Bez hurraoptymizmu, ale z ogromną nadzieją. Piast Gliwice ma pomysł na grę  

Pierwsza runda, pierwszy mecz i świetne pierwsze wrażenie. Bo chociaż entuzjazm trzeba trzymać na wodzy, to trudno nie docenić pracy, jaką wykonali piłkarze i sztab szkoleniowy z Gliwic. Zwłaszcza mając w pamięci poprzednie przygody polskich drużyn na początkowych etapach eliminacji. Spotkanie z BATE zakończyło się remisem 1:1.

Miła odmiana

Dobrze zobaczyć polski zespół, którego na samą myśl o europejskich pucharach nie paraliżuje strach. Dobrze też, że po wejściu na boisku nie zapomniał, na co przed spotkaniem zwracał uwagę trener i – przede wszystkim – że w grze nie widać ani asekuracji, ani przesadnej euforii. Kibice w Polsce raczej nie są przyzwyczajeni do wyważonego futbolu. Nawet jeżeli mowa o zaledwie jednym meczu, którego wynik tak naprawdę nie daje żadnej gwarancji na awans do kolejnej rundy.

Zobacz wideo

Bo to jednak miła odmiana, że ekipa jeszcze nie została rozsprzedana (a raczej: utrzymano ramę) i dzięki temu może kontynuować tę strategię, którą z powodzeniem realizowała w Ekstraklasie. I nie chodzi tu o taktykę w stylu „doskocz-odskocz”  czy „zamuruj dostęp do pola karnego”. Piast nie tylko potrafi grać odważnie, ale jest w stanie wyczuć, na ile może sobie pozwolić w danej fazie starcia.

Dlatego pierwszą połowę można uznać za modelową w wykonaniu gliwiczan. Chociaż przez dziesięć, maksymalnie piętnaście minut, linia ataku BATE starała się wywierać presję na obrońcach i bramkarzu, to raczej wybijanie piłki na oślep do przodu było traktowane jako ostateczność. Robili to dopiero wtedy, kiedy inne opcje całkowicie zawiodły. Miało to o tyle duże znaczenie, że m.in. dzięki temu Piast przejął inicjatywę i w dalszej części spotkania (do przerwy i po 65.-75. minucie) był w stanie bez większych problemów utrzymywać się przy piłce w okolicach 25.-30. metra przed bramką przeciwnika.

Wszystko zaczynało się od struktury. To ona znajduje się na szczycie priorytetów piłkarzy Waldemara Fornalika. Przez całe 45 minut zawodnicy byli maksymalnie skoncentrowani na utrzymywaniu odpowiednich odległości zarówno w obrębie danej linii, jak i między nimi. Gracze w poszczególnych strefach poruszali się na tyle konsekwentnie i w odpowiednim tempie, że nawet jeżeli jeden oderwał się od pozycji, to zaraz drugi pojawiał się na asekuracji.

Rozsądny futbol

Bardzo wyraźnie było to widoczne na podstawie gry Marcina Pietrowskiego, który oprócz tego, że wykonywał kawał świetnej roboty w obronie, to jeszcze wspomagał zawiązanie ataku. Warto na chwilę zatrzymać się przy jego grze w defensywie, bo niejednokrotnie po dobrej interwencji na flance, biegł we własne pole karne, żeby uzupełnić powstałą tam lukę. Na tym przykładzie widać, w jaki sposób reagowała cała drużyna – jak starano się minimalizować ryzyko popełnienia poważnych błędów.

Jeśli chodzi natomiast o rolę Marcina Pietrowskiego w ofensywie, to zasada była całkiem podobna. Kiedy on lekko ścinał do środka z piłką, do boku automatycznie przesuwał się Tom Hateley, żeby zapewnić możliwość gry w bocznym sektorze. Jednocześnie do rozegrania w trójkącie pokazywał się Martin Konczkowski. Niezależnie jednak od tego, jak konstruowany był atak pozycyjny, zawsze najważniejszy był ruch w obrębie formacji. Zamiana miejscami na linii Pietrowski-Hateley nie była sztuką dla sztuki. Już mniej więcej na 35.-40. metrze, zawodnicy szukali sobie miejsca, żeby zwiększyć szanse na przeprowadzenie udanej akcji.

Joel Valencia stale przeskakiwał od jednego przeciwnika do drugiego, próbując w ten sposób uwolnić się spod krycia. A nawet jeśli nie do końca mu się to udawało, to i tak potrafił sobie poradzić pod presją tyłem do bramki. Natomiast, kiedy to BATE wprowadzało piłkę od tyłu, on i Piotr Parzyszek starali się ograniczać przestrzeń Jablonskiemu (w większości przypadków odpowiedzialny za wstępną fazę rozegrania) tak, aby jedyne co mógł zrobić, to rozłożyć ręce w geście bezradności.

Należy również zwrócić uwagę na tempo, w jakim gliwiczanie prowadzili grę. Jak wcześniej wspomniałam, nie było ani przesadnej asekuracji, ani euforii w ofensywie. Piast nie murował dostępu do własnej bramki, nie wycofał się głęboko na własną połowę po golu Parzyszka, ale również nie szarżował. Cierpliwie konstruował atak pozycyjny, długo utrzymywał się przy piłce, starał się „wyczuć” zamiary przeciwnika i zbadać na ile może sobie pozwolić.

Maksymalna koncentracja

Wytrwałość i również jej brak uwidaczniają, na co sztab szkoleniowy musi zwrócić uwagę w rewanżu. Bo chociaż gliwiczanie zagrali świetną pierwszą połowę, której znakiem rozpoznawczym były właśnie cierpliwe budowanie ataku od tyłu i konsekwentne przesuwanie poszczególnych części ustawienia (czasami jak od linijki), to druga stanowiła swego rodzaju przeplatankę dobrych i nieco gorszych elementów.

Przede wszystkim warto zatrzymać się przy pierwszych dwudziestu minutach drugiej połowy. Gliwiczanie najpierw stracili koncentrację, a następnie gola. Nagła zmiana nastawienia mogła wynikać z rozprężenia, zmęczenia wynikającego z maksymalnego skupienia przez 45 minut lub po prostu mieszanki kilku problemów. Najważniejsze jest jednak to, że ten krótki moment kosztował ich bardzo wiele. Pokazał, że już na tym etapie nie mogą sobie pozwolić na najmniejsze błędy, czyli właśnie np. pogorszenie komunikacji w obrębie duetu Hateley-Dziczek i wiążące się z tym kłopoty na linii środek pola-obrona. Przez nieco ponad kwadrans, przeciwnicy z powodzeniem znajdowali sobie miejsce między strefami. Jak tylko zrobiło się minimalnie więcej przestrzeni, byli w stanie ją wykorzystać.

To tylko pokazuje, jak za każdą, nawet bardzo krótką chwilę dekoncentracji, Piast będzie musiał zapłacić wysoką cenę. Bo nawet mimo tego, że udało mu się wrócić (zwłaszcza po 75. minucie) do tego, co prezentował w pierwszej części spotkania, to już nie zdołał zdobyć bramki na 2:1. Dlatego w rewanżu najważniejsze będzie skupienie. Wszak gliwiczanie mają pomysł na grę i są w stanie bez większych problemów go realizować. Muszą tylko trochę wydłużyć czas maksymalnej koncentracji – albo przynajmniej dobrze udawać, że to zrobili.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.