jednak mijały, a obsesyjna pogoń Gerrarda za wygraniem Premier League nie kończyła się. Liverpool nie był w stanie rywalizować z Chelsea, Manchesterem United czy - w późniejszych latach - z Manchesterem City. Tych ostatnich klubowi z Anfield prawie udało się wyprzedzić w sezonie 2013/14. Prawie.

Był 13 kwietnia 2014 roku, gdy Liverpool pokonał u siebie Manchester City 3:2. 10. z rzędu wygrana w lidze dała zespołowi Rodgersa pozycję lidera na cztery kolejki przed końcem rozgrywek. Chociaż tydzień później, dzięki wygranej z Norwich (3:2), "The Reds" przybliżyli się do tytułu, to i tak go nie zdobyli. 

"To nie może nam się k***a wyślizgnąć" - Gerrard krzyczał do swoich kolegów w przemowie po wygranej z City. Łzy i emocje, które towarzyszyły wtedy zawodnikowi pokazują ile znaczyła dla niego szansa wygrania ligi. Szansa, której Liverpool nie wykorzystał, m.in. przez błąd Gerrarda. 

Do końca Premier League zostają trzy kolejki, na Anfield przyjeżdża Chelsea. Do końca pierwszej połowy pozostają sekundy, gdy piłkę z lewej strony do środka podaje Mamadou Sakho, Gerrard poślizga się i przewraca, co wykorzystuje Demba Ba, strzelając gola na 1:0. W doliczonym czasie drugiej części bramkę dorzuca Willian i Liverpool przegrywa 0:2. Osiem dni później zespół Rodgersa zremisował 3:3 na wyjeździe z Crystal Palace (chociaż prowadził już 3:0) i stracił szansę na mistrzostwo. To trafiło w ręce City.

- Myślałam wtedy: "mój Boże, to koniec". Przez długi czas w ogóle się nie odzywał - wspominała żona zawodnika, Alex. - Tamta porażka odbiła się na mnie bardzo mocno - dodał Gerrard.

"Gdybym wybierał najlepszą jedenastkę piłkarzy na świecie, to Gerrard byłby jej kapitanem"

- Robił wszystko. Grał od jednego do drugiego pola karnego, asystował, strzelał gole, prowadził zespół. Łączył to wszystko ze znakomitą grą w defensywie. Uważam, że to jeden z najbardziej niedocenionych zawodników w historii. Ludzie nie cenili go jak powinni, bo nigdy nie zaistniał na wielkim turnieju. To jednak nie jego wina, że Anglicy nigdy nie potrafili nawiązać walki z najlepszymi - mówił o Gerrardzie Patrick Vieira.

- Był lepszy ode mnie. Na równi z nim postawiłbym tylko Scholesa i Roy'a Keana. Nas wszystkich łączyła nie tylko podobna pozycja, ale też postawa na boisku. Wszyscy byliśmy liderami, poza Scholesem każdy z nas lubił głośno dowodzić drużyną. Uważam, że Gerrard wzniósł pozycję defensywnego pomocnika na inny poziom. Kiedyś taki zawodnik miał tylko odbierać piłkę i przekazywać ją do ofensywy. Stevie pracował na całym boisku, rozumiał grę, ale jednocześnie był znakomity technicznie i dorzucał mnóstwo goli i asyst.

Z Francuzem zgadzał się sir Alex Ferguson. - Był najbardziej wpływowym piłkarzem w historii Premier League. Vieirze nie brakowało niczego, jednak Gerrard był jeszcze lepszy - mówił Szkot. - Gdybym wybierał najlepszą jedenastkę piłkarzy na świecie, to Gerrard byłby jej kapitanem - powiedział o Angliku Francesco Totti.

"W nim kibice odnajdywali człowieka, którego dzieli ledwie kilka dni od wygrania trwającej 25 lat wojny. Był sumieniem Liverpoolu, głosem osób zasiadających na The Kop" - pisał korespondent magazynu "The Vice".

Anglika chwalono za umiejętności, ale też charakter i oddanie klubowi. Ci, którzy z nim grali, często podkreślali jego otwartość i szczerość. Gerrard: - Gdy jesteś kapitanem i ktoś przed kamerą zadaje ci pytanie, to musisz być szczery, bo po co inaczej podchodzić do rozmowy? Są piłkarze, którzy kłamią, przekręcają... Po co to robią? Lepiej w ogóle nic nie mówić.

Charakter Gerrarda oddaje też jego zachowanie z końcówki kariery w Liverpoolu, która zakończyła się w 2015 roku. Tak dla Sport.pl pisał Michał Zachodny: "Na kilka tygodni przed faktycznym pożegnaniem się z Liverpoolem, Gerrard przez kilkadziesiąt minut odpowiadał na pytania dziennikarzy. O karierze w klubie, o momencie odejścia, o łzach, o zwycięstwach i porażkach. Ale po szczerych wyznaniach nie został z reporterami, nawet by spróbować specjalnie przygotowanego tortu. Miał ważniejsze obowiązki. Każdemu z pracowników klubu dał koszulkę z osobistą dedykacją, zajrzał do kilkuletnich dzieciaków, które właśnie podpisywały swoje pierwsze "umowy" z Liverpoolem, a na koniec zaprosił młodego kibica, który przed bramką ośrodka treningowego czekał na jego autograf, by zrobił sobie zdjęcie z repliką zdobytego w 2005 r. Pucharu Europy."

Na wspomnianej konferencji prasowej Gerrard przyznał wprost, że w jego karierze zabrakło wisienki na torcie. Tą wisienką miało być mistrzostwo Anglii, które wyślizgnęło się Liverpoolowi rok wcześniej. Jej brak nie oznacza jednak, że tort był niesmaczny. Wręcz przeciwnie. Oglądanie Gerrarda na boisku było najczystszą przyjemnością, tak samo jak obserwowanie jego przywódczych cech. Cech, którymi od ponad roku, odbudowuje Rangers FC w roli trenera.

Więcej o:
Copyright © Agora SA