Lech Poznań - Szachcior Soligorsk. Trzy gole Gytkjaera, trzy czerwone kartki i awans Kolejorza

Dogrywki potrzebował Lech Poznań, by wywalczyć awans do III rundy eliminacji Ligi Europy. Kibice dostali emocje, rywale trzy czerwone kartki, a Christian Gytkjaer podziękowania za wszystkie trzy gole. Za "Kolejorzem" dobry mecz, ale znów zdarzył się moment przestoju, który sporo kosztował. Lech triumfował 3:1.

Z kibicami, ale bez dopingu

“Cieszę się, że znów państwa widzę” – mówił do kibiców jeszcze przed rozpoczęciem spotkania spiker. Bramy poznańskiego stadionu zostały otwarte po raz pierwszy w tym sezonie. Poprzednie spotkania Lech rozgrywał bez udziału publiczności, ponieważ po skandalu w meczu z Legią, karę na klub nałożył wojewoda wielkopolski.

Mimo obecności kibiców, na meczu nie był prowadzony zorganizowany doping, a trybuna, którą regularnie zapełniają najbardziej zagorzali fani świeciła w czwartek pustkami. To wynik protestu, jaki prowadzą kibice w związku z aresztowaniem przez policję ich gniazdowego. „Klimie” postawiono zarzuty podżegania pozostałych kibiców do wbiegnięcia na murawę podczas spotkania z Legią, które kończyło poprzedni sezon.

„Kolejorz” sprawiał jednak wrażenie zespołu, którego niesie sama obecność kibiców. Do dobrej gry nie potrzebne były chóralne śpiewy. Piłkarze od pierwszego gwizdka pracowali za to na brawa po strzelonych golach. Mieli prawo się za nimi stęsknić, bo w ostatnich tygodniach ich (czasem piękne) trafienia oklaskiwała tylko garstka dziennikarzy i oficjeli.

Na burzę braw zawodnicy Djurdjevicia zapracowali już w 15 minucie. Przeprowadzili wtedy rewelacyjną akcją. Dużo miejsca z lewej strony miał aktywny od początku meczu Wołodymyr Kostewycz, który płaskim podaniem znalazł w środku pola karnego Darko Jevticia. Ten swoim zagraniem nadał akcji magii. Wydawało się, że Szwajcar jest na tyle dobrze ustawiony, że za chwilę sam uderzy na bramkę Szachciora. Jevtić wolał jednak przyjąć piłkę i dograć do będącego w jeszcze lepszej sytuacji Gytkjaera. Duńczyk uderzył mocno i otworzył wynik spotkania. Po wielu zmarnowanych okazjach w meczu z Cracovią, takie otwarcie spotkania pucharowego było miłą odmianą.

Koncert Kostewycza

Po tym trafieniu „Kolejorzowi” grało się już zdecydowanie swobodniej. Wciąż wielką swobodą z lewej strony boiska cieszył się Kostewycz. Ukrainiec nie miał wokół siebie rywala, który choćby minimalnie ograniczałby jego ofensywne poczynania. Już po kilku minutach Gytkjaer powinien wykorzystać kolejną jego centrę. Tym razem napastnik Lecha trafił w poprzeczkę.

Dominacja Lecha była absolutna. Piłkarze Djurdjevicia przeważali w każdej strefie boiska. Zdominowali rywali w środku pola, byli szybsi na skrzydłach i nie dopuszczali Szachciora do własnego pola karnego. Potencjalne zagrożenie niszczyli już w zarodku.

Narzekać można tylko na skuteczność. Sytuacji do zdobycia kolejnej bramki było aż nadto. Brakowało centymetrów – najpierw Makuszewskiemu, by wepchnąć wślizgiem piłkę do bramki po entym dośrodkowaniu Kostewycza, a później Tibie, gdy jego strzał sprzed pola karnego w nieznacznej odległości minął słupek. W międzyczasie kilka okazji zmarnował Gytkjaer, ale „Kolejorz” grał na tyle efektownie, że mimo prowadzenia tylko jedną bramką piłkarzy schodzących na przerwę pożegnały owacje na stojąco.

Zachowawczość nie popłaca

Podobnie jak w meczu z Cracovią, po przerwie Lech nie chciał na siłę forsować tempa. Chcąc w dalszym ciągu kontrolować wydarzenia boiskowe, postawił na utrzymywanie się przy piłce. Podbramkowych akcji było ze strony Lecha zdecydowanie mniej, ale i Szachcior nadal miał ich jak na lekarstwo.

Zachowawcza gra nie popłaciła, bo Białorusini jedną jedyną okazję wykorzystali. Po olbrzymim zamieszaniu w polu karnym piłkę zdołał wbić do bramki Denis Laptev. Zrobił to instynktownie – piętą, będąc ustawionym tyłem do bramki. W tej akcji nie popisał się debiutujący w zespole Lecha Maciej Orłowski. Został łatwo minięty z lewej strony i nie zdołał zablokować płaskiego dośrodkowania.

Także drugi ze zmienników – Joao Amaral nie popisał się po wejściu na murawę. Miał dwie okazje, by „zabić” mecz. Pierwszą jeszcze przy prowadzeniu Lecha. Przytomnie wznowił grę Jasmin Burić i Portugalczyk musiał tylko wygrać wyścig po piłkę z obrońcami Szachciora, a później wykończyć akcję. Drugi warunek nie został spełniony, bo Amaral uderzył w bramkarza. O wiele większe pretensje może mieć do siebie o finalizację akcji z doliczonego czasu gry. Piłkę na tacy dostarczył mu Maciej Makuszewski, jednak znów strzał nowego napastnika Lecha obronił Klimowicz. Wykazał się przy tym nie lada refleksem.

Dwa gole i trzy czerwone kartki w dogrywce

Gdy trwała przerwa poprzedzająca dogrywkę Ivan Djurdjević zebrał wokół siebie piłkarzy i sporo gestykulował. Motywacja przyniosła skutek, bo jego piłkarze rozpoczęli dogrywkę tak, jak pierwszą połowę. Grali odważnie i nie chcieli rozwiązywać sprawy awansu w rzutach karnych.

Już pierwsza akcja „Kolejorza” przyniosła gola. Prostopadle w pole karne podał Radut, a przyjmujący piłkę Amaral świetnie wyblokował obrońcę, dzięki czemu zyskał sporo przestrzeni. Gdy dostrzegł wbiegającego w pole bramkowe Gytkjaera, wszystko było już jasne. Wystarczyło podać piłkę tuż przed bramkę i liczyć, że Duńczyk nie przestrzeli z metra. Wszystko poszło zgodnie z planem i Lech po raz drugi w tym meczu wyszedł na prowadzenie. Ivan Djurdjević od razu wykonał serię podskoków i gestów apelujących o koncentrację i spokój w ostatnich minutach meczu. Kwestia awansu wciąż wisiała na włosku – gol na 2:2 promował Szachcior do III rundy eliminacji do Ligi Europy.

Kibicom zaimponował Joao Amaral. Jego łatwość w dochodzeniu do sytuacji bramkowych zasługuje na uznanie. Był blisko strzelenia trzeciego gola w tym meczu, ale po minięciu dwóch obrońców Szachciora znów uderzył w bramkarza. Zrehabilitował się w jednej z ostatnich akcji, gdy po minięciu obrońcy Sazchciora podał do Christiana Gytkjaera, by ten ponownie dostawił nogę i skompletował hattrick.

W końcówce dogrywki wśród gości trwała rywalizacja o to, kto pierwszy stanie pod prysznicem. Sędzia łącznie pokazał trzy czerwone kartki. Wyprosił z boiska Bałanowicza, Rybaka i Laptva. Pierwszy z nich opuścił boisko jeszcze przed trzecim golem Gytkjaera. Dwaj kolejni w wyniku frustracji już po tym trafieniu.

Lech dostarczył kibicom emocji i awansował do kolejnej rundy eliminacji do Ligi Europy. Jego rywalem będzie KRC Genk. Pierwszy mecz już w przyszły czwartek (9.08) w Belgii. Rewanż w Poznaniu tydzień później. 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.