Od ery Niko Kovaca minęło w Bayernie już 16 goli strzelonych, zero straconych, 12 punktów zdobytych, zero zgubionych, siedem goli Roberta Lewandowskiego, kilka jego rekordów (we wtorek m.in. najszybszy czteropak w historii Ligi Mistrzów i wyrównanie osobistego rekordu goli strzelonych w jednym sezonie LM), dużo przyjemnego dla oka futbolu oraz cała litania pochwał piłkarzy dla nowego trenera. Nie tylko zresztą od piłkarzy, prezes Karl-Heinz Rummenigge mówił po meczu z Crveną Zvezdą na tradycyjnym dla meczów wyjazdowych Bayernu w LM bankiecie, że to już się układa w jakąś zadziwiającą serię, biorąc pod uwagę jak krótko pracuje Hansi Flick. – Nie chodzi tylko o wyniki, ale o styl gry.
Drużyna odżyła, uszczelniła obronę, ma odwagę bronić wyżej i wyżej odzyskiwać piłkę, wszystko nabrało płynności, a Lewandowski dalej strzela. I tu trzeba wyhamować z euforią, bo jeszcze tak naprawdę mało się wydarzyło. Bayern Flicka rozbił u siebie Borussię, ale z Kovacem też ją na własnym stadionie rozbijał. Strzelił sześć Crvenej Zvezdzie, ale rok temu o tej porze strzelał pięć Benfice (a osiem tygodni temu – siedem Tottenhamowi). Lewandowski właśnie poprawił swój prywatny rekord goli w jesiennej części Ligi Mistrzów (10 – więcej w historii LM miał tylko Cristiano Ronaldo, jesienią 2015), ale ten stary rekord miał ledwie rok i było to 8 goli, całkiem nieźle. Pod ręką Kovaca też się dało. Jesienią. Tyle że po tamtej ubiegłorocznej rekordowej jesieni przyszła wiosna trudna do wyrzucenia z pamięci. A to wiosny decydują o tym, jak się wspomina trenerów. Kovac w Bayerniue wspomnień z wiosny 2019 nie zrzucił z siebie do końca pracy. To była wiosna zer. Zero goli Roberta Lewandowskiego w pucharowej części Ligi Mistrzów – pierwsze zero od kiedy gra wiosną w LM. I podwójne zero Bayernu z Anfield Road, po którym trener Kovac i drużyna zaczęli się od siebie bezpowrotnie oddalać.
Piłkarze nie potrafili zrozumieć, dlaczego Kovac nastawił ich na 0:0 w pierwszym meczu z Liverpoolem i dlaczego czuł taką satysfakcję, że się udało. Oni uważali, że trzeba było powalczyć o gola na wyjeździe, że Bayern nie może w europejskich pucharach czuć się małą drużyną i na Anfield tylko się bronić. Pierwszy raz od 2011 Bawarczycy odpadli już w 1/8 finału. Okazało się potem, że odpadli ze zwycięzcą Ligi Mistrzów, ale to niewiele w odczuciach drużyny zmieniło. Mistrzostwo Bundesligi i Puchar Niemiec, pierwszy dublet od 2016, też zmieniły niewiele. Piłkarze wręcz to dali do zrozumienia swoim szefom: nie chcemy, żeby to, że nam się udało doścignąć Borussię w lidze i dołożyć puchar, uspokoiło was, że zmiany są niepotrzebne. Naciskali na wzmocnienie sztabu. Nie tylko nowymi asystentami, Hansim Flickiem i Dannym Roehlem, ale też trenerami od przygotowania fizycznego i fizjoterapeutami. To są teoretycznie ludzie z tylnych szeregów, ale w praktyce specjaliści od pierwszych potrzeb piłkarza. Lewandowski, niby niezniszczalny, już się o tym w Bayernie przekonał, gdy w przedmundialowym sezonie nie mógł się miesiącami uwolnić od bólu w kolanie, ograniczył treningi strzeleckie, przestał w ogóle ćwiczyć rzuty wolne, a mięśnie oszczędzanej nogi zaczęły tracić objętość.
U Niko Kovaca Polak już na problemy z kolanem i mięśniowe nie narzekał – to że problemy się skumulowały akurat podczas kadencji Juppa Heynckesa to był, jak podkreślał swego czasu Lewandowski, przypadek – za to poczuł, że po prostu słabnie. Że rytm zajęć u nowego trenera jakoś mu nie służy, napastnicy mają zbyt mało okazji by się porządnie zmęczyć, dużo ćwiczeń na rowerach nie u każdego daje dobry efekt, parametry biegowe spadają.
Dziś Lewandowski strzela w rekordowym tempie i przyznaje na zgrupowaniu kadry, że jest w życiowej formie fizycznej. Ale to naj nie bierze się znikąd. Po powrocie z lipcowego tournée w USA Polak szczerze powiedział Niko Kovacowi, że musi ćwiczyć inaczej, dołożyć coś swojego, a obaj na tym skorzystają. Wsparł go trener przygotowania fizycznego, rozpisali razem treningi uzupełniające. Po kilku tygodniach nowego rytmu treningowego parametry poszły w górę. I nastała jesień lekkości w grze. Bo to jest coś, co się najbardziej teraz rzuca w oczy w grze Lewandowskiego. Nie gole, bo gole były zawsze, tylko lekkość wykonywania nawet najtrudniejszych rzeczy. Strzelania, przyjmowania piłki na wysokości głowy, robienia rajdów, dostrzegania miejsca na podanie tam, gdzie inni go nie widzą, trzymania się na nogach, i przy piłce, tam gdzie inni już by leżeli. Jak mówił Lewandowski na ostatnim zgrupowaniu, dobra forma fizyczna niesamowicie wzmacnia pewność siebie.
Na taki moment w karierze Lewandowski czekał od sezonu 2015-2016: na skok do przodu, poczucie że się znowu rozwinął, przełamał jakąś ważną barierę, otworzyły się jakieś dobrze ukryte wcześniej drzwi. Jego od sezonu 2015-2016, gdy Pep Guardiola łapał się za głowę po jego golach, nie spotkało już, aż do obecnej jesieni, tyle pochwał i zachwytów. Ostatnie trzy lata jego kariery to była stabilizacja. Na bardzo wysokim poziomie, tam gdzie zrobić jakikolwiek postęp jest już ekstremalnie trudno, ale jednak stabilizacja. Wszyscy już przywykli, że u niego wydarzeniem jest mecz bez gola, a nie z golem. I on też już się z tym oswoił. Cały czas dokładał coś nowego: stał się specjalistą od karnych. Zaczął trafiać z rzutów wolnych. Ale cały czas brakowało wielkiego fajerwerku – takiego jak piątka z Wolfsburgiem - albo mocnej puenty.
Przez te trzy lata stabilizacji i czekania na kolejny skok w karierze do Lewandowskiego przylgnęła łatka piłkarza, który nie strzela wiosną w ważnych meczach Ligi Mistrzów – mimo, że z czterech półfinałowych dwumeczów w karierze został bez bramki tylko w jednym, tym z 2018 – i nie błyszczy w turniejach reprezentacji. A na takie zarzuty, niektóre bardziej, niektóre mniej uzasadnione, można odpowiedzieć tylko wiosną i latem, a nie jesiennymi rekordami. Zwłaszcza latem, bo wielka forma w turnieju reprezentacji to jest coś, co się Lewandowskiemu do tej pory wymykało. W Euro 2012 i 2016 płacił zmęczeniem za wielkie sezony w Borussii i Bayernie. Na mundial 2018 przyjechał rozregulowany po dziwnym sezonie w Bayernie Heynckesa.
Zimą 2019/2020, po jesieni rekordów i po zabiegu przepukliny pachwinowej, Robert Lewandowski zacznie brać rozbieg do kolejnego ataku na Ligę Mistrzów i do trzeciego wielkiego turnieju z rzędu. I być może ta ostatnia nieudana wiosna, która zmobilizowała go, żeby powalczyć mocniej o swoje, wymyślić się kolejny raz na nowo, jeszcze okaże się błogosławieństwem. Zrobieniem kroku w tył, by wrócić bardziej rozpędzonym. Być może, bo przewidzieć się tego nie da. Ani w Lidze Mistrzów, ani w Euro. Można tylko przygotować się najlepiej jak się da i mieć nadzieję, że los okaże się łaskawy.