Spotkaj się z gwiazdami Bayernu Monachium
Nie najgorszy występ Cracovii, który pozwolił jej na wywiezienie bramkowego remisu z Dunajskiej Stredy to największy pozytyw czwartkowego, pucharowego wieczoru dla polskich klubów. Chociaż Zespół Michała Probierza na Słowacji nie zachwycił i na boisku przeciwnika miał sporo problemów, to ostatecznie do Krakowa wraca z korzystnym wynikiem i dobrym nastawieniem przed rewanżem.
Tego samego nie można napisać o Legii, która skompromitowała się na Gibraltarze. Drużyna Aleksandara Vukovicia bezbramkowo zremisowała z Europą FC, a przez ponad 90 minut rywalizacji nie potrafiła stworzyć choćby pół ciekawej akcji, po której mogłaby strzelić gola. Wszystko to w meczu z zespołem, którego zawodnicy w piłkę grają na pół etatu, między treningami dorabiając w innych zawodach.
Ale czy bezbramkowy remis wicemistrza Polski z takim przeciwnikiem w ogóle powinien nas jeszcze dziwić? Kluby z ekstraklasy rok w rok kompromitują się w europejskich pucharach, a z sezonu na sezon poziom rywali, których nie potrafią ograć jest coraz niższy. W poprzednich sezonach Legię z pucharów eliminowali Kazachowie, Mołdawianie, Słowacy i Luksemburczycy. Kto wie, czy za tydzień nie zrobią tego Gibraltarczycy.
Czy w ogóle powinniśmy się jeszcze dziwić takim wynikom jak ten Legii, skoro dwa lata temu Jagiellonię z pucharów wyrzucili Azerowie, a przed rokiem Lech Poznań ledwo uratował się przed dogrywką w Armenii, by później potrzebować jej do rozprawienia się z Białorusinami? Za chwilę zacznie brakować nam krajów, w których kluby ekstraklasy nie zdołały się jeszcze zbłaźnić.
W zalewie polskiej beznadziei w Europie występ taki, jak ten środowy Piasta przeciwko BATE musimy traktować jak miłą sensację. Mocno cieszyć powinien też remis Cracovii, którą trzy lata temu dwukrotnie obiła przecież macedońska Szkendija Tetowo. Taki jest poziom klubów naszej ligi, którą na nowo zaczniemy się emocjonować już za tydzień.
Za tydzień ruszy pięknie opakowana i realizowana ekstraklasa. Już za chwilę zaczniemy się emocjonować ligą, która w skali Europy nie ma przecież żadnego znaczenia. Kiedy poważne kluby z Kontynentu będą dopiero zabierać się do europejskich rozgrywek, my najpewniej już dawno nie będziemy pamiętać, że w ogóle braliśmy udział w eliminacjach do nich.
Będziemy za to analizować nowych piłkarzy w lidze, pomysły taktyczne, z ciekawością spojrzymy na beniaminków. Od czasu do czasu pozachwycamy się pojedynczymi, bardzo ładnymi akcjami i golami. Jeszcze rzadziej będziemy chwalić konkretne zespoły za dobrą, a przede wszystkim równą formę, która w ekstraklasie może objawić się w postaci np. pięciu meczów bez porażki. Niby niewiele, ale u nas już jednak coś.
W pewnym momencie może nawet zacznie nam się wydawać, że poziom ligi poszedł w górę. Być może będziemy mieli złudzenia, że ekstraklasę z europejskim poziomem łączy coś więcej, niż tylko ładne opakowanie. Jeśli tak się zdarzy, to owo złudzenie potrwa co najwyżej do połowy lipca przyszłego roku. Wtedy być może polski klub przegra w San Marino, którego na naszej mapie żenady w ostatnim czasie nie mogliśmy zaznaczyć.
Obraz to smutny, lecz prawdziwy, bo przerabiany w ostatnich latach. Z roku na rok polskie kluby w europejskich pucharach znaczą coraz mniej, więc chyba warto zastanowić się, czy słowa "kompromitacja" nie warto zamienić na "standard." Szkoda tylko, że konkretnych rozwiązań takiego stanu rzeczy jak nie było, tak nie ma i niestety nie widać.