Viktor Orban wspiera klub na... Słowacji. I teraz stanął na drodze naszej Cracovii

Jedni mówią, że właśnie tam zaczyna się węgierski nacjonalizm. Inni dodają, że fala "hungarofobii" na Słowacji przybiera na sile za każdym razem, kiedy na stadionie śpiewane są hymn i pieśni Madziarów. A tymczasem Viktor Orban po cichu zasiada na trybunach, patrząc jak rozwija się - poniekąd - jego dzieło. Cracovia zmierzy się z Dunajską Stredą w 1. rundzie eliminacji do LE.

Węgierski przyczółek

Z Dunajskiej Stredy do granicy z Węgrami jest zaledwie 20 km w linii prostej. Odległość trudno jednak potraktować jako koronny argument w dyskusji o tożsamości narodowej Słowaków, bowiem stamtąd do Bratysławy jedzie się nieco ponad godzinę. A przecież ze stolicy również można przejść na piechotę do Austrii. Spór węgiersko-słowacki jest zdecydowanie bardziej zakorzeniony pod względem historycznym. I chociaż na wielu polach próbuje się wzmacniać więzy międzynarodowe, to jeden obszar wciąż jest swoistą kością niezgody.

Węgrzy utracili Zitny Ostrov, czyli Wyspę Żytnią, na mocy postanowień traktatu w Trianon z 1920 r. Ludność była przymusowo przesiedlana i zastępowana Czechami i Słowakami. – Madziarzy w ciągu jednej nocy zostali obywatelami Czechosłowacji – mówi Stefan Allo w rozmowie z Timem Goslingiem z „DW”. Ale to tak naprawdę nic nie zmieniło. Społeczność w przeważającej większości czuje znacznie większą przynależność do kultury węgierskiej niż słowackiej. Widać to w mieście, które od 1990 r. zawsze reprezentuje węgierski burmistrz. Widać to na przykładzie nazwy, Dunaszerdahely, która lokalnie jest tak samo rozpoznawalna, jak słowacka. Wreszcie, widać to zwłaszcza na przykładzie klubu, który na każdym meczu śpiewa hymn Madziarów i narodowe pieśni.

Sytuację dość jasno przedstawia właściciel Dunajskiej Stredy, Oszkar Vilagi, który jest Węgrem i dobrym znajomym Viktora Orbana. – Jesteśmy częścią narodu węgierskiego i to jest nasz hymn, nasz wyraz więzi, ale to nie znaczy, że chcemy oddzielić się od Słowaków – wyjaśnia w wywiadzie z klubową telewizją. Wypowiedź uzupełnił Krisitan Nagy, rzecznik prasowy ekipy, mówiąc portalowi „DW”, że jego rodzina zawsze mówiła po węgiersku i jeżeli komuś się to nie podoba, to już jest jego problem.

Te wyraziste stanowiska i dumne akcentowanie swojego pochodzenia nie wzięły się znikąd. Słowacki rząd od kilku miesięcy prowadził prace nad ustawą uderzającą bezpośrednio w prawa mniejszości narodowej – a dokładnie w to, co w czasie każdego meczu dzieje się na MOL Arenie. – Zaznaczyłem już wielokrotnie, że nie można budować tożsamości narodowej swojego kraju kosztem innego. Nie sądzę, żeby poczucie przynależności Słowaków nagle, za sprawą ograniczenia naszych praw, stało się silniejsze – mówił 2,5 miesiąca temu Oszkar Vilagi - od pięciu lat właściciel Dunajskiej Stredy, prezes zarządu Slovnaftu - w rozmowie z telewizją klubową. Te mocne słowa nie padły po kolejnej wysokiej karze nałożonej na jego klub za oprawę czy węgierskie flagi na stadionie. Sprawa jest bardzo poważna i w sposób bezpośredni uderza w wolność mniejszości narodowych.

Kara za hymn

Kilka dni przed udzieleniem wywiadu słowacki parlament przedstawił poprawkę do ustawy o symbolach narodowych (w oryginale: Zakon 63/1993 Z. z. o statnych symboloch SR a ich pouzivani), z której wynikało, że hymn innego państwa jest odtwarzany lub śpiewany tylko wtedy, gdy obecna jest jego oficjalna delegacja. Pierwotnie ustalono, że za złamanie prawa groziła grzywna w wysokości do 7 tysięcy euro. Kwota miała się wahać w zależności od wielu czynników, które nie do końca zostały sprecyzowane. Miedzy innymi chodziło o powagę przewinienia oraz to, czy osoba jest publiczna, prywatna lub działa w grupie.

Warto podkreślić, że to nie był jedyny element, który nie został dobitnie wyjaśniony. Bardzo prawdopodobne, że cały tekst ustawy został ujawniony już po głosowaniu lub został pominięty „szczegół” związany z hymnem. Dlatego „za” poprawką początkowo głosowali nawet niektórzy członkowie partii Most-Hid, która działa na rzecz pojednania słowacko-węgierskiego. I chociaż tak naprawdę w żadnym miejscu nie zostało zaznaczone, że zmiana jest w sposób bezpośredni wymierzona w węgierską mniejszość narodową na Słowacji, to dla wszystkich było to jasne.

Dość szybko pojawiły się nagłówki o przybierającej na sile fali „hungarofobii” (np. portal madari.sk), która po raz kolejny zbiera żniwo. Równocześnie toczyły się dyskusje o słowo „tylko” (pojawiło się jako poprawka do poprawki) w nowo brzmiącej ustawie. Ondrej Dostal przede wszystkim nie widział powodu, dla którego hymn obcego kraju miałby być wykonywany na słowackiej ziemi, ale jednocześnie podkreślał, że zdarzają się różne sytuacje. Wówczas głos w sprawie zabrał Dusan Tittel. Członek Słowackiej Partii Narodowej nie mógł przeżyć, że poprawka dopuszcza „furtkę”, umożliwiającą śpiewanie lub odtwarzanie hymnu i domagał się kategorycznego określenia zmian w prawie.

Jeżeli ktokolwiek miał jeszcze wątpliwości, że zmiana w prawie uderza bezpośrednio w klub z południa kraju, to radykalny polityk rozwiał je bardzo sprawnie. – Prawdopodobnie nigdy nie byłeś na meczu w Dunajskiej Stredzie [zwrócił się do Ondreja Dostala]. Polecam się wybrać, bo na pewno będziesz przeszczęśliwy, kiedy 9 tysięcy kibiców będzie śpiewać węgierski hymn. Jeśli oczywiście nadal chcesz, żeby mogli to robić. Możemy spróbować, ale nie jestem przekonany, czy będziesz się wtedy dobrze czul – podsumował Tittel (za portalem parameter.sk).

 

Dura lex, sed… lex DAC

Od tego momentu zmienione prawo w mediach przedstawiano jako „lex DAC”, od skrótu nazwy klubu. Andrej Kiska, były prezydent, odmówił podpisania poprawki w jej pierwotnej treści, zwracając uwagę, że nie jest jednoznaczna, ale jego weto zostało odrzucone. Ostatecznie kilka tygodni temu doszło do renegocjacji i jak podaje słowacki „Parameter”, członkowie partii Most-Hid wprowadzili istotne zmiany. Odtąd hymn nie narusza prawa osób fizycznych i prawnych.

Władze klubu oraz kibice z wypiekami na twarzy monitorowali sprawę od początku do końca, wyciągając wnioski z tych mniej lub bardziej szczątkowych informacji. Należy jednak zaznaczyć, że przez cały czas Oszkar Vilagi utrzymywał jedno stanowisko: brak akceptacji. – DAC jest prawdopodobnie jedynym klubem Europie, który już dwukrotnie był powodem zmiany ustawy, a jeśli rząd dotrzyma obietnicy, to treść zmieni się po raz trzeci – w rozmowie z telewizją klubową mówił pół żartem, pół serio właściciel klubu, po czym przeszedł w znacznie poważniejszy ton. Podkreślił, że nie będą przestrzegać tego prawa, ale nie dlatego, że nie respektują ogólnie panujących zasad, a dlatego, żeby dać wyraz braku tolerancji. – Jesteśmy gotowi zapłacić karę. To surowe prawo jest przeciwko nam – podsumował Węgier. Klub musiał zapłacić grzywnę w wysokości ok. 4500 euro za oprawę z węgierskimi flagami, a niektórzy słowaccy kibice nawet domagali się zamknięcia stadionu.

 

Przy okazji gorącego tematu, Oszkar Vilagi zwrócił uwagę na inne zdarzenia, które dzieją się wokół klubu. Zaznaczył, że czasem problemy są na tle ustawodawczym, a czasem wynikają z różnych decyzji i grzywien, które są niesprawiedliwe w porównaniu z innymi klubami. Utrzymywał, że sędziowie równie często popełniają błędy, które są niedopuszczalne u niezależnych i dobrych arbitrów. – Myślę, że to wszystko stało się integralną częścią Dunajskiej Stredy i musimy się z tym liczyć. Zawodnicy muszą odczuwać, że kibice są naprawdę z nimi. Że to nie tylko walka jedenastu mężczyzn na boisku, ale również wyraz ogólnych zmagań w społeczeństwie – kontynuował.

Nie omieszkał zauważyć, że jeśli chcą wygrywać, to muszą być wyraźnie lepsi niż rywale, bo nigdy nie wiadomo, jaka ostatecznie zostanie podjęta decyzja. – Nadszedł czas, żeby zaakceptować fakt, iż mniejszość węgierska jest w XXI wieku częścią Słowacji. Pracujemy tutaj, płacimy podatki, nie jesteśmy wrogami, ale współobywatelami – zakończył Oszkar Vilagi. Podobne zdanie na ten temat ma Tamas Soki z grupy ultrasów „YSB”. W materiale Tima Goslinga podkreślił, że według władz, DAC nie ma prawa wygrać ligi.

Potężna inwestycja

Nie wszyscy są jednak przeciwni sukcesom Dunajskiej Stredy. Przynajmniej jednej osobie jest to zdecydowanie na rękę. Według portalu „Atlatszo” (stan na grudzień zeszłego roku), rząd Madziarów w ciągu kilku ostatnich lat wydał ok. 22,5 miliardów forintów na kluby (70 milionów euro), które leżą poza granicami kraju, ale jednocześnie znajdują się na terenach gęsto zaludnionych przez mniejszość węgierską. Celem takich działań jest wzmocnienie potencjału własnej kadry narodowej, poprzez uzyskiwanie obywatelstwa bez stałej rezydencji na Węgrzech. – Taka praktyka jest dozwolona przez prawo – informuje portal. Najbardziej zależy na tym Viktorowi Orbanowi. Trudno się dziwić, że na otwarciu MOL Areny, w listopadzie 2016 r., pojawiło się wielu wysoko postawionych polityków i biznesmenów (głównie związanych ze Slovnaftem), m.in. Laszlo Parragh, Gabor Csicsaj czy Zsolt Hernandi

Wpływy Orbana są bardzo wyraźnie widoczne na przykładzie Dunajskiej Stredy. Premier nie tylko jest bardzo częstym gościem na stadionie, ale przede wszystkim walnie przyczynił się do budowy akademii. Żeby tego było mało, wziął na siebie część kosztów związanych z jej eksploatacją, wycenianych na ok. 1,7 miliona euro rocznie. Liczby różnią się w zależności od źródła, ale na krótko po przecięciu wstęgi, portal sport.aktuality.sk podał, że MLSZ (Węgierski Związek Piłki Nożnej) wspomógł inwestycję pokaźną sumą w wysokości ok. 6,5 milionów euro. Biorąc pod uwagę, że cała kwota opiewała na około 14 milionów euro, obraz sytuacji jest dość klarowny. Zresztą sam właściciel podkreślił na tym samym portalu, że w początkowej fazie projektu, budżet był znacznie niższy (o minimum 2 miliony euro) i dlatego zamiast budować coś mniejszego, zaczął szukać wsparcia po stronie węgierskiej.

Oficjalne otwarcie akademii odbyło się w połowie listopada zeszłego roku. Do dyspozycji jest dziesięć regularnych boisk (10 hektarów), z czego siedem umożliwia grę na „prawdziwej trawie”, z tego dwa są podgrzewane, natomiast trzy pozostałe boiska posiadają sztuczna nawierzchnię. Cały kompleks rozciąga się na około 18 hektarów. – Kiedy 3,5 roku wcześniej rozmawialiśmy o projekcie, mało kto w niego wierzył. Teraz posiadamy jedną z najnowocześniejszych akademii na Słowacji, a jeśli poszerzymy ranking o Europę Środkową, to nadal nie będziemy się wstydzić – pękał z dumy Oszkar Vilagi na pierwszej konferencji prasowej po otwarciu.

 

Zresztą nie tylko Viktor Orban zauważył, że zainteresowanie węgierską mniejszością narodową na terenie Wyspy Żytniej jest stosunkowo opłacalne. Bowiem wartość klubu wykorzystują nie tylko politycy. Czerpią z niej również media, które coraz chętniej zerkają w jej stronę. Po raz pierwszy w kwietniu 2017 r. Węgrzy wyemitowali w swojej publicznej telewizji starcie DAC ze Slovanem. Ponoć za inicjatywę miała być odpowiedzialna właśnie strona madziarska. Wokół drużyny cały czas budowany jest mit, że Dunajska Streda to coś więcej niż klub. Jedni zwracają uwagę, że właśnie dlatego może stanowić fundament tożsamości narodowej Węgrów poza granicami kraju, natomiast inni uderzają w mniej pompatyczne tony, jak np. Csaba Ambrus, architekt MOL Areny. – Punktem wyjścia była filozofia, że DAC to coś więcej niż klub, dlatego jego stadion musi być czymś więcej niż stadion. Chcemy, żeby stał się świątynią dla kibiców, ponieważ pusty budynek jest pozbawiony wartości. Dopiero ludzie go ożywiają – podkreślał w rozmowie z oficjalną stroną. I właśnie Dunajska Streda czerpie siły z tego mitu, filozofii i umocnionej tożsamości narodowej.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.