Szczęsny i Krychowiak musieliby się dorysować. Jeden "okłamał" drugiego

Znają się od piętnastu lat, jeden za drugim już dziesiątki razy wychodził na boisko. Szczęsny za kapitanem Krychowiakiem w młodzieżówce i Krychowiak za Szczęsnym w dorosłej reprezentacji. Ale naprzeciw siebie stanęli po raz pierwszy. Po meczu cieszył się Szczęsny, bo Juventus wygrał 2:1 po dwóch pięknych golach Paulo Dybali.

- Wojtek powiedział, że jak już będą wygrywali z nami 3:0, to przepuści jakiś mój strzał – mówił Grzegorz Krychowiak dziennikarzom już podczas wrześniowego zgrupowania kadry. Minęło kilka minut, a w sali pojawił się Wojciech Szczęsny. - Okłamałem go – śmiał się. – W Rosji bramkarze wystarczająco mu pomagają przy tych strzałach. Ja nawet gorsze gole wpuszczałem niż ten bramkarz Krasnodara, ale nigdy po strzałach Grześka! To dla mnie najważniejszy mecz w sezonie, bo przegranej z Krychowiakiem bym nie przeżył. Nie wytrzymałbym jego gderania na kolejnym zgrupowaniu, że mi strzelił. Dam z siebie wszystko i jeszcze będę motywował chłopaków, żeby nie było wstydu – żartował. – Zawsze jest dreszczyk emocji, gdy mierzysz się przeciwko swojemu kumplowi – dodał już poważniej.

Wojciech Szczęsny już dawno nie wpuścił takiego gola [WIDEO]

Zobacz wideo

I taka jest ich relacja: pełna dogryzania, żartów i wspólnych filmików nagrywanych po wywalczeniu awansów na wielkie turnieje. Razem jechali na mistrzostwa Europy do Francji i zajechali aż do ćwierćfinału. Później razem lecieli na mundial do Rosji, ale boleśnie wylądowali już w fazie grupowej. Krychowiak nie grał w PSG, Szczęsny wciąż mu dogryzał. A gdy Wojtek był w kadrze za Łukaszem Fabiańskim, Grzegorz miał okazję do rewanżu. Bywało też wzruszająco. Gdy Krychowiak nie dostał powołania od Adama Nawałki, Szczęsny zrobił zdjęcie z pustym krzesełkiem obok i dorysował tam przyjaciela. Krychowiak zrobił to samo kilka miesięcy później, gdy kontuzjowany Szczęsny nie pojawił się na zgrupowaniu już za kadencji Jerzego Brzęczka.

Mecz ułożył się tak, że Szczęsny i Krychowiak nie rzucali się w oczy

I gdyby w tym meczu chcieli się spotkać, to też musieliby się wzajemnie dorysować. Krychowiak był na jednej połowie, Szczęsny na skraju drugiej. Lokomotiw rzadko przechodził z piłką za linię środkową, a jeśli już to się udawało, to trzema-czterema piłkarzami. Bez Krychowiaka, który zostawał głębiej i nie miał szans nadążyć za kontrą. Strzału na bramkę nie oddał. Ale zrobili to inni, chociaż dopiero po trzydziestu minutach. Wtedy Guilherme, bramkarz gości, wybił piłkę na połowę Juventusu, a tam nastąpiła seria błędów obrońców: najpierw Eder wyskoczył wyżej niż Matthijs de Ligt i zgrał piłkę głową do Aleksieja Miranczuka, którego zlekceważył Leonardo Bonucci. Strzału Joao Mario nie zablokował Juan Cuardado, ale Szczęsny zdołał odbić. Pech chciał, że pod nogi Miranczuka, który uderzył pod poprzeczkę i omal nie zerwał siatki. Był to odpowiednio pierwszy i drugi strzał Lokomotiwu w tym meczu. Pierwszy i ostatni tak groźny. Juventus w tamtym momencie miał już osiem strzałów.

Taki obraz meczu wpłynął na to, że Polacy nie rzucali się w oczy. W drugiej połowie Szczęsny musiał tylko obronić jeden prosty strzał, wyjść do jednego dośrodkowania z rzutu wolnego (mógł interweniować pewniej), a przez kolejne minuty był zupełnie bezrobotny. W Turynie gospodarze posiadali piłkę przez 69 proc. czasu gry. Drużyna Jurijego Siomina wyszła na ten mecz cofnięta, a z każdą kolejną minutą była wręcz wgniatana w swoje pole karne. Krychowiak naciskał na rywali, działał jak jeden z wielu trybików w maszynie do przesuwania i skracania pola gry. Przejmował piłkę, pozwalał się sfaulować i dawał kolegom odetchnąć. Na dziesięć minut przed końcem Siomin zdjął go z boiska. Miał już żółtą kartkę, w weekend nie zagrał przez problemy żołądkowe, więc warto było go oszczędzać na rewanż w Moskwie.

Triumf talentu nad taktycznym rygorem

Juventus wgniatał Lokomotiw w szesnastkę, ale później miał problem ze znalezieniem choćby małej luki w tym gęstym lesie nóg. Uderzenie za uderzeniem, strzał po strzale, piłkarze Juventusu zadręczali się coraz bardziej. Oddali tych strzałów 27, jedenaście razy dośrodkowywali spod chorągiewki, 700 razy podawali między sobą piłkę, przebiegli blisko trzy kilometry więcej, wymieniali się pozycjami, zmieniali ustawienie. Po przewie za środkowego pomocnika wszedł napastnik. Ale do 77. minuty wciąż przegrywali 0:1. Wtedy objawił się Paulo Dybala. Uderzył sprzed pola karnego. Tak, jak już kilka razy w tym meczu próbował. Ale tym razem żaden z czterech piłkarzy Lokomotiwu (w tym Krychowiak) nie zdążył zablokować piłki. Ta wpadła idealnie przy słupku. Niemoc została przełamana, mur skruszony, a psychika rosyjskich obrońców doszczętnie zniszczona. Musieli być zmęczeni ciągłym gonieniem piłki, kontrolowaniem pozycji, podczas gdy rywal wciąż przyspieszał i rozrzucał ich po boisku. Szczęście, które długo trzymało ich w tym meczu, uleciało na niecały kwadrans przed końcem. W kolejnej akcji z dystansu huknął Alex Sandro, a dobił Dybala. Ten strzał Brazylijczyka i Lokomotiw w ogóle. Już nie mieli sił, żeby się podnieść. To był triumf techniki i talentu nad taktycznym rygorem i poświęceniem. – Lewą nogę ma bezczelną, to prawa – komentował oba strzały Dybali Wojciech Szczęsny dla Polsatu Sport.

- Śmiać mogę się przed meczem, ale po ostatnim gwizdku rywalowi należy się pełen szacunek. Tym bardziej, że Lokomotiw zagrał defensywny, ale bardzo dobry mecz – dodał pytany przez Mateusza Borka o jego utarczki z Krychowiakiem.

Więcej o:
Copyright © Agora SA