W środę Legia biła się nie tylko o swój honor, ale także o honor wszystkich polskich drużyn, które w tym sezonie grały w europejskich pucharach. W przypadku odpadnięcia stołecznych, Legia, Cracovia, Lechia Gdańsk i Piast Gliwice przeszliby do historii jako kwartet naszych klubów, które z międzynarodowych rozgrywek odpadłyby najszybciej w historii: 14 sierpnia.
Podopieczni Aleksandara Vukovicia wykonali jednak plan minimum i pokonali Atromitos Ateny 2:0. Nie zachwyciło tempo meczu, które dostosowało się do panujących w Grecji wakacyjnych warunków, ale szkoleniowiec Legii ma się z czego cieszyć. Po pierwsze: jego piłkarze w dwumeczu zachowali czyste konto. Po drugie: wyglądali nieźle pod względem motorycznym. Po trzecie: udało im się – poza kilkoma chwilami – zdominować rywalizację.
To paradoks. Brak Domagoja Antolicia, który przez kontuzję pleców nie wsiadł do samolotu lecącego do Aten, dał Legii drugi oddech. Dzięki absencji Chorwata do składu wrócił Cafu, za którego warszawski zespół zapłacił niedawno 700 tys. euro. Przez uraz stawu skokowego w tym sezonie Portugalczyk nie rozegrał jednak żadnego meczu i w Grecji został rzucony na głęboką wodę. Pytanie brzmi: czy gdyby Antolić był zdrowy, Cafu w ogóle dostałby szansę od Vukovicia? Jeśli serbski trener miał w głowie inny plan, to 26-latek dał mu w środę wiele do myślenia. Cafu od początku szukał penetrujących podań do Sandro Kulenovicia, dużo i szybko biegał, walczył, regulował tempo gry. W pierwszej połowie to właśnie on rozpoczął z głębi pola akcję, która zakończyła się bramką Pawła Stolarskiego (to właśnie Cafu przepchnął jednego z rywali i podał do Waleriana Gwilii, który asystował przy trafieniu Stolarskiego).
Jeżeli sprowadzony z Metz piłkarz będzie w stanie w dalszym ciągu grać na takim poziomie, to po powrocie do zdrowia Antolić przez długi czas nie podniesie się z ławki rezerwowych. Bo trudno wyobrazić sobie, aby kreatywny Cafu w kolejnym europejskim dwumeczu – z FC Midtjylland lub Glasgow Rangers - miał zza linii oglądać topornego i powolnego Antolicia.
W podstawowym składzie zabrało miejsca dla Carlitosa, a także Arvydasa Novikovasa. W przypadku Litwina to zrozumiałe, bo początek sezonu w jego wykonaniu jest bardzo słaby. Uparte pomijanie Carlitosa budzi jednak coraz większe kontrowersje. Szczególnie, że od początku w Atenach zagrał Kulenović, który znów miał świetną sytuację i znów nie trafił w bramkę. Dariusz Mioduski musi pluć sobie w brodę, że nie sprzedał Chorwata za 3 mln euro do Barnsley. Kulenović nie ma co prawda kłopotu ze znajdowaniem się w dobrym miejscu i czasie, ale niewiele z tego wynika. Przeciętna postawa napastnika i pewne prowadzenie 2:0 nie były jednak dla Vukovicia wystarczającymi powodami, by wpuścić na boisko Carlitosa, z którym szkoleniowiec od dawna nie ma po drodze (chociaż sam zapewnia, że jest inaczej).
To o tyle niezrozumiała decyzja, że w ostatnich trzydziestu minutach po odbiorach w środku pola piłkarze ze stolicy mieli niespotykanie dużo miejsca. To mogłaby być wymarzona arena do popisów dla świetnie wyszkolonego Hiszpana, który na boisku się pojawił, ale zaledwie na ostatni kwadrans. Vuković kolejny raz oparł się presji trybun dopominających się najlepszego piłkarza Ekstraklasy w ubiegłym sezonie. Ku ich zdumieniu wydaje się, że kolejne przeciętne mecze 19-latka nie mają dla trenera Legii znaczenia. Wymowę ma jednak fakt, że w Atenach, mimo 90 minut, Sandro w strzelaniu bramek zastąpili prawy obrońca i środkowy pomocnik.
Mecz rozegrany na półpustym stadionie Peristeri jest światełkiem w tunelu. Tak samo jak pierwsze spotkanie, w którym Legia prowadziła grę od początku do końca. W Atenach było może nieco senniej, swoje sytuacje mieli także przeciwnicy (trafili w poprzeczkę), ale awans do kolejnej rundy nie był zagrożony nawet przez chwilę. Duża w tym zasługa rywala, który był po prostu słaby, ale wicemistrzom Polski nie można zabrać perfekcyjnego wykorzystania okazji. Piłki z bramki nie musiał wyciągać Radosław Majecki, stołeczni za to dwa razy trafili do siatki na wyjeździe. I biorąc pod uwagę męczarnie w meczach z teoretycznie słabszymi od Atromitosu Europą i Kuopion Palloseura, należy docenić awans do kolejnej rundy eliminacji Ligi Europy. Tam czekać będzie Midtjylland lub Rangers. I trudno przypuszczać, by w tej rywalizacji Legia i jej trener mogli pozwolić sobie na powielenie ostatnich błędów i decyzji.
Pobierz aplikację Football LIVE na Androida
Football LIVE Football LIVE