Latem do Juventusu zawitał Maurizio Sarri, który ma sprawić, że mistrzowie Włoch zerwą z dotychczasowym stylem gry i zaczną upodabniać się do prowadzonego przez niego Napoli, którego wielkim fanem był Pep Guardiola. A przecież trudno o lepszy komplement. W poprzednich sezonach Juventus (prowadzony przez Massimiliano Allegriego) określany był jako cyniczny. Stara Dama była zespołem reaktywnym, skład i taktyka drużyny zależała od konkretnego przeciwnika.
Juve było schowane za podwójną gardą. Ich głównym celem było nie stracić bramki, uśpić rywala, a następnie zadać cios przeciwnikowi i dotrzymać korzystny rezultat do końca spotkania. - Juve zawsze będzie niebezpieczne, ponieważ wydaje się, że się męczą, a potem mają dwie sytuacje i strzelają dwa gole - uważa Diego Simone. Gdy Juventus prowadził, a mecz zbliżał się ku końcowi, to Allegri raczej nie szukał kolejnych goli, wolał zmienić ofensywnych piłkarzy i wprowadzić kolejnych obrońców, by "zabili mecz". W sezonie 2018/19 turyński klub strzelił 70 goli w 38 meczach Serie A, czyli mniej niż Napoli (74) i Atalanta Bergamo (77). A także zdecydowanie mniej od mistrzów innych czołowych lig. Barcelona zakończyła poprzedni sezon La Liga z 90 trafieniami. Manchester City został mistrzem Anglii i strzelił aż 95 goli, co i tak jest gorszym rezultatem od Paris Saint Germain, które wbiło rywalom 105 bramek.
Nowi piłkarze wciąż się nie przebili
Sarri ma wydobyć z Juventusu większy potencjał w ofensywie; sprawić, by więcej akcji opierało się na grze z pierwszej piłki. Ale na razie tego nie widać. Juve wciąż przypomina zespół Allegriego. Kreatywni pomocnicy, którzy przyszli latem, na razie mają marginalne znaczenie. Adrien Rabiot zagrał w tym sezonie 27 minut, a Aaron Ramsey zaledwie trzy minuty. Sarri w środku pola stawia na: Khedirę, Pjanicia, Matuidiego oraz Bentancura, czyli piłkarzy (może z wyjątkiem Bośniaka) lepiej spisujących się w destrukcji. To właśnie niemrawa druga linia była przyczyną porażki z Ajaksem w zeszłej edycji LM.
Mało tego: Paulo Dybala, który jest urodzoną "10" i mógłby sprawić, że Juventus będzie się przyjemniej oglądało, spędził w tym sezonie na murawie zaledwie 24 minuty. Kibice mistrzów Włoch muszą się uzbroić w cierpliwość, zanim zobaczą nową twarz Juve. Minie pewnie kilka miesięcy, zanim drużyna znacząco zmieni swój styl. Podobnie wygląda sytuacja w Milanie, gdzie latem Gennaro Gattuso został zastąpiony przez Marco Giampaolo. Nowy trener Krzysztofa Piątka również korzysta na razie ze starych piłkarzy, a nowych wprowadza bardzo ostrożnie.
Stałe fragmenty gry, czyli zmora Juventusu
Teraz Sarri ma jednak inny problem. Juventus, choć jego obrona jest jedną z najlepszych na świecie, traci bramki ciągle w ten sam sposób. W niedawnym meczu z Napoli (4:3) Wojciech Szczęsny wpuścił trzy gole, a dwie z nich padły po stałych fragmentach gry. W środowym meczu z Atletico Juve prowadziło już 2:0, ale ostatecznie zremisowało 2:2. Obrona zaspała najpierw przy rzucie wolnym, a potem przy rzucie rożnym.
Patrząc szerzej: spośród dwunastu ostatnich dwunastu goli, które stracił Juventus w Lidze Mistrzów, aż dziewięć z nich padło po stałych fragmentach gry.
- To rozczarowujące, że bramki Atletico padły po bardzo przewidywalnych sytuacjach, na które nie byliśmy przygotowani. Moglibyśmy wskazywać teraz konkretnych zawodników, którzy zawinili przy straconych golach, ale nie miałoby to sensu. Musimy być bardziej agresywni przy stałych fragmentach gry. Atletico jest bardzo mocne w powietrzu, jednak gdybyśmy nie byli tak pasywni, to zdołalibyśmy uniknąć straconych bramek. Trzeba być bardzo uważnym w kontekście walki w polu karnym, ponieważ system VAR może każdego srogo ukarać. Będziemy pracować nad lepszą obroną przy stałych fragmentach gry - powiedział po meczu Sarri.
- Jestem wściekły, bo znowu straciliśmy bramki po stałych fragmentach gry. Zagraliśmy dobry mecz, ale musimy być bardziej skoncentrowani. Zbyt często jesteśmy rozkojarzeni. Drużyna taka jak my nie może sobie pozwolić na tracenie tylu bramek po rzutach wolny i rzutach rożnych - żalił się po meczu Bonucci.
Za stracone bramki nie można raczej winić Wojciecha Szczęsnego. Więcej za uszami mają obrońcy, którzy gubią krycie i przegrywają pojedynki powietrzne. Trzeba jednak przypomnieć, że wiosenne mecze Ligi Mistrzów i początek nowego sezonu ma jeden wspólny mianownik - brak Giorgio Chielliniego. Wiosną 35-latek pauzował przez kontuzję łydki, a teraz zerwał więzadła w kolanie i wróci do gry dopiero za kilka miesięcy. Zastępujący go Matthijs de Ligt, to wielki talent, ale jeszcze nie odnalazł się w nowym zespole i wciąż popełnia wiele błędów. - Strata Chielliniego to ogromny cios. Nie tylko na boisku, ale także poza nim - twierdzi Bonucci, który ma teraz zostać nowym liderem defensywy.