Typowanie dzisiaj zwycięzcy Ligi Mistrzów sprowadza się tylko do przeczucia, bo na pół roku przed rozpoczęciem fazy pucharowej trudno cokolwiek przewidzieć. Niemal na pewno spotkają się w niej wszyscy faworyci, a wtedy o awansie zdecyduje forma danego dnia, sekundy, małe błędy piłkarzy i interpretacje sędziów. Albo rzut rożny rozegrany jak na podwórku. Już dawno w grupie nie utknął żaden wielki faworyt. Żeby wskazać, kto awansuje, wystarczy spojrzeć na budżety klubów.
Pieniądze grają. W fazie grupowej Ligi Mistrzów – zawsze. Dopiero w pucharowej pojawiają się niespodzianki, zapierające dech w piersiach mecze ze zwrotami akcji i rozstrzygnięciami, których byśmy nie wymyślili. Żeby nie wykraczać poza poprzednią edycję: tam Tottenham niewzmacniany od prawie dwóch lat potrafił wyeliminować Manchester City, który w samą obronę zainwestował blisko dwieście milionów euro. A Ajax oparty na wychowankach zadziwiał świat eliminując Real Madryt i Juventus. Oglądaliśmy mecz, mieliśmy zostawić go w głowie na lata, a zapominaliśmy już tydzień później, bo pojawiała się propozycja jeszcze bardziej szalona.
Właściwie wszędzie poza Anglią dyspozycja w Champions League zaważy na postrzeganiu całego sezonu, zdecyduje o losie trenerów. Jak jest ważna, najlepiej pokazuje przykład Juventusu, który rozstał się z rozsądnym, niezwykle analitycznym Massimiliano Allegrim, bo odkrył, że do triumfu w Europie potrzeba czegoś ekstra. Dozy szaleństwa, na którą nie było stać trenera, który mecze mógłby przygotowywać w Excelu. Tak zaplanował siedem mistrzostw Włoch z rzędu, dwa razy był w finale Ligi Mistrzów, ale po meczu dwa razy oklaskiwał zwycięzców. Juventus Maurizio Sarriego ma być piękniejszy i mniej przewidywalny, odważniejszy. Ale na koniec sezonu musi wymiernie być w czymś od Allegriego lepszy: na krajowym podwórku będzie mu trudno, bo nie dość, że poprzednik ocierał się o doskonałość, to jeszcze doszedł mu kolejny groźny rywal – wzmocniony i konsekwentny na początku sezonu Inter. Zostaje Liga Mistrzów. Święty Graal od 1996 roku.
Ligowy tytuł spowszedniał też w Barcelonie i Paryżu. Thomas Tuchel wywalczył w pierwszym sezonie mistrzostwo, wszystko zrobił jak trzeba, ale że w Lidze Mistrzów dał się wyeliminować Manchesterowi United, i to w kuriozalnych okolicznościach, to jego pracę ocenia się krytycznie. Z kolei Ernesto Valverde rozpoczął właśnie swój trzeci sezon na Camp Nou, chociaż byli i tacy, co domagali się jego zwolnienia już po pierwszym sezonie. A tym bardziej po drugim, który był zbyt podobny do pierwszego, by przejść nad nim do porządku dziennego. Po klęsce z Liverpoolem długo debatowano, co zrobić z trenerem. Ostatecznie prezes Josep Bartomeu stanął po jego stronie, ale z pewnym zastrzeżeniem: trzecie mistrzostwo Hiszpanii z rzędu go nie uratuje, musi zostać poparte Ligą Mistrzów. Valverde, mimo że zdobywając trzecie mistrzostwo Hiszpanii z rzędu, powtórzyłby historyczne osiągniecie Pepa Guardioli, to i tak postrzegany byłby zgoła odmiennie, bo nie ma Ligi Mistrzów. Kibice wciąż obawiają się, że będzie zachowawczy, stabilny w lidze, ale za mało przebojowy w pucharach. Że znów odda pewny awans, jak dwa lata temu Romie, a ostatnio Liverpoolowi. Że znowu odskoczy Realowi na kilkanaście punktów w lidze, ale w Champions League wyłoży się już w ćwierćfinale lub półfinale. Barca ma grać pięknie i wygrywać do samego końca. – Piękne jest to, że futbol zawsze daje ci drugą szasnę. Okazję do rewanżu – mówi przed meczem z Borussią Dortmund. Ale kolejnej szansy – czwartej może już nie być. Futbol aż tak piękny nie jest. Tę presję starali się zdejmować z niego piłkarze. Messi przemawiając do kibiców na Camp Nou apelował o docenienie ośmiu mistrzostw kraju zdobytych w jedenaście lat. – W każdym innym klubie byłoby to wspaniałe, historyczne osiągnięcie. A tutaj? Wydaje mi się, że nie ma należytej wartości. Nie doceniamy tego właściwie – mówił. W wywiadzie dla „Marki” wtórował mu Pique: „Moglibyśmy skupić się na Champions League i odpuścić ligę tak, jak robią inne zespoły, ale my nie lubimy grać w rosyjską ruletkę”.
Rosyjskiej ruletki nie lubi też Pep Guardiola. Ale on też będzie musiał w nią zagrać. I zdaniem bukmacherów, którzy już dawno tę edycję Ligi Mistrzów przeliczyli, jego Manchester City jest głównym faworytem do zwycięstwa. Zatem: wyborem najbardziej racjonalnym, bo o racjonalność w ustalaniu kursów przecież chodzi. To z kolei nieco zaskakujące patrząc na osiągnięcia „Obywateli” w tych rozgrywkach. Mimo trzech podejść z Guardiolą na ławce odpadali kolejno: w 1/8 finału z Monaco, w ćwierćfinale z Liverpoolem i na tym samym etapie w poprzednim sezonie z Tottenhamem. Ani razu nie byli więc blisko triumfu. To, że od ostatniego zwycięstwa Pepa w tych rozgrywkach mija ponad osiem lat, jest jedną z największych futbolowych anomalii. Uznawany jest przecież za jednego z najlepszych trenerów na świecie, taktyka być może największego ze wszystkich, dominował w tym czasie w każdej lidze, w której pracował, wzmacniał zespół niespecjalnie zwracając uwagę na koszty, ale i tak do zwycięstwa w Champions League to nie wystarczało. I trudno racjonalnie to wytłumaczyć – w ligach ścigał się z własnymi rekordami, ulepszał poszczególnych piłkarzy, jego zespoły zachwycały kibiców liczbą strzelanych goli, miały zdefiniowany styl, ale w kluczowym momencie zawodziły. Na przeszkodzie stawały kontuzje, VAR, Klopp, czasami brak szczęścia.
Dlatego wielcy współczesnego futbolu apelują o docenienie triumfów ligowych, gdzie zwycięzców i przegranych nie dzieli się na podstawie trzech dwumeczów. Zinedine Zidane z trzema uszatymi pucharami jako trener, wrócił do Madrytu, ale częściej niż o kolejnej Lidze Mistrzów, mówi o byciu pierwszym w La Liga. Bo to byłby certyfikat jego trenerskiej jakości. Champions League jest niezwykle ekscytująca, ale bardziej miarodajny jest sezon ligowy – z 38 meczami zaplanowanymi tydzień po tygodniu.
Tylko, że racjonalizm już dawno został z futbolu wyparty przed emocje. To hymn Ligi Mistrzów nuci od kilku dni każdy kibic. To na spotkania Borussii z Barceloną, PSG z Realem, Atletico z Juventusem czy Napoli z Liverpoolem ostrzy sobie zęby. Dlatego niektórzy obsesyjnie potrzebują triumfu i muszą wygrać tę edycję. Bo tych, którzy mogą to zrobić, nie ma nawet sensu wymieniać.