Liga Europy w Baku bez Mchitariana. "UEFA powinna zająć zdecydowaną postawę, nawet kosztem przeniesienia finału"

- UEFA powinna uderzyć w stół i powiedzieć: Zabieramy ten finał! Wtedy w pięć minut władzom Azerbejdżanu nie przeszkadzałoby ormiańskie pochodzenie Mchitariana. Wyznaczyliby pół wojska, by w Baku zapewnić mu bezpieczeństwo - mówi Sport.pl Michał Listkiewicz. Były prezes PZPN z Azerami nie ma dobrych wspomnień.

- To jest skandal i krzywda jaką robi się niewinnemu człowiekowi i klubowi - tak Michał Listkiewicz, były prezes PZPN komentuje dla nas sytuację związaną z finałem Ligi Europy zaplanowanym w Baku. Podczas meczu Chelsea z Arsenalem nie będzie mógł tam wystąpić Henrik Mchitarian. Urodzony w Erywaniu pomocnik “Kanonierów” nie tylko jest niemile widziany w kraju, który pozostaje w konflikcie z jego ojczyzną, ale też mógłby być tam narażony na niebezpieczeństwo.

Zobacz wideo

“Zabieramy ten finał”

- UEFA powinna zająć tu zdecydowaną postawę, nawet kosztem odwołania, czy bardziej przeniesienia tego finału. Uderzyć w stół i powiedzieć: Zabieramy ten finał. Wtedy w pięć minut władzom  Azerbejdżanu nie przeszkadzałoby ormiańskie pochodzenie Mchitariana i wyznaczyłyby pół wojska, by w Baku zapewnić mu bezpieczeństwo. W ten sposób futbol znów przegrywa ze światem polityki - mówi nam Listkiewicz.

Tymczasem z ust azerskich polityków, bardziej niż starania o uniknięcie skandalu słychać tłumaczenia słuszności decyzji Arsenalu, który nie chciał ryzykować bezpieczeństwa swego gracza.

– Jego problemem jest fakt, że odwiedził okupowaną przez wojsko część Azerbejdżanu bez zgody rządu Azerbejdżanu. To pociąga za sobą konsekwencje, również wpisanie przez ten rząd na czarną listę – słyszeliśmy wypowiedź ambasadora Azerbejdżanu w Wielkiej Brytanii, Tahira Taghizadeha.

- Co z tego, że Mchitarian jest na czarnej liście w Azerbejdżanie. Nie popełnił żadnych kryminalnych przestępstw w myśl prawa europejskiego. Nie jest ścigany listem gończym.
Ten kraj jest mało wiarygodny, jeśli chodzi o przestrzeganie praw, uczciwość i ma swoje problemy. Dlatego dla mnie przed podpisaniem organizacji finału Ligi Europy UEFA powinna mieć w umowie zapis, że jakiekolwiek polityczne czy kulturowe sprawy nie powinny wpływać na to, kto może tam na finał przyjeżdżać - mówi nam Listkiewicz.

Tymczasem wychodzi na to, że pomocnik Arsenalu ponownie przegrał rywalizację z politycznymi konfliktami. Ponownie, bo niegdyś opuszczał już mecze Borussii Dortmund z FK Gabala czy Arsenalu z Karabachem Agdam. Azerowie nienawidzą Ormian z powodu wieloletnich i wciąż nierozwiązanych sporów o Górski Karabach, który oba kraje uznają za swój. UEFA w teorii przyznać finał Ligi Europy Baku, by pokazać, że organizacja takiej imprezy jest dla każdego z jej 55 członkowskich państw. Media w Anglii sugerują, że chodziło raczej o powody ekonomiczne i chęć zarobku. Często przypominany jest fakt o powstaniu azerskiego programu, który miał poprawiać reputację kraju na świecie. Programu korupcyjnego. Przez dwa lata ze specjalnego funduszu łapówkowego wydawano około 3 mld dolarów na opłacenie polityków, biznesmenów i dziennikarzy. Chciano też zaprezentować się przez sport.

Armenia na Euro 2020 w Baku

Z Mchitarianem problemem jest jednostka. Zastanowić się jednak można, co działoby się gdyby do finału Ligi Europy awansował Pjunik Erywań? W bardziej prawdopodobnej opcji - co stałoby się, gdyby na Euro 2020 dostała się Armenia? Cztery mecze tego turnieju rozgrywane będą właśnie w Baku.

- Wtedy otworzyłaby się chyba puszka Pandory. Skoro tu piłka przegrała z polityką? Myślę, że Azerowie są z siebie zadowoleni, że kolejny raz udało im się upokorzyć swoich sąsiadów Ormian. Są na ustach Europy, a mam wrażenie, że wiele osób nie do końca zdaje sobie sprawę w czym tkwi tu problem. Może część myśli nawet, że winny jest sam znajdujący się na jakiejś czarnej liście piłkarz. Jak dla mnie to oni upiekli dwie pieczenie na jednym ogniu. Postawili na swoim, pokazali gest Kozakiewicza Armenii i Uefie, a przy okazji mają trochę rozgłosu. Zasada nieważne co mówią, byle mówili też tu niestety obowiązuje - opisuje Listkiewicz.

- Jeszcze raz podkreślam. Dla mnie rozwiązaniem byłoby przeniesienie tego finału. Znalazłoby się sporo miast, które chętnie by go przejęły. Poza tym UEFA przez problemy z zapewnieniem bezpieczeństwa w danym  kraju często przenosi mecze gdzie indziej. Teraz wiedzą o tym np. w Doniecku. Kiedyś pamiętam jak Celtic miał grać z Anżą Machaczkała. W Czeczeni było niebezpiecznie, więc UEFA zadecydowała, że Szkoci nie polecą w tamte rejony, a mecz przeniesiono do Warszawy na stadion Legii - przypomina Listkiewicz. Były sędzia międzynarodowy i delegat FIFA, sam przyznaje, że wyjazdy do Azerbejdżanu nie kojarzą mu się miło, a reklama kraju za granicami w celu poprawy jego wizerunku może dać niewiele.  

- Azerbejdżan w ostatnim czasie stara się mocno promować na świecie. Jest organizatorem różnych imprez, sponsorem sportowych klubów. Publiczne pieniądze służą temu, by nazwa państwa dotarła do szerokiego grona odbiorców za granicą. Ja nie mam z tym krajem jakiś miłych wspomnień. Zaznaczam, że nie mam uprzedzeń do Azerów, sam znam kilku sympatycznych. Pamiętam jednak, że wyjazdy reprezentacji Polski do tego kraju zawsze wiązały się z jakimiś problemami. To zablokowano nam zarezerwowany dla nas hotel, musieliśmy spać w jakimś gorszym, to prezes tamtejszej federacji pobił w loży VIP jakiegoś oponenta, który nieco mu urągał - wspomina Listkiewicz. Opisywane przez niego sprawy to nieodległa historia, sięgająca raptem poprzedniej dekady. Widać, że niechlubne sprawy i to na większą skalę wciąż trwają.  

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.