Niespecjalny matematyczny orzeł powiedział mi kiedyś, że jak za łatwo przychodzi mu obliczenie jakiegoś równania, to od razu nabiera podejrzeń, że wyszedł mu zły wynik. Polskiemu kibicowi oglądającemu nasze drużyny w Europie towarzyszy podobna nieufność. Niby idzie dobrze, wszystko się układa, ale on tylko patrzy i czeka, kiedy ktoś popełni błąd, a czar pryśnie. W Gdańsku wynik wyszedł poprawny, ale nieufność napędzana niemal corocznymi rozczarowaniami, nie pozwala na spokój przed rewanżem.
Naturalnie lubimy szukać porównań, zestawiać jedną polską drużynę z drugą, sytuacje w których znalazły się w ostatnim czasie. Oglądając Lechię przychodził do głowy Piast Gliwice z dwumeczu przeciwko BATE. On też grał z drużyną teoretycznie lepszą, a na pewno dużo bardziej doświadczoną. Też podszedł bez kompleksów, atakował i dominował. Ale najpierw pięknie marnował akcje, a później przyszły okropne błędy Frantiska Placha i tyle było z przygody w eliminacjach Ligi Mistrzów.
Lechia wiele razy zamieniała w ekstraklasie brzydkie akcje na gole. Ocierała się o perfekcję w wykorzystywaniu błędów rywali – niemal zawsze przedkładając skuteczność ponad finezję. W meczu z Broendby, zapowiadanym przez Piotra Stokowca jako podsumowanie jego półtorarocznej pracy, pokazała się jednak z dużo atrakcyjniejszej strony. Okazała się lepszą wersją Piasta - odważniejszą, szybszą i – co najważniejsze – odrobinę skuteczniejszą. I lepszą wersją samej siebie – ładniej grającą i stwarzającą więcej sytuacji bramkowych.
- Chcemy zagrać z wielką agresywnością, zaangażowaniem i dobrą organizacją, ale też pokazać jakość. To cztery najważniejsze czynniki, a kolejność jest nieprzypadkowa – mówił na przedmeczowej konferencji trener Stokowiec. Jego piłkarze punkt po punkcie realizowali ten plan. Dzięki agresji pomocników udało się zdominować środek pola, pressing na połowie rywala regularnie przynosił okazje bramkowe, Karol Fila biegał jak oszalały od jednego pola karnego do drugiego. Broendby długo miało problemy z zawiązaniem składnej akcji, bo piłkarze Lechii przesuwali się po boisku, skracali pole gry tak, jak rozrysował to Stokowiec. Jakość? Z tym zawsze było u nas najgorzej, ale akurat na tle Duńczyków wyglądało to obiecująco i piłkarsko lepiej prezentowali się lechiści. Choćby przy pierwszej akcji bramkowej – spokój zachował Żarko Udovicić, Filip Mladenović efektownie trącił piłkę, rywal za nim nie nadążył i sfaulował w polu karnym. Drugi gol to znakomite dośrodkowanie Fili wprost na głowę Patryka Lipskiego. A sam Lipski – parokrotnie przyjmował piłkę otoczony kilkoma rywalami, a kolejnym jej dotknięciem rozpoczynał groźne akcje. Współpraca bocznych obrońców ze skrzydłowymi – ich odważne wejścia w pole karne i mocne dośrodkowania podrywały kibiców z krzesełek.
Brakowało tylko stopy, która po jednym z wielu dośrodkowań skierowałaby piłkę do siatki. I o to można mieć do Lechii pretensje. Że nie wycisnęli tej cytryny do końca, że z siedemnastu strzałów tylko cztery były celne, że nie wykorzystała żadnego z licznych błędów rywala, przez co ten wyjeżdża z Gdańska z całkiem dobrym wynikiem, chociaż mógł być niemal zupełnie pozbawiony szans. A biorąc pod uwagę okoliczności i to, co pokazali w tym meczu zawodnicy Broendby, to porażka 1:2 jest dla nich wynikiem wprost znakomitym. Do awansu wystarczy im jeden błąd Lechii w rewanżu.
Polski kibic za tydzień znów usiadzie więc przed telewizorem ze znanym sobie uczuciem niepewności. Ze względu na wieloletnie doświadczenie i historię najnowszą. Ale nie chodzi tylko o to. Pierwszy mecz z Broendby przy wszystkich ochach i achach nad grą Lechii zostawia ją z niepewnym wynikiem i trzema-czterema błędami w defensywie, które wryły się w pamięć. Te kilka błędów mogło bowiem zniweczyć cały trud włożony w to spotkanie. Raz Lechię ratował Kuciak, innym razem Błażej Augustyn, a pod koniec meczu poprzeczka. Nie udało się tylko zatrzymać szybkiej kontry po prostej stracie w środku pola.
W rewanżu przyda się gdańszczanom to ligowe wyrachowanie. Jej odpadnięcie po tak dobrym pierwszym meczu, byłoby jeszcze boleśniejsze niż pożegnanie Piasta z Ligą Mistrzów.